Wierzę, że pewne książki przychodzą do nas wtedy, gdy my jesteśmy na nie w końcu gotowi. Ida Linde krążyła wokół mnie aż zakupiłam „Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym”. To nie tylko niewielka pojemność jej książek sprawia, że łatwo przepada się w jej poetyckiej prozie. Ponoć nie do każdego potrafi też trafić. We mnie trafiła celnie. Na tyle, że zakup każdej kolejnej książki odkładam w czasie, by obcowanie z jej twórczością nie kończyło się zbyt prędko. Co tkwi w języku i sposobie ujmowania tematu Idy Linde?

W „Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym” Linde opowiada o utraconym dziadku. Każdy opracowuje swój własny język, by opowiedzieć o stracie, a Linde jest zdecydowanie specyficzna. Oszczędność z jednoczesnym bogactwem, ciepło ze zmrożeniem, szepty z krzykiem i przekleństwami. Nauka pływania i śpiewanie obok ocierania krwi z kącików ust czy pomocy w dotarciu do przenośnego i dosłownego łoża śmierci. Żałoba pocięta na językowe kawałki uzupełniona ilustracjami i niebieską kreską smutku.
I ten tytuł, najpiękniejszy z wszystkich, by wypowiedzieć go w sobie do każdej najważniejszej osoby, którą w życiu straciliśmy, czy to odebrała nam ją śmierć czy obranie innej drogi na rozstaju.
Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym.

Zostawię Wam tutaj jeden z ulubionych fragmentów, próbkę:

Dziadek mówi, że smutek przemienia się w kropki na tęczówkach i że Larsson ma mieć czyste oczy. Stoi w łazience i patrzy na swoją twarz. Dotyka policzków. Gładzi usta palcem wskazującym. Masz palce pianistki, jak twoja matka, powiedział kiedyś.
Układa ręce na brzegu umywalki, wypróbowuje kilka akordów, jednocześnie patrząc na siebie w lustrze i śpiewa.
Jak noworodek pije mleko.
Jak ptak bierze ziarenko życia.
Nie puka, po prostu wchodzi, chwyta ją za ramię i wyciąga na zewnątrz. Nie będzie tu stać i gapić się na siebie.
Jak zasłużysz sobie na innych?

Następnie przyszedł czas na „Poleciały w kosmos”. Główne bohaterki tej kolejnej niewielkiej książki to Silja i Sontag, córki Eleonore, kobiety skomplikowanej w swej obcości i chłodnym macierzyństwie. Matka nie potrafi się „dzielić, włączyć się, oddać, wytrzymać, dać się wyzywać. Zostać.” Towarzyszą jej jedynie wyobcowane czasowniki.

Córki lecą w kosmos osobnymi rakietami. Potrzebują polecieć tak daleko, jak je kosmos poprowadzi, by poszukać własnych korzeni, by zweryfikować siebie nawzajem w swoich kontrastach. Z niepokojących wewnętrznie przyczyn będą się bały zdjąć hełmy.
Ida Linde po pięknej opowieści o stracie w „Jeśli o tobie zapomnę, stanę kimś innym” prezentuje nam „Poleciały w kosmos”, gdzie rodzina wymija się w swoich pokracznych próbach kochania. Raczy nas znów dziką czułością swojej poetyckiej prozy.

„Należy pójść absolutnie za daleko, żeby w ogóle wiedzieć, że się tam było.” Wszyscy bohaterowie wciąż gdzieś idą, wciąż szukają kolejnego „dalej” i gubią się w swoich potrzebach. Osamotnione planety schodzące ze swoich orbit w kosmosie wiecznego poczucia braku. Ida Linda to często pojedyncze zdania, które są zamiennikiem opasłych tomów studiujących ludzką psychikę. Oto kilka z nich:

„Myśl potrzebuje skóry, że tylko skóra potrafi ulżyć ciężarowi intensywnego ruchu do wewnątrz.” „Czasami Eleonore długo nie wracała, żeby móc być lepszą mamą, gdy wróci do domu.” „Dzieciństwo było tylko beznadziejnym oczekiwaniem, już wtedy wiedziałam, że byłam stworzona, by być dorosłą.”
„Być może miłość to zdarzenia połączone dłońmi?”
„Boże, jakiż okrutnik otworzył przed nami kosmos, nie dając nam skrzydeł!”

Po lekturach książek Idy Linde trzeba wstać i gdzieś pójść. Wciąż idę.

Dlatego niezmiernie ucieszył mnie fakt, że doszła do nas premiera „Mamy mordercy”, najdłuższej i faktycznie odmiennie intrygującej powieści Linde. Fakt, że autorka poszerzyła się w ilościowej treści nie ujmuje wybitności jej języka. Jest ponownie tak specyficzny, że gdyby ktoś wręczył mi książkę bez okładki i autora, a miałabym go wskazać wyłącznie po języku, to wiem, że prozę Linde rozpoznałabym bez problemu.

