„Dwie, może trzy godziny siedziałem w fotelu i płakałem, zdziwiony automatyzmem, z jakim moim ciałem targały dreszcze. Tylko dlatego, że usłyszałem jakieś słowa, niemiłą wiadomość. Nic mi nie uczyniono, wszystko było jak pięć minut wcześniej. Radio grało tę samą muzykę, filiżanka stała tam, gdzie odstawiłem ją przed rozmową, kawa była jeszcze ciepła, nawet sąsiad palił na balkonie tego samego papierosa.” 

Czy można powiedzieć, że proza jest „silna?” W takim sensie, że nas odśrodkowo do siebie przyciąga, a jednocześnie odpycha? Takie były moje wrażenia po pierwszych kilkunastu stronach zaznajamiania się ze stylem prowadzenia narracji Bärfussa. Bo co jeśli czytając odkryjemy coś, czego odkryć nie chcieliśmy? Albo rozdrapiemy zakopane i zostanie nam uporczywy brud pod paznokciami własnych narracji?

Funkcje literatury dla każdego czytelnika mogą być różne. Niektórzy wymagają od literatury oderwania od rzeczywistości, pobudzenia wyobraźni i właściwości wręcz relaksacyjnych. Jeśli tak, to od „Koali” uciekajcie. Ale jeśli literatura ma też funkcje społeczne, mające na celu poszerzyć naszą percepcję, to Lukas jest takiego nurtu godnym reprezentantem. Grzegorz Jankowicz w Posłowiu nazywa autora „krytykiem raju”. Przytacza tam ciekawą anegdotę dotyczącą pisarza, demaskującą jego podejście do literatury i świata. Podczas jednego z odczytów Bärfussa, który podzielił na kilka części, początkowo usypiając czujność słuchaczy, skończył na dotkliwej połajance publiczności. Zapytał jak to możliwe, że ludzie posiadający tak wielkie majątki spędzają czas na słuchaniu literackich wykładów, zamiast swoje pieniądze wydawać na ratowanie świata. Trzeba bowiem zaznaczyć, że wykład odbywał się w Zurychu, w jednej z ekskluzywnych restauracji, której właścicielem jest bogacz z fortuną w większości odziedziczoną. Ta drobna historia może i dodaje animuszu samemu autorowi, ale przede wszystkim kreśli kontekst i cel dzieł, które tworzy sam Bärfuss.

Zatem kim, czym, gdzie jest „Koala”? Co robi, co się z nim stało, co się z nim dzieje, co zrobi z czytelnikiem? Bärfussa otwiera przed nami szkatułkę swojej opowieści zapraszając nas do rodzinnego miasta, powodu ucieczki, źródła własnego exodusu. Zastajemy go na wykładzie dotyczącym autora, który zastrzelił swoją przyjaciółkę, skrupulatnie to planując, by samemu skończyć z lufą w ustach. Szybko poczujemy, że żadne wspomniane wydarzenie, wzmianka czy opis danego koloru, aury, humoru, nie są przypadkami w surowej narracji. Wszystko tutaj łączy się logicznie i klamrowo.

Z czym zmaga się proza Bärfussa? Sześc tygodni po wspomnianym wykładzie, przyrodni brat autora wejdzie do wanny w czerwonej kurtce i postawi kropkę w linii swojego życia. Brat wlewa w autora swoją samobójczą śmiercią smutną praktyczność, przygotowując się do swojego odejścia bardzo skrupulatnie. Pozostawia po sobie brzęczące swą natarczywością pytanie o sens, znaczenie tej śmierci, wciąga autora „w młyn myśli”. Nagle „każde wspomnienie wymaga sprawdzenia”.

Autor wybierze się w krucjatę poszukiwawczą daleką od sentymentalizmu i tęsknot po zmarłym. Zaskoczy brakiem żali i pretensji w stosunku do głównego bohatera tego dramatu życia. Możliwie „Koala” to najszczersze studium samobójczej śmierci. Tak, autor zacznie od odniesień do brata, wyłapywania chwil ostrzeżenia przed tym, co nadeszło, zaciekłe doszukiwania sygnałów w postawie, ubiorze, diecie czy sposobie wysławiania się. Autor jednak nie oszczędzi gnuśności miejsca zamieszkania, gdzie sam łapie się na tym, że okraja swój język i redukuje słownictwo. Nie będzie miał litości dla państwa, które nie robi nic, by wspomóc ludzi na rozdrożach ani szkoły, który wpaja ludzkości popęd ku doskonałości jako cnotę.

