Kilka słów wstępu

Poniższe zestawienie to ponownie zbiór moich westchnień zachwytu, które mogą, ale nie muszą korespondować z gustami i wrażliwością innych. Kto śledzi mnie na bieżąco, to pewnie mało go coś zdziwi, ale dla nowo przybyłych przypominam, że raczej nie używam sformułowania Książka Roku, bo to chyba wręcz obraźliwie dla mnóstwa świetnej literatury z różnych gatunków, która zostaje wydana w ciągu jednego roku. Dlatego znajdziecie tutaj kategorie, które stworzyłam, a przyszły do mnie same podczas analizy tegorocznych lektur. Nie jestem fanką postanowień, ale chętnie podsumowuję rok. Wolę uczyć się z wniosków niż planować niepewne.

Rok w liczbach

Nie postrzegam siebie nigdy jako wyrocznię, ale książkowy drogowskaz po mniej „uczęszczanych” książkach. To w tym roku najczęściej podkreślaliście w słowach podziękowania, ale dziś to ja mówię głośne DZIĘKUJĘ. Wszystkim osobom, które wiernie towarzyszą i wspólnie przeżywają. To, co sprawia, że czuję, że mogę śmiało zrobić takie podsumowanie to fakt, że czytam dość dużo. W zeszłym roku zamknęłam rok na 120 książkach. W tym roku pobiłam swój osobisty rekord i przekroczyłam liczbę 137 przeczytanych lektur. Cieszy mnie ich różnorodność. Nie tylko powieści, ale dużo opowiadań, poezji, komiksów, książek dla młodszych, reportaży czy zbiorów esejów. To książki nowe, ale i klasyki. Chęć wiecznego poszukiwania wciąż nowych wrażeń czytelniczych, które przecież nie zawsze drzemią tylko na regałach z nowościami. To też wielkie podziękowania dla wydawnictw, które postanowiły mi zaufać i podjąć regularną współpracę. To trzy patronaty i czwarty w drodze. To ciepło w sercu od mnóstwa księgarzy i księgarń, które chętnie dzielą się swoją pasją. To mnóstwo wspaniałych ludzi, którzy wyszli zza ekranów i weszli gładko w życie prywatne. A to wszystko dzięki książkom. Udział w dwóch panelach dyskusyjnych czy bycie Ambasadorską Nagrody im. Wisławy Szymborskiej. To 76 napisanych tekstów. Nie licząc mnóstwa pomniejszych na Facebooku czy Instagramie. A oto książki dobre i ważne ułożone według kategorii, by na końcu tego tekstu dotrzeć do tych najlepszych.

Miss Książki, czyli najpiękniej wydane

Przed Wami Seria „Wschodni Express” stworzona w ramach festiwalu „Wschód Kultury. Inne Brzmienia”. Oficjalnie najpiękniejsza seria wydawnicza, jaką mam w posiadaniu! Doceniajmy nie tylko autorów, ale osoby, które fizycznie tworzą te dzieła. W zeszłym roku na najpiękniejszą książkę wybrałam „Rodowód” wydaną na ulicy Grodzkiej w Lublinie i w tym roku znów tam wędrujemy. Wiem, że Przemek Dębowski dominuje i projektuje mnóstwo dobra, ale nie, tym razem nie on jest autorem! Okładki zaprojektowała Ewelina Kruszewska, a autorem projektu typograficznego serii jest kolektyw kilku.com. Również odpowiedzialni za wygląd „Rodowodu” właśnie. Czym jest jednak ta seria?

„Jedną z największych przeszkód w rozwijaniu współpracy kulturalnej, przezwyciężeniu barier kulturowych i pokonaniu stereotypów na temat kultur państw Europy Wschodniej jest bariera językowa. W tym kontekście szczególnie istotna zdaje się więc być dbałość o dobry przepływ aktualnej myśli, publicystyki i literatury, tłumaczonej na języki narodowe. Taką rolę pełni stworzone w Warsztatach Kultury wydawnictwo pn. Wschodni Express, które od kilku lat zajmuje się wprowadzaniem na polski rynek książki najbardziej aktualnej prozy i poezji z krajów Partnerstwa Wschodniego.” W celu zaakcentowania kontekstu literatury ukraińskiej i białoruskiej, wydawnictwo poszerzyło swą kolekcję o te sześć pozycji.