Może taka jest matczyna miłość, bezprawna i potwornie niebezpieczna. – brzmi niemal jak maksyma kondensująca pojęcie matczynej miłości obecnej w najnowszej powieści szwedzkiej autorki. Bo Ida Linde znów to robi. Rozszarpuje na liryczne kawałki mechanizmy działania ludzkiej psychiki. Z charakterystyczną dla siebie wnikliwością uchyla drzwi do domu, w którym za chwilę wszystko się zmieni. Kreśli wewnętrzny portret zatrwożonej matki. Matki, której wewnętrzne przemyślenia i strumień świadomości opętają czytelnika i będą się na nim zacieśniać ze strony na stronę. Zerkamy w sam środek samotności oraz matczynej troski graniczącej z apodyktycznym duszeniem. Matka będzie obserwować jego rozwój, słuchać jego niepokojących snów, przeczuwać coś złego, co nadejdzie. Autorka zręcznie wodzi czytelnika. Nie wiemy nawet do końca czy „chłopiec” to rodzony syn narratorki. Jej „chłopiec” popełni zbrodnię. Policjanci przyniosą złe wieści.

Złożyłam kanapę, ubrałam ciało w gołebiobłekitną sukienkę, która stała się moim mundurkiem. Zrobiłam kawę. Rutyna była moją jedyną nadzieją, że ponurość życia mnie uratuje. W pracy na początku nikt nic nie wiedział, zostawiłam to tak, nie istniały jeszcze słowa, które mogłyby to opisać, pomyślałam, że jeśli nadejdzie dzień, w którym będzie na to język, to oznaka, że przeżyłam. Koledzy w pracy zauważyli oczywiście moje nieobecne ruchy, pytali czy jestem chora: może idź do domu odpocznij? Parsknięcie z mojego spiczastego nosa, pogarda wobec ich niewiedzy, że dla mnie nie ma już odpoczynku. Potem było o tym w gazecie, złożyli jedno z drugim. Starannie mnie unikali, w sposób, który miał okazywać, że nie uważają, że zarażam. Sama nie byłam pewna, czy to nie jakiś wirus, jak rozwody i rodzenie dzieci miały tendencję, by szerzyć się wśród ludzi, którzy zetknęli się z tym u innych. Jeśli ja mogłam być mamą mordercy, ta możliwość otwierała się także w nich.

Nie chciałabym do tego typu prozy używać określenia „thriller”, ale to w jaki sposób Linde konstruuje fabułę trzyma czytelnika w trzeźwym napięciu. Skupia całą uwagę, pochłania, zapętla. Może właśnie to, co przeraża najbardziej to próba uniwersalnego pojęcia tematu. Każdy i każda może zostać mamą mordercy. Ten gnijący i rozpadający się obraz kobiety, której cały świat kręcił się wokół jej „chłopca” za chwilę runie, a my zerkniemy na, momentami wręcz niezręczne, chwile tego upadku rodzica. Potem fabuła staje się jeszcze bardziej niepokojąca. Podczas regularnych wizyt u chłopca w więzieniu, Henrietta poznaje Grace, mamę innego mordercy. Od tej pory połączy je uzależniająca psychicznie, intymna relacja. Będą szarpać się w poszukiwaniu własnych przewinień, omenów nadchodzącego zła, które mogło im umknąć. Możliwie, że to ta niejasna, przekraczająca granice, relacja łącząca ze sobą dwie matki jest najbardziej absorbującą w tej książce. Zapętlenie kłamstw, własnych kreacji, pozostawia mnóstwo miejsca na własne interpretacje czytelnika. To jak rzucenie monetą, która nie chce przestać się kręcić, nie wiesz na co wypadnie, co tu jest prawdą, a co kreacją.

Idy Linde nie da się pomylić z nikim innym. Jej pozorna oszczędność w słowach to w istocie proza poetycka najwyższej próby. Jej zdania mieszczą się pomiędzy ledwo odczuwalną czułością a brutalnością chirurgicznej prawdy. Jeśli poprzednie dzieła i ich sens komuś umykały, warto zajrzeć tam jeszcze raz i odnaleźć to wyważenie, ten język, który ponownie tak wybitnie przełożyła na język polski Justyna Czechowska w „Mamie mordercy”.

Skuliłam się na dywanie, w nocy naciągnęłam na siebie brązowy płaszcz niczym kołdrę. Gdy się obudziłam, całą twarz miałam w piasku, czarne kamyczki zatopiły się w policzku, wyjęłam je, zostały maleńkie dziurki. Perforacja smutku. 

Ida Linde sama uprawia na nas perforację smutku. Sama czuję „kamyczki w policzkach” duszy za każdym razem, gdy stykam się z jej prozą. Po lekturze zostają „maleńkie dziurki”. Wiercą w środku. Kratery wyryte przez niepokój psychologicznego portretu matki oprawcy. Obrazu swoistego smutku i samotności jednostki, które nie muszą być przypisane do jednej roli w społecznym rozgardiaszu. Każdy po lekturze może odczuć ciężar przybijający do podłogi i zachwyci się sposobem konstruowania świata przez autorkę.

Jeśli o tobie zapomnę, stanę się kimś innym, Ida Linde, tłumaczenie Justyna Czechowska, marzec 2015, Lokator Media

Poleciały w kosmos, Ida Linde, tłumaczenie Justyna Czechowska, luty 2016, Lokator Media

Mama mordercy, Ida Linde, tłumaczenie Justyna Czechowska, kwiecień 2019, Lokator Media