Chciałabym, by pisanie o „belfrach” stało się kolejnym nadchodzącym trendem. Choć „Belfrzy” to przecież nie pierwsza książka mówiąca o polskiej edukacji, to jednak pierwsza, która próbuje podjąć ten temat w tym roku, kluczowym roku, roku strajkowym i obecnym świecie po-strajkowym. Ja z kolei chciałam napisać dla Was o tej książce, bo możliwie wielu ominie ją jako lekturę. Temat pozornie wielu osobom znany, co tu można więcej powiedzieć. Nauczyciele nigdy dużo nie zarabiali, są ci świetni i ci „pomyleni”. Dzieci uczą się pamięciowo i do testów. Rządzący zmieniają dla zmian, a nie dla skutecznej naprawy systemu edukacji. Okładka jakby niezbyt oryginalna, bo zielona tablica z zamazanym „wisielcem”, sam tytuł „Belfrzy” też może kogoś odstręcza. Dopisek „Polska szkoła w stanie krytycznym” dla kogoś może wydawać się wyświechtanym i tanim sloganem. A jednak „Belfrzy” lądują tutaj w recenzji. Zastanawiałam się jak o niej napisać. Księgarka to przecież też „belfer”.

Zacznę może właśnie od tego. Będzie dużo od siebie. Nie jestem belferką. Jestem nauczycielką. Która po godzinach kocha się w książkach i kreuje tutaj swój świat zachwytów literackich, które czasami trafiają i do Waszej wrażliwości. Powiem szczerze, czytając „Belfrów” nie spodziewałam się wiele. Nie lirycznego cuda, zaskakującej formy reporterskiej. Nie liczyłam na pocieszenie ani nie nastawiałam się na rozognienie nerwów.

Na odwrocie książki zobaczymy hasła niemal sloganowe krzyczące o tegorocznej sytuacji w edukacji: „to ostatni dzwonek, by uratować polską szkołę”, „tysiące dzieci nie dostały się do szkół średnich”, „najlepsi nauczyciele masowo odchodzą z zawodu”. „Ostatni”, „tysiące”, „masowo” – dobór tych chwytliwych dodatków językowych może dla niektórych zakrawać o przesadę, ale w każdym z tych zdań skrywa się źdźbło prawdy. Jakiej formy chwyta się jednak Dorota Kowalska, by opowiedzieć o polskiej szkoły? „Belfrzy” to typ książki reportażowej, w której autor zrzeka się swojego głosu i obecności niemal całkowicie. Autorka przewija się tylko w pytaniach do nauczycieli. Wybiera na rozmówców ośmiu nauczycieli z różnym stażem, doświadczeniem. Czasami książka przybiera formę wywiadu, a gdzieniegdzie dłuższego monologu danego nauczyciela. Każdy wnosi w swą opowieść własne fakty, ale i wizje oraz próby diagnozy dzisiejszej sytuacji szkolnej. Można powiedzieć, że książka jest poniekąd chronologiczna, ponieważ zaczynamy od nauczycieli uczących w czasach kiedy trzeba było nauczać pod kątem poglądów partii, by zakończyć „Belfrów” na tegorocznym strajku i jego przebiegu oraz reperkusjach.

Polska szkoła jakoś jeszcze działa tylko dlatego, że trzymają ją na swoich barkach zapaleńcy. Ci nauczyciele, którzy uwierzyli w etos i posłannictwo, są przekonani, że trzeba sprostać zadaniu. A robią to od dziesięcioleci – wbrew systemowi, wbrew szkodliwym programom nauczania, wbrew kolejnym władzom, które mają rewolucyjne pomysły na oświatę. To ci pasjonaci ogarniają chaos i narażają się na kłopoty, lekceważą kolejne odgórnie nadawane dyrektywy. Wiedzą, jak uczyć, żeby wbić do młodych umysłów podstawową wiedzę, która przyda się w życiu. 

Szczerze, nie wiedziałam czy książka będzie karcić czy stanie po stronie nauczyciela. Funkcji, która w dzisiejszym polskim społeczeństwie po strajku tym bardziej spadła w systemowym łańcuchu pokarmowym. To nie będzie recenzja bez osobistych odniesień. Tym bardziej taka będzie. Są książki będące narzędziami do dyskusji. Taką pozycję wyjściową posiada moc lektury „Belfrów”. Mira Suchodolska we wstępie zauważa już pierwszy niepokojący fakt: w Polsce nikt nie bada, w jakiej kondycji psychicznej jest ta, bodaj najważniejsza dla rozwoju kraju, grupa zawodowa. Ostatnie badania pochodzą sprzed dziesięciu lat. Obecnie można jedynie domniemywać, że tamtejsze statystyki odbiegają znacznie od tych, które przeprowadzono by dziś. Oficjalnie w zawodzie pracuję od dziesięciu lat. Nie pamiętam, by w tym okresie którykolwiek rząd zapytał nas, nauczycieli, o zdanie odnośnie wprowadzanych zmian, a tym bardziej, by ktoś zatroszczył się o nasze samopoczucie, które znacznie wpływa na kontakt z drugim człowiekiem, czy to młodszym czy starszym.

