Historia mojej miłości do tworów Agnieszki Wolny-Hamkało przeznaczonych dla pozornie młodszego czytelnika zaczyna się słowami:

To będzie historia o dziewczynce,

która o północy pytała: czy jest południe?

Czy jest lato?

Oraz najlepiej zjadała kamienie i często mówiła:

Ja jestem najlepszą zjadaczką kamieni luksusowych.

To będzie historia o dziewczynce, którą zawsze można było znaleźć,

idąc po śladach jej skarpet rozrzuconych,

jej garnuszków, jej sznurków,

jej rajstop powieszonych na klamkach.

O dziewczynce, która się kładła spać z kasztanami, kapslami,

z bardzo dużymi końmi,

a kiedy się budziła – spała jeszcze jedna jej noga,

a reszta dziewczynki już coś na boku lepiła,

jakieś ludziki. 

Brzmi jak poezja dzieciństwa, prawda? Stworzenie głównej postaci, w której każdy może się przejrzeć. Lubiła raz być kimś, a raz zupełnie kimś innym i mama bardzo się martwiła, że tak już dziewczynce zostanie i że się sama zgubi w tych imionach, w tych sukienkach, przebraniach.  Ja polubiłam „Nikt nas nie upomni” błyskawicznie. Bo tam nie tylko jest dziewczynka, ale też chłopczyk, który często zatrzymywał świat. Kiedy go męczyły i światła, i ciemność, i dzień dobry, i do widzenia, i „zrób lekcje”, „idź spać”.  To małe arcydzieło krnąbrności i dzieciństwa.

Bujna i od dawna podziwiana Agnieszka Wolny-Hamkało i jej pióro, połączyły się tutaj z idealnie nadającą się do tego mroczną kreską Ilony Błaut i powstało coś niezwykłego. Balansującego pomiędzy lekturą dla młodszych i starszych. Nie wiem dla kogo potrzebna bardziej.Bo tutaj dzieci łykają kamienie, pytają o północy czy jest południe, i o chłopcu, który dość miał „idź spać”, „czas na lekcje” „przyjdź na obiad”. Adela, Franek i Julek myślą może o nieśmiałym pociągnięciu z butelki, może wcale nie chcą mieć nowych telefonów, a wolą bakterie na nich, walczą z jesienią, a tak naprawdę to lata się brzydzą. W tych genialnie spowitych obrazach dzieciństwa, słownych i graficznych, odnajdzie się każdy z nas.

Bo i ten młodszy i starszy zapragnie nagle złamać zasady, zrobić coś wbrew regułom. Pogrozić tej jesieni poglądów i sztywnych ram zachowań. Przypomni sobie każdy, że nie musimy być kimś innym. Już jesteśmy kimś. Jesteśmy wolni, nikt do nas nie zadzwoni, nikt nas nie upomni! – Krzyczą wymownie trzej bohaterowie stojąc w pewnym siebie rozkroku. Są na skraju zbuntowania, budzą się do swoich wersji siebie, nawołują do samodzielnego jestestwa w oddali od technologii, rozkazów i sztywniactwa. Ilona Błaut rozrysowała te pierwsze kroki pogranicza dzieciństwa i wieku młodzieńczego w dotkliwy sposób. Zaciśnięte oczy, zbite piąstki, zgrzytanie zębów, samotność w obrębie własnego pokoju, powstanie z okowów rodziców tłamszących pasję. To wszystko tu jest. Bije od nich kiełkujący artyzm, ciekawość poznawcza zapowiadająca intrygującą dorosłość. Jakże zatem byłam zachwycona, gdy usłyszałam, że Wydawnictwo Hokus-Pokus szykuje kolejną część tej niezwykłej lektury.

„Lato Adeli” to nie tylko zmiana wieku głównej bohaterki, ale też użytej tutaj czcionki, języka oraz ilustratorki. Tym razem to zadanie powierzono Agnieszce Kożuchowskiej, która z równą wrażliwością i delikatną zmysłowością rozrysowała te niepewności rozpychającej się kobiecości w młodej dziewczynie wraz z niepokojami, które otaczają ten okres dojrzewania. Językowo to nie są już wyłącznie krótkie zdania zakrawające na prozę poetycką, jak w przypadku „Nikt nas nie upomni”, ale dłuższy, spójny tekst. Opowieść o tym, co widzi i czuje w środku mała kobietka, która powoli budzi się do świadomości posiadania ciała.

„Dni Adeli” jako tytuł pierwszego mikro-rozdziału prezentują nam dziewczynę, która wychodząc z mieszkania jest jeszcze delikatnie dziecięca, przeciera oczy, ziewa, poprawia skarpetki, nie jest już całkiem swobodna. Za chwilę ktoś wedrze się podskórnie w jej postrzeganie siebie. Wyjmie ją z siebie i postawi obok. W stanie niewytłumaczalnej gotowości. Do czego?