Bärfuss upiera się, że samobójcy nie potrzebują opowiadacza, jednak nie da się oprzeć wrażeniu, że sam autor i cała ta książka staję się swoistym opowiadaczem wszystkich samobójstw. Studiuje samobójstwo antropologicznie, szuka porad w literaturze, skoro ludzie milczą i nie potrafią rozmawiać o bliskich, którzy postanowili świadomie odebrać sobie życie. Brat nie zostawił listu pożegnalnego, dlatego zagląda do literatury w poszukiwaniu przykładu takowych. Rozgląda się po wszelkich przyczynach, analizuje, kalkuluje z dystansem naukowca, a jednocześnie z zażyłością zaangażowanego członka rodziny. Lądujemy w ślepym zaułku poszukiwań, ponieważ w medycznie udokumentowanych przypadkach śmierci samobójczej jest wiele melodramatyzmu, a literatura sama omija przypadki „zwyczajne”, nieistotne. Nie każdy na świecie jest Werterem, Romeem czy Julią.

Autor nie boi się poddać poczuciu zawstydzenia przed jego własnym pędem do sukcesu. Trafnie zestawia dążenie do wyznaczonych sobie materialnych celów z gnuśnością, świadomą odmową uczestnictwa w życiu społecznym, wypisaniem się z  konsumpcyjnego świata. Pisarzowi wydaje się chwilami, że jego „wspomnienia to zbiór nostalgicznych konserw”, a jednak daleko mu do ckliwości. Jest surowy, nie ubiera brata, pamięci o nim ani rozważań o samobójstwie w pstrokate, przerysowane czy subiektywne frazy. Snuje opowieść bez przesytu przymiotników. Zdania nie wiją się na pół strony, bywają boleśnie krótkie i zawsze celnie trafiają w czytelnika dosadnymi puentami.

Autor uświadamia sobie, że śmierć jego brata nie pasuje do większości modeli samobójstwa. Prezentuje nam w swojej powieści literacko-socjologiczny zabieg. „Koala” to przydomek jaki nadano jego bratu w grupie skautów w dzieciństwie. Czy dzieci już wtedy wiedziały? Przydomek był świadomy? Dlaczego jego brata porównano do tej „karykatury nieszkodliwości”? Odrywamy się nagle w rozważaniach i przenosimy do czasów kolonizacji Australii i próby eksterminacji koali. Jest to niesamowity fragment tej powieści i celny zabieg uświadamiający nam, że koala to istota wymagająca znikomej ilości esencjonalnych środków do przeżycia. Wystarczą jej „krople”, utrzymuje się na oparach, dociera do czytelnika wręcz jej „bezcelowość” i żaden przymilny wizerunek stworzony w nowoczesnym świecie nie zakryje krwawej historii puchatego zwierzaka. Kolonizacja zachodu staje się nagle kolejnym wrogiem udowodniającym, że wszelka suwerenność i możliwość kształcenia czy pracy to kolejne mechanizmy kontroli w konsumpcyjnym świecie. Świat nie wybacza lenistwa, a jego brat popełniając samobójstwo zgrzeszył najmocniej – wymówił pracy na rzecz społeczeństwa.

Samobójcy trafiają za płoty, lądują na marginesie swoich opowieści, wypisani z kart kościoła. Lukas Bärfuss wpisuje swojego brata w ważny dyskurs na temat sensu życia i przerostu ambicji. Ambicja niczym gruczoł narastający na zdrowy rozsądek. Tworzy książkę wymagająca zaangażowania i reakcji czytelnika czyniąc z powieści wybitne narzędzie refleksji, w którym samobójstwo z pozostawionym po sobie „brudem”, staje się sarkastycznym komentarzem do pozornie „czystych” czasów. 

 

Lukas Bärfuss, tłumaczenie Arkadiusz Żychliński, Koala, lipiec 2017, Wydawnictwo Ossolineum

 

„Człowiekowi nie pozostawało nic innego, jak odejść stąd, zapomnieć i trzymać się wiernie rutyny, której nabrał. Nie wstawać z łóżka zbyt późno po wschodzie słońca i podejmować pracę, którą odłożyło się poprzedniego dnia. A następny dzień i kolejny będą dokładnie takie same, naznaczone daremnością, którą trzeba wybierać, by móc znaleźć w życiu radość, konieczną z kolei do tego, aby pozostać przy siłach, by móc wypełniać obowiązki – wieczny cykl, którego przerwanie oznaczało zerwanie z ludzkim społeczeństwem i akceptację samotności. Oto, czego nie wybaczano ani mojemu bratu, ani żadnemu samobójcy: ostatecznie i nieodwołanie wymówili się oni od pracy.”