Między pracą a jedzeniem kanapek z pomidorem i wilgotnych truskawek prosto z łubianek Luna i Miśka rozmawiają. To znaczy mówi Miśka, a Luna towarzyszy jej w tych opowieściach. Wyjątkiem był wczorajszy wieczór i butelka wina – z Luny wylało się trochę słów. Teraz wstydzi się tej bliskości, nie umie jej przywołać ot tak. Język, na którym wczoraj tak łatwo się grało, znowu jest skomplikowanym instrumentem. 

Agnieszka Jelonek nie „pisze sensacją”, nie szuka usilnie ciężkiej fabuły, która przygniecie jej bohaterów głazami nieszczęść. Kondensuje prozatorski „krzyk” do trzech narratorów. Poznajemy małżeństwo Luny i Theo oraz ich znajomą, Miśkę. Ta ostatnia jest powidokiem barwności aczkolwiek niepozbawionej wybuchów wściekłości oraz zaborczości. Miśka ma Tymona. Syn jest owocem miłości, która wytrwała zaledwie do końca roku szkolnego klasy maturalnej zamiast do końca życia. Jej macierzyństwo dalekie jest od ideału. Na kartach tej niewielkiej powieści mówi też do nas małżeństwo Luny i Theo. To oni stają się żywym obrazem tego, jak język z czasem staje się skomplikowanym instrumentem, który zawodzi i gubi się w porozumieniu dwóch kochających się ludzi. Nagle życie zaskakuje ich troje i prezentuje im dom na wsi w kompletnej ciszy. Ten świat otoczony ciszą z kolei sprawi, że wybrzmią uśpione traumy, niewypowiedziane braki oraz tęsknoty.

Każdy godzi się tutaj grać rolę w filmie, którą mu przydzielono. Festiwal pozorów, skrywanej niechęci z domieszką okazjonalnej wręcz pogardy i braku miłości. Każdy z bohaterów ze swoimi rysami na charakterze. Spychający prawdę w głąb siebie aż z nich wykipi. Budzisz się nagle w dorosłości i okazuje się, że nie ma zniżki za krzywdy z dzieciństwa i spartaczone życie. Ale na szczęście jest taka autorka, jak Jelonek oraz taki język, którym tworzy „Trzeba być cicho”, a życie robi się choć trochę bardziej znośne. Jak już wspominałam, autorka nie przypisuje swojej powieści ogromnego ciężaru gatunkowego ani nie tworzy szokujących zwrotów akcji po to, by przeorać czytelnika emocjonalnie. Wszystko jest tutaj wywarzone, nieśpieszno dąży do swoich konkluzji i każdemu bohaterowi przynosi swoje rozwiązanie. To wszystko czyni tę prozę bardziej ludzką, a co za tym idzie – prawdziwą. Wierzę Jelonek i jej bohaterom. Ich nieprzysiadalność jest realna, ich nieprzystosowanie jest takim, w którym czytelnik może się realnie odnaleźć. To proza, która nie szuka banalnych puent, nie kupuje czytelnika po taniości. Absolutna świeżość w duszności wysypujących się premier książkowych.

Urodziła go, chociaż czasem myśli, że go spotkała. Spotkała go i poszli dalej razem. Synowie matek, które nie wiedzą, jak sobie poradzić. Matek, które nie ukrywają, że tego nie wiedzą, bo nie ma tylu metrów kwadratowych w mieszkaniu, tylu skrytek, żeby dało się schować płaczącą matkę. Synowie matek, którzy mają je na wyłączność, chociaż przecież nie całkiem. Chłopcy, którym ojcowie nie zagrażają. To świat odbiera im matki. Matki, które kłócą się z synami jak z kochankami, które rzucają talerzami, wychowują mężczyzn poplątanych i emocjonalnych. Poszukujących wzorca faceta – wzorca, który nie istnieje. Zużył się. A nowy jest ciągle w wersji beta, nietestowany na zwierzętach ani na ludziach.