Lepiej późno niż wcale, czyli książki, które cieszę się, że nadrobiłam

W podsumowywaniu najlepszych lektur minionego roku zacznę od spojrzenia wstecz. Gonimy przecież nie tylko wciąż za nowościami. Postanowiłam wybrać trzech autorów, których cieszę się ogromnie, że nadrobiłam.

Są to Etgar Keret, Herta Müller oraz Sándor Márai.

Ja wciąż powtarzam –  nie możecie spokojnie stąpać po ziemi jeśli nie czytaliście, któregoś z tych autorów. Takie „nadrobienia” bardzo podbudowują, bo wciąż podsycają nadzieję, że czytelnicza przygoda pełna odkryć i zachwytów nigdy się nie kończy. To podróż bez biletu powrotnego. 

Sándor Márai jest sam w sobie definicją klasy. Jego niewielka powieść „Żar” napisana jest z tak wielkim rozmachem literackim, że pozostawia w nas spustoszenie. Obawę, że przynajmniej przez jakiś okres nie przeczytamy nic lepszego. Ta niewielka w rozmiarach powieść o męskiej przyjaźni przerwanej przez miłość do jednej kobiety jest utkana z takich miraży językowych i ponadczasowych treści, że trudno nie chcieć chwycić po wszystkie jego książki i dzienniki. Jak nie pójść dalej, by nie poznać na wskroś tak wybitnego autora, który wydaje się widzieć poza trywialne sprawy tego świata? „Księga ziół” idealnie podsumowuje rok niejednego życia. Nie wyobrażam sobie nie sięgnąć zatem też po jego Dzienniki.

Z kolei jeśli miałabym wskazać najlepsze eseje, jakie w tym roku przeczytałabym, byłaby to książka niemieckiej noblistki „Nadal ten sam śnieg, nadal ten sam wujek”. To jej skondensowana twórczość i charakterystyczne dla niej tematy: życie w reżimie komunistycznym Ceauşescu, okrucieństwo Securitate, brzemię rodzinne, wiejskie dzieciństwo, problemy na emigracji. Powiedzenie, że w tych esejach jest dla mnie wszystko, to za mało. Chciałabym ująć złożoność tego, co zawarła w tej książce Herta Müller, pokłonić się nad jej bólem, samotnością jednostki w duszących objęciach rumuńskiego reżimu oraz nad wybitnością niesamowitych konceptów i skojarzeń, które zrodził jej zniewolony umysł. Sama autorka mówi, że to, co pisze, musi zjeść, czego nie napisze – pożre ją. Gdy pisze, słowa stają się czymś innym. Najdotkliwszą formą własnego ocalenia stał się dla niej język. „Wymyślone zaskoczenia” pozwalają jej zbliżyć się w zdaniu do rzeczywistości. Metafory panoszą się tutaj bezczelnie zawsze trafiając w bolesne puenty. Zdołałam jeszcze w tym roku przeczytać próbkę jej prozy w „Człowiek jest tylko bażantem na tym świecie” oraz rozmowę z autorką w „Moja ojczyzna była pestką jabłka”, która stała się moją ulubioną książką-rozmową, jaką w tym roku przeczytałam. 

Przygodę z Etgarem Keretem zaczęłam od „Rur” i przepadłam. Jeszcze się z nim nie uporałam. Zakupiłam od razu dalsze książki i wszystkie już przeczytałam. Tekst o jego wybitności wciąż czeka na swój czas. To znów będzie tekst tak obszerny i pełen wrażliwości, że nie może spłynąć po klawiaturze ot tak. Drzemie sobie smacznie na papierze w moim notesie. Keret wbija się w człowieka. Tuli go, głaszcze, by za chwilę rozbebeszyć. Jego dzika wyobraźnia nie zna granic. Jest w jego pisaniu czułość, która mieszka zaraz obok wulgarności i lubieżności. Nic tu niczemu nie przeczy, wszystko ze sobą współgra, w żadnym wypadku nie gorszy. Czekajcie na więcej w osobnym tekście.

Najlepsze, bo polskie, czyli Nisza wydaje najlepsze debiuty tego roku

Przejdźmy do tegorocznych książek. Trzeba to powiedzieć głośno – Wydawnictwo Nisza wydało w tym roku najlepsze polskie debiuty i zawsze należy chylić czoła przed odwagą w prezentowaniu trudnych treści w nowych formach. 

