Pierwsza scena. Kobieta i mężczyzna. Mężczyzna żąda od kobiety, by udowodniła mu, że go kocha. Robi to rozkazując jej zjeść bagietkę. Kobieta nie znosi bagietek, nie jest w stanie ich przełknąć. Jeszcze nie wiemy dlaczego. Wydaje się to absurdalne, nie lubić bagietek, cóż to takiego? Mężczyzna usilnie nalega. Bagietka jeszcze do Was wróci w tej powieści i wyjaśni pierwszą scenę. Dzieje się prawie nic, a dzieje się wiele. Napięcie nie do wytrzymania wisi w powietrzu. To wszystko dzięki sposobie prowadzenia narracji autora.

Scena druga. Młoda dziewczyna zostaje wysłana po wodę nad strumień z dwoma gąsiorami. Po chwili zauważa, że woda zamiast krystalicznego koloru zaczyna spływać czerwienią krwi. Przestraszona rzuca się do ucieczki. Po drodze potyka się i rani sobie dłonie. Po chwili jednak wraca wiedziona ciekawością i troską. To młody Cygan leży pobity przy rzece z poważnie rozciętą nogą. Przez własnego brata. Siekierą. Przez brata. Siekierą. Jeszcze nie wiemy co spotka tych dwojga.

Scena trzeci. Młody chłopiec. Zastajemy go początkowo w pozornie niewinnej scenie zabawy z biedronkami. Gdy autor przybliża nas narracyjnie do chłopca, to widzimy jego złowieszczy uśmiech. Chłopiec sadystycznie znęca się nad biedronkami. Usilnie chce wypalić im więcej kropek. Na nic się zdaje dziadek chwytający nicponia za ucho. Wszystkich tych bohaterów autor przedstawia nam jeszcze bez kontekstu, w ich latach dzieciństwa, w ich naiwności młodych lat, która już zwiastuje dorosłe cechy.

Czy już powoli czujecie? Czujecie tę atmosferę opresji, represji, podziałów, brutalności, która nie mają jeszcze konkretnej nazwy, ale ich obecności nie da się zaprzeczyć. Autor umyślnie i stopniowo wprowadza nas w opary terroru i uciśnienia. Bardzo jestem ciekawa w jakim fragmencie książki Wy, jako czytelnicy, poczujecie te napięcie najsilniej, która scena zburzy Was spokój jako pierwsza? Trudno mi wybrać, ale jestem na stronie 45 i zaczyna się pogoń za mięsem. Kolejka, w której stoją ludzie rozpycha tak namacalny gniew i desperacja, że trudno nie odczuć tego uczucia dyskomfortu stania w kolejce na własnej skórze.

Ze wszystkich stron ściskała ją obręcz spoconych, napiętych ludzkich ciał, pchających się z dziką desperacją do przodu i tylko do przodu. Jeden z obcasów zakleszczył się w metalowej kratce odpływowej niedaleko drzwi, spróbowała się zatrzymać, ale tłum poniósł ją jak piórko, zostawiając zdeptany bucik. „Trzydzieści lewów”, pomyślała w rozpaczy, „trzydzieści lewów”, ale w tej samej chwili jakaś twarda dłoń złapała ją za tyłek i zaczęła go bezlitośnie międlić. Spróbowała się odwrócić, by wzrokiem zmrozić natręta, ale to też było niemożliwe, teraz już sunęła jak we śnie długim korytarzem prowadzącym do pomieszczenia sklepowego, półprzytomna, osłabła, niemal wyzuta z jakichkolwiek odczuć. Na szczęście dwudziestometrowa korytarzowa tortura wreszcie się skończyła, tłum wepchnął ją ledwie żywą do sali. Zawody toczyły się dalej bez niej, w wolnym stylu, każdy sam dla siebie. Do upragnionego stoiska z mięsem pozostawało dziesięć metrów. Maria przysiadła na zimnej betonowej podłodze, opuściła głowę na podkurczone kolana i się rozpłakała. 

