Czym jest społeczeństwo? Zwałowiskiem podłości i knowań, zlepkiem zawiści i nienawiści, wylęgarnią wszelkiego zła. Prawo stworzono dla ucisku biednych, tych bez protektorów, tych maluczkich. Słabego prawo chroni rzadko, ale i słabi mają w tym społeczeństwie swoją siłę…

Emilios Solomou zrobił coś potrzebnego. Coś, czego mi brakowało, a dopełniło burzliwą kolorystykę obecnej Grecji, dalekiej od kojarzonych z nią bieli i błękitów. Cała powieść wiążę się z jednym wydarzeniem oraz konkretną datą. Premiera książka została przyspieszona z 25 kwietnia na 21 kwietnia nie bez powodu. Historia, która się powtórzy w czasach nowoczesnych ma swój początek 21 kwietnia 1870 roku, kiedy to greccy rozbójnicy porywają czterech wysoko urodzonych Europejczyków, by ostatecznie zamordować ich po 10 dniach. Skutkiem tego mordu był oczywisty kryzys na linii Wielka-Brytania Grecja, ale zwrócił również całą Europę przeciwko Grecji, ujawniając jednocześnie skrywane powiązania polityków z samymi sprawcami.

Powieść jednak nie zaczyna się od tej historii. Akcja przenosi nas do pokoju hotelowego, gdzie zastaną nas cztery bezgłowe ciała mężczyzn leżące na podłodze. Opis miejsca zbrodni będzie bardzo szczegółowy, nie posłuży się sztuczkami, które miałyby wzbudzić w nas oburzenie, obrzydzenie, strach. Język będzie niemal chłodny jak ostrze noże, które obcięło głowy przedstawicieli europejskiej Troiki. 21 kwietnia 2013 nieznany sprawca niemal powtarza zbrodnię sprzed lat. Tym razem jednak zbójcami w oczach mordercy są Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Unia Europejska, centra finansowe, maklerzy, politycy, bankierzy… Zapewne skojarzenie jakie się nasuwa to takie, że książka wygląda jak z gatunku kryminalnego. Im bardziej zagłębiamy się w te historię, tym bardziej dostrzegamy, że się myliliśmy.

Fabułę powieści będziemy śledzić z kilku perspektyw, co nie tylko sprawi, że ta ponad 600-stronicowa książka nie będzie nas nużyć, ale będzie trzymać w napięciu, a dodatkowo nada głębi potrzebnej do zobrazowania kryzysów nie tylko greckich, ale współczesności. Autor nie będzie ukrywał sprawcy, on sam do nas przemówi i stopniowo będzie wyjaśniał dlaczego zrobił, to co zrobił. Spojrzymy na sprawę oczami policjanta, któremu powierza się rozwiązanie tej trudnej sprawy. Swoją ważną rolę odegra tutaj też historia i profesor, który ją wykłada. Najważniejszymi bohaterami będą jednak zwyczajni ludzie, obywatele oszukani przez państwo, które powinno dbać o swoich mieszkańców. Ludzie, którzy występują we wstrząsających rozdziałach oznaczonych literką E.

Mimo otaczającej ich śmierci, mimo wygnania i niedoli, tam, w obozie dla uchodźców, choc nie u siebie, znowu byli szczęśliwi. Ale nic już nie było takie jak dawniej. Nastał kres beztroskiego życia, kres dziecięcej naiwności, kres rajskiego szczęścia. Niewidzialna ręka, uzbrojona w ostrze, uderzyła na oślep i podcięła korzenie marzeń. Długie miesiące mieszkali w namiocie, całe lata – w osiedlach dla wygnańców. Beton. Płyta wiórowa. Błacha falista. Mój dziadek zmarł w pokoiku wąskim jak cela więzienna. Nowotwór. Nieutulona tęsknota.

 Autor zaznacza na początku powieści, że rozdziały oznaczone tą literą oparte są na faktach, ale z wiadomych względów zmieniono daty i nazwy miejscowości. Dlaczego? To tzw. teczki samobójstw, które licznie popełniają Grecy. Teczkę, którą stworzył sprawca morderstwa. Funkcjonują jako krótkie, ale niesamowicie wymowne przerywniki głównej fabuły, gdzie autor próbuje odtworzyć ostatnie chwile samobójców, by zrozumieć to, co popchnęło ich ku tej desperackiej decyzji. Wtedy pojmujemy, że to nie przestępstwo, jego sprawca czy organy ścigania są tutaj najważniejsze, ale ludzkie opowieści, które zawsze przerywa brutalna historia.

To bieda, bezrobocie, głód, przymusowa wysiedlenia, samobójstwa, przestępstwa, ból i frustracja stają się też kluczowymi postaciami tej powieści. Każda z występujących tu osób, krewnych, sąsiadów próbuje uciec przed historią niezależną od nich. Ludzie rządzeni przez polityków i gierki bogatszych od siebie, rezydujących na szczycie bezlitosnego łańcucha pokarmowego. Ludzie wykorzenieni, pozbawieni znajomych miejsc, zapachów i tradycji, zgorzkniali, samotni. Tutaj nadzieja na zmiany wiesza się na stryczku i opada bezradnie. Mówią do nas pomiędzy wierszami ludzie wypychani z domu wojną bez krwi i cudzymi długami: zostaliśmy wykorzenieni. Niczym uchodźcy. Tym razem nowi właściciele naszych włości nie przybyli statkami i samolotami, nie kierowali w naszą stronę broni. Mieli na sobie garnitury i krawaty. Pełna kultura.  Solomou udowadnia istnienie finansowego uchodźcy. Pokazuje, że błędy polityków, chciwość tych u władzy, niszczy społeczeństwo, do szpiku kości, jakby to oni pociągali za spust, puszczali linę chwiejącego się stryczka każdego samobójcy.