Ktoś kogoś traci, ktoś siebie odzyskuje. Ktoś kogoś goni, ktoś komuś umyka. Ktoś kogoś puszcza wolno, ktoś krzyczy, a jeszcze ktoś inny zjawia się znienacka i wywraca życie do góry nogami. To, co urzeka w tej prozie to nie szukanie dramatów tam, gdzie ich nie ma. Małe, osobiste tragedie dzieją się wciąż wokół nas. Co nie oznacza, że mały koniec świata nie może się stać głośnym początkiem czegoś nowego, na co wciąż nie jest za późno. „Trzeba być cicho” bywa srogą lekcją o konsekwencji zbyt długiego milczenia, a potem rezultatu przerwania tej ciszy, która niekoniecznie przynosi zmiany, jakich oczekiwaliśmy. Agnieszka Jelonek przynosi te zmiany swoim bohaterom bez zbędnej treści, mieści to wszystko na niemal 160 stronach gęstej, absorbującej prozy. Przemawia do mnie, przemawia do Ciebie i do mnie, do zagubionych, do tych na skraju krzyku, który pieni się na końcu języka. Pisanie Jelonek zgrabnie przechodzi od bohatera do bohatera, od historii do historii, sprawiając, że nie odbieram „Trzeba być cicho” jako kolejnej nieprzekonywującej próby zobrazowania dzisiejszego pokolenia ludzi zabieganych, którym gdzieś w biegu wypadł sens istnienia, by potem zamknąć go w pozorach, rutynie i milczeniu.

Każdy z bohaterów szuka wyrwania się ze źle obranej drogi, ale nie wie jak się do tego konkretnie zabrać. Szukają niekiedy łatwych rozwiązań, zdają się na role przypadku. Jak odzyskać to, co stracone? Czy zawsze się da? Czy milczenie przerwane krzykiem przynosi satysfakcjonujące rezultaty? To te pytanie zadaje proza Agnieszki Jelonek. Wiem jedno, nienadrobione „Koniec świata, umyj okna” zagości w tym roku z pewnością na moim regale, bo już mi do jej pióra tęskno. Do wymowności z trafnymi porównaniami, do bezpretensjonalności, z umiejętnie skrytą czułością oraz wnikliwym okiem obserwatorki codzienności dzisiejszego świata. Jelonek to głoś warty śledzenia w polskiej prozie.

„Między pachą a obojczykiem jest takie miejsce, które przyzywa do siebie, by położyć tam głowę i dać życiu odpocząć. „(…), tam gdzie leżą kochankowie. Tam gdzie powinny też leżeć siostry, i matki, i dorastające dzieci – to miejsce jest do ofiarowywania.” Czuję, że Agnieszka Jelonek pisze o ludziach, którzy nie mogą znaleźć takiego miejsca w swoim życiu. Nikt im tego miejsca nie ofiarowuje, a jeśli ktoś się trafi, kto tę pachę odsłoni, to my tam nie pasujemy, wierzgamy, coś nas uwiera, doskwiera nam brak wygody. Niemiłość.

„Słowa jak bańki mydlane – robią miłe zamieszanie, ale zostawiają po sobie tylko mokre plamki.” – lektura prozy Jelonek zostawia w czytelniku pytanie – jak wielu z nas żyje w relacjach, w których nasze usta wypuszczają tylko „słowa jak bańki mydlane”? Wydmuszki. Poczwarki komunikacji. Nietrafione puenty codzienności. Za dużo robimy i mówimy do wewnątrz, wywracamy na lewą stronę, odwrotnie zamiast wprost i czytelnie. A co jeśli nagle te słowne mydliny, ta mdłość zaczną nam się ulewać i wypełniać człowieka jak balon gotowy pęknąć i rozbryzgać się na wszystkich i wszystko wokół?

Oczy spoglądające na nas z okładki mają w sobie to, co ma w sobie ta książka. Bezbrzeżność. Przenikliwość. Ludzką prawdę.

Jeśli tego szukacie w literaturze, to w prozie Agnieszki Jelonek z pewnością to odnajdziecie.

Trzeba być cicho, Agnieszka Jelonek, styczeń 2022, Wydawnictwo Cyranka