„To nie jest naród, to jest padlina.” Nie wiem nic o Bułgarii i konflikcie z Turcją. Przyznaję szczerze. Kochałam historię, ale ta w szkole, jak wiadomo, bywa mocno wybiórcza i wszystkiego opowiedzieć się nie da. Dlatego w życiu dorosłym czytam na potęgę. Ilu jeszcze historii nie znam? Z pomocą przychodzą wtedy powieści napisane tak, jak „Requiem dla nikogo”, która odsłania jedną z niechlubnych kart najnowszej historii Bułgarii. Poznaję kolejną formę represji i wymazywania danej nacji. Tym razem bułgarskim Turkom przymusowo zmienia się nazwiska, by doprowadzić do wynarodowienia i likwidacji Turków jako mniejszości narodowej. Słowo Turek staje się zakazane. Dzięki autorowi poznajemy najbardziej krwawe z metod i najstraszliwsze strachy. Autor prezentuje również pogardliwe traktowanie Romów. Narastający w siłę nacjonalizm brzmi jak znajoma pieśń historii dla każdego Europejczyka, a oto ląduje przede mną kolejna książka, która mi udowadnia, że jeszcze tyle tych pieśni nie dotarło do moich uszu i oczu. Gdy wydawca napisał do mnie, że pragnie, by ta książka nie umknęła polskiemu czytelnikowi, ponieważ w samej Bułgarii została przemilczana, poczułam się podwójnie zaintrygowana i zaczęłam niezwłocznie czytać. Obietnice złożone przed lekturą przez wydawcę spełniały się ze strony na stronę.

Złatko Enew tworzy atmosferę tak gęstą, że ma się wrażenie, że nie ma miejsca w Bułgarii lat 80-tych i  90-tych, gdzie człowiek mógłby odetchnąć. Czują to nawet dzieci. Są apatyczne i bez ambicji, dzielą ludzi na lepszych i gorszych od najmłodszych lat. Dziewczynka, którą wzdryga obrzydzenie, bo przypadkowo muśnie Cygana, strach, że zostanie z nim przez kogoś przyłapana. Nawet szkolne mury nie zapewniają bezpieczeństwa i są przykrym widowiskiem podziałów. Dziewczynka imieniem Zwezdomira nie wstaje, gdy zostaje wywołana odpowiedzi. Nie pamięta, że to jej nowe imię, które zostało jej nadane. Główna warstwa narracyjna jest jednak wyłożona ludzkim zezwierzęceniem, które uruchamia w człowieku zbyt duża dawka władza i dzielenie ludzi na lepszych i gorszych. Czy to książka dla ludzi o mocnych nerwach? Miewałam fizyczne reakcje na lekturę jak podczas czytania „Piękne zielony oczy” Arnosta Lustiga. Takowe budzi we mnie najczęściej przemoc seksualna, która wypływa z kart tej powieści bardzo często. Mam w zwyczaju częstować czytelników moich recenzji fragmentami z książki, by sami mogli zakosztować jej języka. Tym razem nie zacytuje żadnego fragmentu niosącego ten ładunek przemocy, ponieważ, że każdy powinien to odczuć na własnej skórze z zaskoczenia i we własnej sferze prywatności.

Z czasem Marion zaczęła się przyzwyczajać nawet do monotonnych, w większości szarych elewacji, jakby podkreślających powszechną tutaj niechęć do demonstrowania materialnego dobrobytu. „Nawet kiedy przemy w górę, to z przyzwyczajenia pochylamy głowę – powiedział jej kiedyś jeden z kolegów, puszczając oko. – Zna pani chyba nasze przysłowie, że pochylonej głowy żaden miecz nie siecze?” Wtedy tylko się uśmiechnęła, ale z czasem zaczęła rozumieć, jak niesłychanie ważne dla miejscowego życia jest ta prosta reguła. Nigdy nie bądź pierwszy, nigdy nie próbuj się wyróżniać na tle innych! Nawet jej niemiecka dusza, z natury niechętna jakiejkolwiek ostentacji, nieraz odbierała tutejszy strach przed wyróżnianiem się jako przesadę, coś w rodzaju atawizmu. Wszyscy tutaj chowają się pod niewidzialnym parasolem – nie chcą się wychylić, bo wiedzą, co ich czeka…I to właśnie ten bułgarski parasol jest najgorszy. (…)