Autorka nie tylko przepytuje swoich rozmówców, ale wspólnie próbują doszukiwać się ewentualnych rozwiązań oraz sugestii co do poprawy polskiego systemu edukacji. Książkę rozpoczyna rozmowa z panią Starczewską, która ma ogromne doświadczenie, pamięta nauczanie „pod partię”, a nie pod otwartość młodych umysłów i wolność interpretacji. Wskazuje jeden z głównych problemów szkolnych, mianowicie stawianie na rywalizację zamiast na współpracę, co prowadzi do tego, że uczniowie w życiu dorosłym też nie umieją współpracować w zespole, a ze szkoły wynoszą jedynie nerwy, kompleksy i niską samoocenę. Dzisiejsze parcie na sukces nie zaczyna się za biurkiem korporacji, ale przetacza się przez dom, by uwypuklić się w szkolnej ławce. Pani Starczewska nie zostawia suchej nitki na obecnej reformie, która wrzuca do jednego worka maluchów ze starszymi i przepełnia szkoły średnie. Pani Krystyna ostatecznie założyła własną szkołę, w której wszyscy mają głos, takie państwo w państwie. Piękną puentą i inspiracją zakończy się ta pierwsza rozmowa.

Godnym uwagi będzie widoczny wydźwięk tych nauczycielskich relacji z placu boju. Jak coraz mniej jest czasu i sposobności na „inność”. Na innowację, na pasję. Relacja nauczycielki, która całe życie poświęciła nauce niepełnosprawnych wpycha wzruszenie do oczu. Tym bardziej, że jestem pewna, że albo wcale, albo bardzo dawno temu ktoś jej powiedział jaka jest silna i niesamowita.

„Mimo wszystko wciąż mi się chce” to tytuł drugiej rozmowy przeprowadzonej z panem Dariuszem Martynowiczem, który ma podobny staż pracy, co ja. Przepracował w szkole dwanaście lat i „jeszcze mu się chce”. To możliwie rozmowa, która najbardziej mnie dotknęła i do mnie przemówiła, bo wszystko w niej przeżyliśmy właściwie razem. Jego rozmowa to monolog, gdzie dokańcza rozpoczęte zdania. Dla nauczyciela znającego system i specyfikację pracy od podszewki, ta książka może nie będzie niczym nowym, ale może skłoni do myślenia szerszą grupę odbiorców, a także jakiegoś „belfra” również. Te oczywiste myśli to na przykład te:

Ten strajk to nie tylko wina państwa, lecz trochę także nasza – nauczycieli. Bardzo długo zamykaliśmy swoje historie w pokojach nauczycielskich. Narzekaliśmy między sobą, tylko czasami odbiorcami naszej rozpaczy, frustracji były osoby nam najbliższe. Klepaliśmy biedę i płakaliśmy w rękawy, zamiast działać.

Do dziś mnie zaskakuje, że tak trudno pozbyć się złego nauczyciela . Równie trudno niestety nagrodzić dobrego. (…) w tym środowisku panuje niesamowita zazdrość.

Dlatego pytam, czysto retorycznie: czy wolelibyście powierzyć swoją latorośl specjaliście, który jest świetnie wyedukowany, zmotywowany do pracy, między innymi dobrą pensją, wypoczęty, wyluzowany, w dobrej formie fizycznej? Czy raczej uważacie, że nauczyciel ma pracować i cieszyć się, że w ogóle dostał robotę? Żadnych praw, całkowita podległość, zero dyskusji?

Teraz odpowiem jakby to nie było pytanie retoryczne. Nie ma badań, które chciałyby zajrzeć w stan psychiczny nauczycieli. A uwierzcie, że ten wołałby o pomoc. O zmianę, nie dla zmiany, ale dla dobra ogółu. By jakimś cudem odzyskać szanowany status tej profesji, gdy nauczyciele byli autorytetami, bo nie tylko uczyli, ale kształtowali nowe umysły i odsłaniali przy tym siebie, nie bojąc się własnych poglądów. Nie oglądając się za siebie czy któryś rodzic nie kieruje w naszą stronę nieuzasadnionej skargi, ponieważ żyjemy w dobie gróźb kuratoryjnych. Gdzie szanuje się czas i energię poświęcaną pociechom, które są dla nas więcej niż uczniami. W związku z tym nagradza się nas, a nie umniejsza naszemu wykształceniu i zdolnościom pedagogicznym. Ta książka wzbudza przede wszystkim refleksje na temat własnego nauczania, ale i ukazuje przekrój poświęceń, jakich dokonują nauczyciele, którym „mimo wszystko wciąż się chce”. Ale zapominamy, że coraz częściej nadchodzi to „ale”.

Może popularność korepetycji wynika dziś tak naprawdę z tęsknoty uczniów za bliską relacją z nauczycielem? Bo na taką indywidualną bliską relację obecnie nie ma niestety szansy w polskiej szkole. (…) Czasami pytam uczniów, czy jedli śniadanie.

Mam dosyć słuchania o sobie, że jestem nieudacznikiem i nierobem. Jeżeli nikt mnie nie zatrzyma, odejdę. Jestem otwarty na życie i coraz bardziej otwarty na zmiany.

Zatem tak. Sytuacja przedstawia się tak, że coraz więcej szanujących siebie i swój czas oraz intelekt nauczycieli szuka nowej drogi. Odchodzi od zawodu albo szuka czegoś świeżego. Zaczęliśmy szukać. Ruszać się z miejsca. Ja w pełni rozumiem słowa pana Darka, że jeśli nikt go nie zatrzyma, to odejdzie. Niełatwo pozbyć się złego nauczyciela, ale równie trudno pochwalić tego dobrego. Po 10 latach przyszedł czas na zmiany. A podczas nich zdarzało mi się słyszeć zdanie, które ostrością dziwiło mnie najbardziej. I ja je tak tutaj zostawię.

„Pani nie ma dzieci. Pani nie umie uczyć.” A ja zawsze odpowiadam: Proszę Pani/Pana, ja mam 600 dzieci.

 

Belfrzy, Dorota Kowalska, wrzesień 2019, Wielka Litera