Adela spięła się i naprężyła jak wąż. On to widział. Patrzył spokojnie. Ona się wstydziła. Jak w piątek rano, kiedy włożyła dżinsy i poszła do sklepu, a z nogawki spodni wystawały rajstopy. Wystawały i ciągnęły się za Adą (tak na nią mówiła mama), jakby zrzuciła skórę. 

-Przestraszył mnie pan – powiedziała i oficjalny wyraz twarzy wrócił na swoje miejsce. – Przestraszył mnie pan. – I było po strachu.

-Nie chciałem. 

Od tej pory idąc wyrzucić śmieci Adela zacznie się ładniej ubierać, mając świadomość, że pan siedzi już na ławce bądź skrywa się w oknie. Franek i Julek też są przecież starsi. Kiedy Franek widzi Adelę nagle jeździ szybciej na rowerze i zawsze zdejmuje czapkę. Z kolei Julek na widok Adeli zawsze upuszcza to, co akurat trzyma w ręce. Dziewczynki z podwórka chcą być Adelą. Powtarzają po niej zdania, chcą lakieru do paznokci tego samego koloru i wodne tatuaże z trupimi czaszkami na rękach.

Och, bo można było się stać dorosłym przez nieuwagę. Dlatego starali się dobrze wykorzystać to puste mieszkanie. I robili imprezy, jakich człowiek dorosły zrobić nie potrafi. Można było o nich kręcić filmy, tak byli zuchwali. Tamtego czwartku, kiedy Adela wyszła z domu w dżinsach, ze srebrnym kółkiem w jednym uchu, i wjechała windą na dziewiąte piętro cała usmarowana ptysiem, odbyła się impreza, po której wszystko miało się zmienić. 

Czytelnik walczy ze sobą w interpretacjach. Bo zawsze trudno pogodzić się z faktem, że książkę pozornie przeznaczoną dla młodszego czytelnika podszywa się lękiem i czającym się złem. Do tego te niepokojące obrazy. Wyrwania z korzeni, przeplatania z rośliną, warzywem. Wymowny komentarz obrazkowy do okresu dojrzewania, gdy zmieniamy formy i kształt, ale wydzielamy też nowe soki egzystencji. Adela, Julek i Franek stają się oto istotami seksualnymi, budzą się do wstydu, niedorzeczności, fizycznej pokraczności, nieśmiałej atrakcyjności. Stawiają pierwsze kroki ku dorosłości, a tam może być groźnie, ale też nudnawo, ospale, co autorka prezentuje posiłkując się postacią rodziców Adeli, którzy cały dzień odsypiają nocki, a dorastanie spada na jej barki. To sprawia, że do końca nie wiadomo czy książka pisana jest dla pokolenia dzieci czy pokolenia rodziców. Nie zabraknie też obrazów blokowiska i socjologicznych wątków. Jak to zawsze u Agnieszki Wolny-Hamkało – jest inaczej. To wszystko jest mistyczne, bezpretensjonalne, absolutnie nie dziecinne, kusząco niewinne, oniryczne wręcz.

Zdaje się, że „Lato Adeli” próbuje udzielić nam najważniejszej lekcji. Mianowicie tego, że dorosłym można stać się przez nieuwagę. Przez wybrakowanie, które zapełnimy nieodpowiednimi formami. Prześlizga się w mnogości znaczeń i wielości interpretacji. Czy Adeli coś się stało? Ktoś ją skrzywdził? Jak bardzo jest zmęczona pracą nad byciem wydumaną i podziwianą? Dni i noce Adeli są takie hipnotyzujące, niepokojące, a w uzupełnieniu ilustracjami Agnieszki Kożuchowskiej spychają nas jeszcze głębiej w czeluści jej dziewczęcego świata na skraju kobiecości. To nie jest zwyczajowa literatura dla młodych. Nie mylcie tego wydawnictwa z „książeczką”. To mięsista, zmysłowa opowieść o dziewczynie, która mogła być nami w pewnym momencie i o chłopcach, którzy w takiej dziewczynie się skrycie kochali i o lepkich spojrzeniach, które towarzyszą niewinnemu kwitnieniu.

Nikt nas nie upomni, Agnieszka Wolny-Hamkało, ilustracje Ilona Błaut, styczeń 2017, Wydawnictwo Hokus-Pokus

Lato Adeli, Agnieszka Wolny-Hamkało, ilustracje Agnieszka Kożuchowska, luty 2019, Wydawnictwo Hokus-Pokus