We wrześniu określiłam „Tłuczki”  Katarzyny Wiśniewskiej mianem najodważniejszego debiutu tego roku i nadal tę opinię utrzymuję. To językowa siekiera wisząca w powietrzu, która jeszcze nie tnie, nie wiemy skąd uderzy, ale przeczucie mówi czytelnikowi, że wbije się w ciebie głęboko. Wydaje się, że autorka użyła tutaj mistrzowskiego zabiegu, w którym wykorzystała język jako enklawę przemocy. Enklawę, w której rządzą mężczyźni i patologiczna karuzela nadużyć. Język staje się tutaj narzędziem manipulacji, które chroni oprawców przed karą. Chaotyczna chronologia wraz z niedopowiedzianymi historiami staną się najsilniejszą metaforą uwięzienia i uprzedmiotowienia kobiet, którym odbiera się nawet możliwość poprawnego wysławiania i nazywania otaczających je przedmiotów. Okazuje się, że przerażają nie zawoalowane treści, męska dominacja czy przemoc, ale powtarzalność wzorców kobiecych zachowań, którym potłuczono kobiecość bez ich świadomości.

Jeden z najlepszych debiutów tego roku przeczytałam w marcu i pozostaje mi żałować, że go pożyczyłam i nie odzyskałam! Łukasz Zawada ma już nominację do Paszportów Polityki i z pewnością na nią zasługuje. Czytając „Fragmenty dziennika SI, które znalazł Łukasz Zawada” ma się wrażenie, że czytamy nie tylko znalezisko, ale nowy wynalazek we współczesnej prozie, kiedy to nie ludzie, ale technologia pisze książki. Ten niebanalny debiut jawi się jako skrawki teraźniejszości, zapiski z analizy współczesnego społeczeństwa widziane okiem technologii na podstawie kilku postaci, oglądanych seriali, listy prominentnych firm, słuchanych premier muzycznych czy ludzkich błędów, jakie popełniamy. SI, która wydaje się bardziej ludzka niż człowiek. Czy musimy wyjść z siebie i stać się maszyną, by dostrzec i pojąc mechaniczność naszych apokaliptycznych zachowań? Może sami sobie jesteśmy jeźdźcami apokalipsy i doprowadzamy do zapadania się metropolii? Łukasz Zawada miesza w głowie, miesza konwencje i zostawia czytelnika z wieloma pytaniami.

Strzał prosto w serce, czyli moje najważniejsze odkrycie tego roku

Ilona Wiśniewska i jej reportaże, które w tym roku nadrobiłam jeden po drugim zasługują na swoją osobną kategorię, bez cienia wątpliwości.

W tym miejscu po raz kolejny dziękuję Ilonie Wiśniewskiej, że pokazała mi co, to „białe” i jak mocno można w nie wejść. Jak nigdy nie wyjść z ludzi, samotności i kompulsywnego wręcz kolonizowania siebie słowami i ludzkimi historiami. To cecha wybitnej reporterki. Gdzieś za horyzontem książek wiedziałam, że sposób jej pisania zawładnie mną do tego stopnia, że długo nie wyjdę z jej świata.

To tegoroczny strzał amora w moje czytelnicze serce. Cieszyło mnie niezmiernie, że do tak wielu z Was przemówił mój tekst na temat całej jej twórczości. To jednocześnie mój ukochany i najbliższy sercu tekst, jaki w tym roku napisałam. Wy też udostępnialiście go w mediach społecznościowych najczęściej. 

Pisanie Ilony Wiśniewskiej wydaje się być z ciszy. Wchodzi szeptem w życia swoich bohaterów.  Stara się wsiąknąć w ich historie, ale nie próbuje nimi kierować czy się narzucać. Pytania często przychodzą do niej w trakcie opowieści. Ona sama jest ciszą. Nie sądziłam, że zimno może być tak namacalne, że tak mnie Północ otuli, wręcz ściśnie tak, że już nigdy nie wypuści, a ta cisza pożre w całości i rozsiądzie się w moim przerośniętym organie empatii. Słyszałam również, że po jej książkach człowiek zakochuje się w tym białym, zimnie, śniegu, mrozie. Nikt mnie nie ostrzegł, że zakocham się też w ludziach, którzy mojej pamięci również nie opuszczą, będą się za mną snuć jak grenlandzkie duchy.

