Poezja – nieśmiała krewna prozy. Jak to daleki krewny, widuje się go rzadko, trzeba się naszukać, a wizyta często bywa krótka. Zbliża się rozdanie Nagrody im. Wisławy Szymborskiej, która corocznie przypomina nam, że po poezję wciąż sięgamy rzadziej. Kim będzie tegoroczny laureat bądź laureatka? Tomiki prześcigają się w pięknie treści, ale też wydaniach. Różnią się w formie, dodają efektów wizualnych, łączą różne formy ekspresji, przekraczają granice poezji, a my jesteśmy im winni uwagę.

Zaprezentuję Wam zatem fragmenty tych tomików, starając się wycisnąć z nich esencjonalne soki treści.

Piotr Janicki, wiersz „Ludzie żywego ducha” z tomiku „Psia książka”

Oto my, nowe pokolenie, to znaczy dzieci odchowane itd.

Świat nie jest naszym wspólnym snem, lecz snem nas wszystkich, przy czym

jesteśmy nierozpoznawalni – każdy dłubiąc

     we własnych sprawach, a każda od rzeczy do

                                                                     orzekania mierzy tę samą długość. 

Nie magazynujemy żywności i przedmiotów pierwszej potrzeby, nie inwestujemy

                                                                     w technologię pozwalającą nam przetrwać – 

                                                                     jakbyśmy byli gotowi na wszystko.

Myślimy o współczesnych lekarzach w ten sam sposób, co o średniowiecznych

                                                                     księżach.

Otaczamy się ludźmi objawionymi, żeby wracać po ciemku do domu i wyciągać

                                                                    z lodówki majonez.

Dostrzegamy możliwość istnienia świata bez manipulacji, bo leży on w sferze

                                                                  naszych zainteresowań.

Zwijamy w rulon skarpety i badamy konkurencyjne koncepcje, na przykład

                                                                  kometarną wizję układu słonecznego.

Spacerujemy. Spacer nad rzeką i wokół stadionów tak sprzyjają zdrowiu ciała

                                                                 i umysłu, nawet jeśli są to zaledwie boiska okolone

                                                                  bieżnią.

Czytamy o tai chi, by pewnego dnia ruszać się jak wszechświat. 

Marta Podgórnik, fragment wiersza „Alicja i jej króliki” z tomiku „Mordercze ballady”

Siadam do tego listu, jakbym siadała na krześle dentystycznym, rozkraczała się na

fotelu ginekologicznym w idiotycznej sukience z jednorazowego poliestru, mościła

w nie swoim gabinecie prezesa albo klękała w podartych kabaretkach przy 

konfesjonale. Albo jakbym się miała własnoręcznie położyć do morgi. Blizny

i zadrapania na moim ciele, pierwsze zmarszczki, siwe włosy, truchełka owadów

między zeszytami; jakie to wszystko stało się nieważne. Dziś piszę do Ciebie i tylko

Ty jeden na calutkim świecie nie przeczytasz listu.

(…)

Tak patriotycznego orła wywinęłam u podnóża schodów, że aż żałuję, że nikt tego

nie nakręcił. Przeprosiłam natychmiast świat przedstawiony recepcji i namacałam

przycisk windy. Doturlałam się jakoś do pokoju, z łóżka natychmiast zrzuciłam pościel

i padłam w ulubionej do snu pozycji topielicy, ręce wysoko nad głową, nogi szeroko, 

no dosłownie zaproszenie do czułego gwałtu przez sen. Nic takiego jednak nie nastąpiło,

bo w legendarnym Krakowie, jak widać, brakuje prawdziwych facetów. 

Marzanna Bogumiła Kielar, wiersz „Kamienie i wiersze” z tomiku „Nawigacje”

To wędrujący lód u schyłku plejstocenu ustawił tu

morenowe wzgórza, co osłaniają dom od południa i zachodu. 

Wyorał rynnę jeziora, w której pali się światło.

 

Wysoki mur przy południowym tarasie trzyma się mocno.

Stawiałeś go z okolicznych głazów przywleczonych przez lądolód.

Rozbijałeś je, ociosywałeś ich nierówne formy, spajałeś cementem.

 

To wtedy, dziesięcioletnia, zaczęłam czytać wiersze, gromadzić tomiki z poezją.

One niosły inni materiał. Słowa obrabiały materię życia, to stępiały,

to ostrzyły

 

naroża śmierci. W ziemi ich ciała rosły ciemne kryształy. Wersy

były jak nasiona drzew, co otwierają się tylko podczas pożaru,

kiełkują w pogorzelisku.

 

Słowa ciągnęły od razu na otwarte morze.

Wzbierała fala języka – 

pobielały grzywacz, co piętrzy świat przed sobą, otwiera go jak muszlę

 

i się zwala w czerń nocy. A życie – nagle wybawione – 

dzikim zrywem ucieka spod niego,

nabiera słodyczy. 

Kamila Janiak, wiersz „ten moment” z tomiku „Wiersze przeciwko ludzkości”

kiedy rozmawiasz przez telefon,

głośno się śmiejesz i dodajesz, że zajebiście i, że super

i opadasz na krzesło wyczerpana.

 

kiedy dodajesz uśmiech na koniec zdania,

pisząc maila, jak pocisk,

i to jedyna energia, jaka istnieje.

 

kiedy otwierasz oczy rana i jest najgorzej,

dlatego kupiłaś parę wielkich swetrów z golfem na twarz.

 

i kiedy mówisz, że przestałaś się malować,

bo wierzysz w siebie,

ale to gówno prawda, po prostu nie masz siły.

 

albo kiedy zdrowo się odżywiasz, warzywa, zero cukru, te sprawy

i jest tak tylko dlatego, że się przyzwyczaiłaś

i mogłabyś już wcale nie jeść, bo jest ci wszystko jedno. 

Robert Król, fragment wiersza III z tomiku „Polka”

A jednak nie mogę funkcjonować bez ludzi, nie znoszę

zakrapiać pustych, próżnych wieczorów w pustym,

próżnym mieszkaniu. Bo we mnie są braki, potworne,

niezasiedlone pola, dwa konie mocy z rozwichrzonymi

grzywami. Choć są jeszcze  i takie rzeczy, które studzą

wewnętrzne układy, szargają nerwy, poruszają masy

ciepła wzbierające przy wspólnym, sobotnim gotowaniu,

które odnawiają przeglądy uczuć, sprawdzają odporność

na bodźce albo dają wskazówki, których nie zauważam.