Autor serwuje nam te brutalne kąski fragmentarycznie. Nie dzieli swojej powieści na rozdziały, nie numeruje, nie wylicza. Wygląda to na celowy zabieg, który ma sprawić, by czytelnik czuł jak to wszystkie płynnie przenika, dzieje obok siebie, tuż za rogiem, po drugiej stronie ulicy czy drzwi obok. Wszędzie wrogość, niepewność, komunizm rozbudzający morderczą chęć unicestwiania. Czytelnik natrafi na bardzo obrazowy, dosłowny opis napaści chłopaka wodzonego żądzą, który czai się, by napaść na dziewczynę. Po zaledwie trzech stronach scena się urywa i przechodzi w kolejny obraz kobiety, która odczuwa w tym momencie obrzydzenie z innego powodu. Czasami czuję jakby Złatko Enew stworzył zmysłową powieść o brutalności reżimu. Zmysłową tylko po to, by czytelnik mógł pojąć jak brutalność potrafi uzależnić, odurzyć obietnicą zdobyczy. Przymiotnik „zmysłowy” nijak ma się do „brutalny”, a jednak nie opuszczało mnie uczucie ich przeplatania ze względu na to, że męska część bohaterów całą swą brutalność usprawiedliwia niepodważalnym prawem – pożądaniem. Niezwykła zręczność języka autora wprowadza nas nie tylko w fizyczną manifestację reżimu, ale wciąga nas przede wszystkim w jego psychikę, a nawet bebechy. Jest to literackie rozbebeszenie, rozwarstwienie nienawiści jednej nacji przez drugą na wszystkie klasy społeczne, każdy wiek obywatela i jego płeć.

Czy Złatko Enew pozostawia miejsce na jakąkolwiek sprawiedliwość w swojej powieści? Czy istnieje chociaż chwila wytchnienia? Serwuje nam skrawki nadziei, wobec których czytelnik pozostanie podejrzliwy. To cecha bardzo dobrej literatury – pozostać w zwątpieniu i wiecznym napięciu przed tym, co może się jeszcze wydarzyć i spotkać bohaterów, którzy przeżyli tak wiele. W całym ładunku brutalności, jaki nas tutaj spotka, Złatko Enew wyraźnie staje po stronie kobiet i szuka odkupienia dla ich katorżniczego losu. Kierując się ku końcowi powieści nagle zmieni się narracja i autor odda narrację pierwszosobową jednej ze swoich bohaterek. Jest to zabieg zaskakujący, który jednak prawidłowo wpasowuje się w ogólny ciężar tematyczny powieści. Portret kobiet nie jest ani spolegliwy, żałosny czy bezbronny, nie poddają się bez walki. Zmianę narracji odbieram jako najwyższy wyraz szacunku wobec siły kobiet i ich wytrwałości. Czy zemsta kobiet będzie słodka? Czy którykolwiek reżim kończy się polubownie? Odpowiedzcie sobie sami podczas lektury.

To książka-strach. Książka – demon. Książka do opętania mojej pamięci, z której już się nie wywlecze. Z okładki patrzą na nas wyrwane korzenie, które pozwolę sobie odebrać jako idealną metaforę na wyrwanie ludzi z ich korzeni. Rośliny bez gleby nie przeżywają długo. Złatko Enew wciera nas ziemię zapyziałego bułgarskiego miasteczka, na których stopniowo wyrastają osobiste nieszczęścia, pobicia, gwałty, ustawiczne upokorzenia i niepojęta nienawiść. „Requiem dla nikogo” to okropna pieśń historii, której towarzyszą obrazy szykan, aresztowań oraz przesiedleń, które zakończyły się wygnaniem z kraju trzystu sześćdziesięciu tysięcy Bułgarów tureckiego pochodzenia. To znacznie więcej niż ukazanie przymusowej zmiany ich nazwisk, to cała machina degradowania człowieka i odzierania go z godności. To książka, którą trzeba przeczytać, nadać głosu, by stała się Requiem dla wszystkich.

Requiem dla nikogo, Złatko Enew, tłumaczenie Hanna Karpińska, kwiecień 2021, Wydawnictwo Książkowe Klimaty