Rusz sumienie, czyli najdotkliwsze reportaże

Są reportaże, które wzruszają i te które wzburzają. Takie, przy których jeży się włos na głowie bądź chcemy go z głowy rwać. Gdzie płyną łzy, ale te bezsilności, bezkarności. Te wciąż świadczące o nierównościach i niesprawiedliwości.

Jak to możliwe, że opiekunki, wychowawczynie, drugie matki straciły tożsamość? Tym bardziej koło tej książki nie można przechodzić obojętnie. Są na szczęście książki będące ratunkiem od zapomnienia. Funkcjonują jako swoista ekshumacja zaginionych opowieści o ludziach przysypanych okrucieństwami wojny. Pamiętam jak podczas lektury zastanawiałam się czy któraś z piszących autorek płakała, gdy pisała swój reportaż? Jak one to uniosły? Chylę przed nimi czoła. Sylwia Chutnik zanim przechodzi w swojej części książki do opowieści o Lubie Bielickiej, doda parę słów od siebie wyjaśniając po co są nam potrzebne ckliwe historie. Po co? Żeby pamiętać, to pewne. Ale też żeby wiedzieć, jak w czasach nie-do-opisania-bo-język-nie-nadąży można było ratować innych. Mając świadomość niebezpieczeństwa, ale się nim za bardzo nie przejmując. 

Z kolei Karolina Sulej pyta swojego rozmówcę Ludwika czy sądzi, że żyjemy w lepszym świecie niż ten, w którym umarła Zofia. Może i my powinnyśmy po tej lekturze zrobić dwie rzeczy. Nigdy już nie zapomnieć o opisanych tu kobietach i odpowiedzieć sobie na to samo pytanie, które zadaje Karolina Sulej:

I jak? Żyjemy?

Być może te najbardziej genialne reportaże zaczynają się od osobistej historii i jakiejś silnej animozji.  Krakauer w tych mrożących krew w żyłach historiach robi tą książką, to co powinna zrobić policja – wierzy ofiarom póki nie zostanie im udowodnione, że nie mają racji. Ten reportaż jest sumą wszystkich strachów. To nie suche, jedynie faktograficzne opisywanie, co przydarzyło się tym dziewczynom.  Czytając po chwili zrozumiałam. Łzy popłynęły, ponieważ tym dziewczynom w końcu ktoś dał należyty głos. Nieważne czy pijane, z początku chętne czy zbyt ciche w swym strachu, niewyszarpujące się z uścisku oprawcy. Bo okazuje się, że ściska je więcej niż jedna osoba. Dusi je całe społeczeństwo, które wyrasta, na przykład, w uwielbieniu swoich sportowych idoli i męskiej jednostki.

Dlatego nie możemy mówić „nie przeczytam, bo to nie dla mnie”. Jako ludzie, mamy wręcz moralny obowiązek czytać „Missoulę. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim”, byśmy my, kobiety, umiały „krzyczeć”, a mężczyźni słyszeć, że to nie w porządku. Słyszeć te wciąż zbyt ciche „NIE”.

Bo rok był za krótki, czyli książki, których żałuję, że nie zdążyłam przeczytać w 2018r.

Wierzę, że gdybym zdążyła przeczytać jeszcze te trzy książki przed końcem roku, to mogłyby namieszać w tym zestawieniu:

Najlepsze z najlepszych, czyli te najważniejsze dla mnie

Muszę przyznać, że w tym roku tak świadomie dobierałam sobie lektury, tak że rzadko mnie coś rozczarowało. Mimo to trudno było wybrać te pięć książek, tak jak w zeszłym roku. Patrzyłam na ten rok, jak zawsze – sercem. Ale przede wszystkim podejmowanymi treściami, literacką wirtuozerią i czymś, co sprawiło, że te książki mają w sobie to coś „innego”, czego nie znalazłam nigdzie indziej. Coś, co nakarmiło mnie nie tylko jako czytelnika, ale też jako człowieka, do syta. Ten tekst jest tak długi, ponieważ nie chcę Wam po prostu wrzucić zdjęć i zostawić z niczym. Nawet jeśli czytaliście na bieżąco moje recenzje, to koniec roku ma nam przypomnieć te wszystkie sycące wrażenia, które nam przy nich towarzyszyły. Zatem w moim wyborze mamy tylko uzasadnienia. Po treści zapraszam do załączonych recenzji.  