Jak to się dzieje, że ze statysty stajesz się nagle pierwszoplanowym
aktorem na scenie historii? Ścigają cię wszystkie wielkie mocarstwa! Jakie niewidoczne mechanizmy
działają, jakie tryby je napędzają, że z mroku i ciemności wyrzucają cię nagle do pierwszego szeregu,
na scenę? Jak to jest, że jednych historia czyni bohaterami, a innych czarnymi owcami? I zastanawiam  
się… Kim ja jestem? Czarną owcą? Bohaterem? Tym pierwszym chyba. Oto niewidoczne więzy, choć
nie aż tak niewidoczne, które łączą mnie z moimi przodkami.

Solomou umiejętnie wraca do przeszłości, by mówić o teraźniejszości. Bohaterowie książki drążąc przeszłość, lepiej rozumieją dzień dzisiejszy. Fani historii znajdą tu zatem zdecydowanie coś dla siebie, a jeśli ktoś z kolei boi się historycznych powrotów do lat minionych z obawy przed byciem znużonym lekturą, to niech z niej  pod żadnym pozorem nie rezygnuje. Autor wplata historię w trafnych miejscach, nie burzy ciągłości fabuły, ale właśnie spoglądaniem wstecz umiejętnie ją uzupełnia. Wszystko to po to, by dojrzeć że dzisiejsza polityka to machina zakamuflowanego zbójectwa. Historia pojawia się w powieści nie tylko jako rozdziały próbujące wejść w skórę zbójców i ich ofiar z 1870 roku, ale też w postaci profesora, który namiętnie studiuje patologie greckiego społeczeństwa i nawołuje swoich studentów do aktywnego udziału w społeczeństwie. Solomou jednak nie szuka winnych wyłącznie wśród władzy, ale przekręca lustro również w stronę spolegliwego społeczeństwa, które głosuje na polityków bez głębszej refleksji i przyszłościowego myślenia o konsekwencjach własnych wyborów, ale też bierności.

Emilios Solomou sięgając w głąb przeszłości udowadnia słuszność stwierdzenia: „historia lubi się powtarzać”. Rzeź w Dilesi, brutalne wydarzenie z pozornie dalekiej przeszłości, staje się narzędziem literackim, które nadaje perspektywę współczesnemu życiu. Autor z wykształcenia jest historykiem i archeologiem, za swoje poprzednie dzieła otrzymał Cypryjską Nagrodę Literacką oraz Nagrodę Literacką Unii Europejskiej. Czemu o tym wspominam? By wahającego się jeszcze czytelnika, zapewnić, że Solomou wie o czym pisze i wie jak to opisać. Jakich zabiegów użyć, by wyłuskać zagadnienia, które oficjalna historia może ukrywać. Coś, co dla kogoś może być herezją, fanaberią, obsesją wręcz, w tej książce przybiera ton marginalny. Margines, na który spycha się słabych, zadłużonych, wykorzenionych. Nie sili się na sentymenty. Rejestruje ludzkie historie, wpuszcza sondę w różne domostwa i wynosi z nich to, co autentycznie się wydarzyło lub wydarzyć mogło.

Czytam raport Human Rights Watch w Internecie. O napadach na ciężarne, o wściekłych atakach na młode kobiety z małymi dziećmi. Somalijki, Afganki. Zamykam komputer…Typy w czerni nienawidzą nie tych, co trzeba. Dlaczego nie obrócą się przeciw wierzycielom, skorumpowanym politykom? Co im zawiniły te słabe, bezbronne istoty? Przypomina mi się coś, co kiedyś czytałem: „Rasizm to wielka nienawiść z błahego powodu”. Jedno tylko każe mi chylić przed nimi czoło. Ich nienawiść. Bezbrzeżna, niekontrolowana nienawiść. Taka nienawiść zdolna jest uzbroić rękę zemsty. 

Balansując między faktami, przypuszczeniami i literackim zacięciem, Solomou opisuje nie tylko swój własny kraj, bo przecież krach może uderzyć obuchem każdy europejski naród, który nie będzie się niczego spodziewać. To będzie jak bezlitosny cios nożem, zaciśnie się jak pętla na szyi, wznieci nienawiść, a co za tym idzie – chęć zemsty. Czy trudno będzie takiego człowieka winić? Każdy czytelnik oceni sam, gdy dotrwa do końca tej historii i przetrawi wszystkie portrety nieszczęść współczesnej Europy. Tym sposobem „Nienawiść to połowa zemsta” staje się niemal literacką groźbą dla współczesnego społeczeństwa. Groźbą nienawiści, której łatwo się poddać, gdy państwo nie troszczy się i nie słucha swoich obywateli. Nienawiść, której poszkodowani mogą się łatwo poddać, wyjść na ulice i oblec się w nią niczym terrorysta materiałami wybuchowymi. Tak samo ta powieść owinie się wokół czytelnika, osadzi w nim macki zwątpienia, pytania o granice moralności i samosądu. 

Zachęcam dodatkowo gorąco do sięgnięcia po tę książkę, ponieważ 1zł z każdego sprzedanego egzemplarza przeznaczona jest na działania pomocowe Polskiej Akcji Humanitarnej w Syrii. 

Nienawiść to połowa zemsty, Emilios Solomou, tłumaczenie Ewa T. Szyler oraz Beata Żólkiewicz-Siakantaris, kwiecień 2018, Wydawnictwo Książkowe Klimaty