Nie bez powodu recenzja „Pasztetów do boju” autorstwa Clementine Beauvais pojawia się tuż przed 11 października. Na ten dzień przypada Międzynarodowy Dzień Dziewczynek. Młodszych istot, które wciąż wyrastają w stereotypowym przekonaniu, że nie osiągną w życiu zbyt wiele. Na odsiecz ruszają wtedy takie książki jak „Pasztety do boju” czy pojawienie się na polskim rynku pierwszego magazynu dla dziewczynek „Kosmos dla dziewczynek”, które znów dzięki zbiórce na polakpotrafi.pl uzbierały tyle mocy, by wydać pierwsze takie pismo w Polsce. Same założycielki podkreślają, że „wszystko to, bo wierzymy, że dziewczyny mają moc odkrywania świata i zasługują na mądre treści.”

Tytułowe „pasztety” to nastolatki różnego pochodzenia i zaplecza, a ich imiona to Mireille, Astrid i Hakima. Szybko je zapamiętacie, tak jak i szybko polubicie. W świecie łatwego rzucania obelg w stronę rówieśników za pomocą internetu, trzy bohaterki zostają wybrane Złotym, Srebrnym i Brązowym Pasztetem w cyklicznym konkursie organizowanym przez złośliwych uczniów. Mają się śmiać czy płakać? Oczywiście, że robią to drugie, każda poddaje się naturalnej reakcji odpowiedniej dla swojego charakteru, a każdy z nich ma coś w sobie, co nas sobie zaskarbia.

Od tej chwili powieść ta przerodzi się w jedną z najzabawniejszych i wartościowych powieści drogi. Bo dziewczyny poznają się osobiście i decydują się na wspólną wyprawę do Paryża, która zawiedzie je ku niespodziewanej sławie, a oprócz wyrobionych mięśni łydek, narodzi się w nich wiele wartościowych przemyśleń i napotkają wiele przygód.

Dziewczyny suną na rowerach, a za nimi fotoreporterzy i dziennikarze. Nie znają do końca jeszcze swojego celu, ale czują, że są „wyczerpane pedałowaniem  i dojrzewaniem”. I może to jest jedno z najważniejszych zdań w książce, która dowodzi nam, że ta rowerowa wyprawa staje się wymowną metaforą trosk dojrzewania.

„Wyglądamy dokładnie na to, czym jesteśmy: na trzy pasztety ubrane w suknie balowe z tkaniny syntetycznej i wymalowane jak kradzione fury. Astrid i ja przypominamy grubszą Gryzeldę i Anastazję z disneyowskiej wersji Kopciuszka. Hakima wygląda jak suszona śliwka w sukni koloru wędzonej szynki. Stoimy w milczeniu przez chwilę… a potem nie wytrzymujemy: wybuchamy śmiechem, turlamy się ze śmiechu – ze śmiechu, który wzbiera nam w głębi tłuściutkich brzuchów, trzęsie ozdobami, włosami i sukniami, zmusza nas do oparcia się o umywalki, ze śmiechu, od którego chce się sikać, ze śmiechu głośnego, wyzwolicielskiego, ekstatycznego, nowego, imponującego.” 

Te drogę do dojrzewania mamy ubrany w cięty język pełen trafnych ripost i spostrzeżeń. Powyższa scena przedstawia moment, w którym dziewczyny zostają zaproszone na bal i wciska się je w suknie balowe i gruby makijaż. Próby dostosowania się do ogółu kończą się tą salwą wyzwolicielskiego śmiechu, który udziela się również czytelnikowi. Będziemy śledzić ich dalsze kroki ku dojrzewaniu. Zobaczymy ich kompleksy podczas kąpieli w jeziorze, podczas pierwszych miłości, pierwszej miesiączki i prób wyjścia ze świata gier do świata realnego. Dziewczyny zabierają nas w podróż do własnej samoakceptacji i pierwszych nieśmiałych kroków kobiecości. Padną tu pytania błahe i ważne, wnikliwe i zabawne, o kiełkujący feminizm, o kobiecość, o internetowy hejt, o trudy dorastania.

Kolejnym ważnym tematem tej powieści jest anonimowa nienawiść bez twarzy, która prezentuje się nam każdego dnia za pomocą internetu, najprostszego nośnika obelg. W pewnym momencie Mireille zwraca się do nas bezpośrednio mówiąc: „A ty, obłudny czytelniku, co byś chciał, żeby nas spotkało?” Ten niespodziewany zwrot do czytelników to jasny sygnał, że ludzie się na oprawców i współodczuwających i człowiek czytając tę książkę sam dowiaduje się do której grupy przynależy – stoisz z transparentem wsparcia w świecie rzeczywistym czy stwarzasz sobie nierzeczywisty pseudonim i dołączasz do nienawistnej fali chowającej się za monitorem komputera? 

Z łatwością wsiadłam na bagażnik wsparcia i gnałam razem z dziewczynami. One rozpromieniały trasę wszystkim napotkanym po drodze ludziom, udowadniając, że w świecie stawiającym na indywidualizm można za sobą rzucać cień nadziei i solidarności. „Pasztety do boju” osadzone są w realiach francuskich nastolatek, ale kompleksy mają przecież naturę uniwersalną i ponadczasową. Występują na wszystkich szerokościach geograficznych, w różnym wieku, jednak często jedynie u jednej płci. Pięknej. Zatem sięgajcie po „Pasztety do boju” obok wszystkich buntowniczych opowieści na dobranoc dla dziewczynek i historii w spódnicy, które wchodzą na polski rynek. Bo wciąż wiele paskudnych pasztetów snuje się po korytarzach wymierzając obelgi wśród milczącej zgody, a kompleksy w dalszym ciągu potrzebują zwalczenia. Możliwe, że w dzisiejszych czasach, kiedy kładzie się szczególnie nacisk na promocję własnego wizerunku w mediach społecznościowych, ta pomoc i głośne mówienie „nie” na każde formy szykanowania, są wyjątkowo potrzebne.

Zatem ruszajmy, my starsze i młodsze, do boju. Charakterologicznym pasztetom krzycząc głośne „stop” polecając podobne lektury.

Clementine Beauvais, Pasztety do boju, lipiec 2017, Wydawnictwo Dwie Siostry