Dlaczego „Granica zapomnienia”? 

„Granica zapomnienia” zostawiła we mnie podobne uczucie, jak lektury Sándora. Po jej odłożeniu jesteś pewien, że długo nie przeczytasz czegoś równie wybitnego językowo. Pamiętam, że nie mogłam się nadziwić, że Siergiej Lebiedew urodził się zaledwie w 1981 roku, jakby talent literacki musiał liczyć wieki. Jest w jego piórze coś nieśmiertelnego. W tym roku na pewno nie czytałam bardziej zachwycającej językowo powieści i to ta wirtuozeria sprawiła, że powieść wydana przez niezawodne Wydawnictwo Claroscuro ląduje w tym końcowym zestawieniu. To pisarz, który jest władcą języka. Jakkolwiek banalnie czy pompatycznie to brzmi, to właśnie to zdanie przyszło mi do głowy po zaledwie kilku stronach. W tej książce wszystko żyje i oddycha, ponieważ karmione jest wielowarstwową wyobraźnią autora, który widzi więcej niż inni. Zachwyciło mnie użycie słowa pisanego, by ocalić kogoś od zapomnienia. Czytając zastanawiałam się jak bardzo trzeba chcieć kogoś, lub samą historię, ocalić od zapomnienia, by stworzyć tak genialny językowo obraz tej krucjaty, celem odtworzenia czyjegoś życiorysu: i ten tekst jest jak pomnik, jak ściana płaczu, skoro martwi i opłakujący nie mogą spotkać się nigdzie indziej, jak tylko pod ścianą słów – ścianą łączącą martwych i żywych. 

Dlaczego „O tym można rozmawiać tylko z królikami”? 

Zdziwieni wyborem? A wiecie, że to z kolei najczęściej czytana recenzja na moim blogu? Jeśli pamiętacie jak mocno na mnie wpłynęła i potem na każdą osobę, której tę książkę wręczyłam w prezencie bądź poleciłam – to nie powinno Was dziwić, że jest jedną z najlepszych, ale też najważniejszych tego roku. Każda osoba po niej płakała. 

Książka Wydawnictwa Zakamarki zalecana jest dla młodzieży wieku 13+. Przypomnę jeszcze raz – zalecana jest dla każdego. Ta książka obrazkowa zilustrowana i napisana przez Annę Höglund porusza do głębi nie tylko wybitnością obrazową, ale sposobem poprowadzenia historii o wyobcowaniu, samotności pośród tłumu oraz nadmiernej wrażliwości, a nawet czającym się widmem przyszłej depresji. Znacie to wrażenie, że czujecie wszystko za bardzo? Tak potrafią tylko właśnie takie króliki i o tym można rozmawiać tylko z królikami.  Znacie te częste zarzuty, że przesadzacie? A inni nie rozumieją, że są „granice tego, co jest się w stanie wytrzymać”? Do tego stopnia, że uczycie się mówić tak często „nie”, że zapominacie jak mówi się „tak”. Nazwałam ją „książką, o której trzeba rozmawiać”, ponieważ wierzę, że wciąż po świecie chodzi mnóstwo samotnych królików, których nikt nie przytulił zrozumieniem, jakie znajdą w tej niewielkiej książce. 

Dlaczego „Przejdź do historii”?

Wystarczającym powodem powinno być chociażby to, że wciąż za mało czytamy poezji, a co dopiero umieszczamy ją w podsumowaniach roku. Tomik zeszłoroczny, ale największy rozgłos zyskał w 2018 roku i dlatego się tutaj znajduje. W wybitności tego tomu utwierdziła mnie nie tylko tegoroczna Nagroda im. Wisławy Szymborskiej dla autorki Linn Hansén oraz tłumaczki Justyny Czechowskiej, ale też pewne wydarzenie wokół niego. Podczas tegorocznego Festiwalu Conrada w Krakowie można było uczestniczyć w wyjątkowym wydarzeniu w Księgarni Lokator. Było to wspólne, naprzemienne czytanie wierszy przez autorkę i czytelników w języku szwedzkim i polskim. Wtedy widziałam na własne oczy jak te wiersze działają na ludzi, którzy czytają je pierwszy raz. W powietrzu wisiała ta narzucona z góry konieczność powstrzymywania łez w miejscach publicznych.

Redefinicja tego, co może znaczyć historia zaskakuje tutaj niemal w każdym wierszu. To nie tylko władcy, bitwy, daty czy przedmiot w szkole. To każdy dzień, nasze osobiste historie, tęsknoty. Historia w poezji Linn wywrócona jest na lewą stronę i uderza niebywałym splotem skojarzeń, dopełnionym wrażliwością poetki. Jest coś w słowie mówionym, co dodaje poezji siły. Dlatego zakupcie ten tomik i przeczytajcie go na głos. Wciąż mam dreszcze, gdy go otwieram na ulubionych kartach tej poetycznej historii.

Dlaczego „Błoto słodsze niż miód. Głosy komunistycznej Albanii”? 

Małgorzatę Rejmer mogłabym też zaliczyć do kategorii pisarzy, na których powrót czekałam ze zniecierpliwieniem. I nie byłby to niestety Wiesław Myśliwski i jego „Ucho igielne”. To na Małgorzatę Rejmer warto było czekać 5 lat. Wiem, że jej pisanie wzbudza różne reakcje, ale mnie pod żadnym pozorem nie rozczarowała. Tym bardziej cieszy wiadomość, że „Błoto słodsze niż miód” będzie miało swoją kontynuację. Poznacie kraj, w którym komunizm był niczym codzienny gwałt, mały Holocaust. Podkreślę, że widać wyraźnie, że Małgorzata Rejmer poświęciła kilka lat życia na zbliżenie się do serca Albanii, które drzemie w jego obywatelach. Wysłuchać świadectwa świadków, zwolenników i przeciwników komunizmu wydaje się być łatwym pisarskim zadaniem. To, co zasługuje na szczególne docenienie to fakt, że Rejmer nadaje Albanii językowych cech maszynerii. Albania dostaje wtedy zadyszki, krztusi się, zacina. Albania wykonuje czynności, jest żywą istotą. Każde zdanie oddycha swoim powietrzem i wchłania się w czytelnika. Majstersztykiem jest jednak to, że Rejmer przy tym ciężarze, jakimś cudem, udaje się zachować językową czułość, która niesie pewne pocieszenie.

Dlaczego „Lud”?

Oznajmię to już na wstępie. „Lud” to zwieńczenie, „Lud. Z grenlandzkiej wyspy” to jeden z najlepszych reportaży, jakie było mi dane w życiu czytać. Nie wiem dlaczego, może z przyczyn wielce osobistych. Zawsze, gdy stykam się z jakąś formą zimna wymieszanego z wrażliwą samotnością i odosobnieniem w literaturze. Ale wiem, że to nie tylko to. Wiśniewska w swej trzeciej książce jest ujmująco osobista, co nie znaczy, że się obnaża. Ujawnia się, by dopełnić historii i pokazać psychiczny oraz fizyczny wpływ Grenlandii na człowieka. Za odwagę ukazania siebie, dzięki czemu czyni swój reportaż kompletnym, zasługuje na mój czytelniczy pokłon. Język Ilony Wiśniewskiej jest jak ten grenlandzki. Też trzeba go czuć, a słowa są niczym gesty. Świat w istocie jest piękniejszy w jej języku. Daleki od tandetnej fascynacji podróżniczej jednym regionem, ale wyrazem najwyższej miłości, która przybiera wręcz formę filozofii życia. Autorka sama przyznaje, że po każdej podróży coraz bardziej nie może się uporać z białym i widzi słowa w coraz intensywniejszych kolorach. Pisarz opętany słowami – czy może być coś bogatszego? 

 

 

Podzielcie się teraz sobą. Co Was zachwyciło w tym roku? Z którym wyborem się nie zgadzacie? Do którego wciąż chcecie zajrzeć? Kończąc ten rok ślę Wam życzenia kolejnego roku inspirujących lektur, które nakarmią Was nie tylko jako czytelnika, ale też jako człowieka, który szuka empatycznych doświadczeń. Ponieważ literatura to nie tylko najprzyjemniejsza forma ignorowania życia, jak mawiał Pessoa, ale przede wszystkim jego intensywniejszego odczuwania.