Ile to dla Was kwadrans? To taktowne spóźnienie na spotkanie mieszczące się jeszcze w ramach dobrego wychowania? Czy to czas na sporządzenie dobrej kawy i śniadania dla swoich dzieci zanim pójdą do szkoły? W kwadrans zrobicie makijaż? Weźmiecie prysznic? Ile jesteście w stanie zrobić w ciągu piętnastu minut?

Damian Rzeszowski w ciągu piętnastu minut, można powiedzieć, zmiótł swoją rodzinę z powierzchni ziemi. Zamordował teścia, dwójkę swoich dzieci, przyjaciółkę żony i jej córkę, by na końcu odebrać życie własnej żonie. Zamordował. Dobijał. Dwoma nożami na zmianę.

Chłopiec był następną ofiarą. To syn oskarżonego. Siedział na krześle przy stole. Bawił się samochodzikami. Został ugodzony nożem w sumie trzynaście razy. Przy pierwszym ataku oskarżony zadał chłopcu pięć ciosów, uszkadzając płuca ofiary, serce, wątrobę, nerki i żołądek. Osuwając się na stół, chłopiec odsłonił plecy. Ojciec zadał mu wtedy kolejne osiem ciosów. Dziecko upadło na podłogę i chwilę później zmarło. Czas zgonu – 15.25

Ja nie wiem czy to można i czy powinno się cytować. Zrobił to przede mną Duży Format i tam możecie też przeczytać fragmenty powieści. Ale tak. Tak napisano. To się wydarzyło. Znam czytelniczkę, która przyznała, że po przeczytaniu tego fragmentu wiedziała, że nie będzie w stanie przeczytać tej książki. Nie dziwię się jej. Nikogo nie można winić. Postaram się Wam jednak przybliżyć co jeszcze zawierają „Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey”, poza rzeczowym opisem tamtego feralnego popołudnia i niedzielnego grilla na ulicy Victoria Crescent.

W policji mówi się: nigdy nie zapomnisz pierwszego martwego dziecka. – ten reportaż robi to od pierwszych stron: nie zapomnisz go. Przebieg tej makabrycznej zbrodni zalegnie pod skórą i już stamtąd nie wyjdzie. Nigdy nie opuści Was pytanie: Dlaczego? Ja zacznę jednak od innego „dlaczego”.

Dlaczego czytamy takie makabryczne historie? Przecież nie z powodu uwielbienia przemocy i traum czy ich gloryfikacji. Można by się pokusić i posądzić nas o nutkę czytelniczego masochizmu. W jakim celu tłumy ciągną do kin na horrory i thrillery? Dlaczego zatrzymujemy się na dłużej, gdy na kanale informacyjnym pojawia się kakofonia złych wieści na tle czerwonego paska dodatkowo przykuwającego uwagę. W szczególności, gdy chodzi o bezsensowną, makabryczną śmierć. Chcemy współczuć? Chcemy ekshibicjonistycznie podglądać? Oby nie.

Liczę na to, że chcemy zrozumieć.

Dlaczego? Bo prowadził auto dwadzieścia sześc godzin z Polski? Prawie bez przystanków. Bo zapomniał zatankować i musiał płacić 200 euro za holowanie? Bo wypił parę piw na grillu? Bo zdradzali się wzajemnie, a pod szyldem „rodzina” nie wszystko układało się po jego myśli? Gdzie była ta iskra? Silna depresja czy umiarkowana bądź żadna? Poczytalny czy niepoczytalny? A może to ta ulica? Victoria Crescent nie jest dla „przypadkowych przyjezdnych”. Kończy się ceglanym murem. Można w nią wjechać, ale nie ma z niej odwrotu i przejścia na „drugą stronę”. Czy można się na takiej ulicy dusić, oszaleć? Na ulicy „przyjaznej” klasy średniej, gdzie rezydują Polacy, Portugalczycy i Kenijczycy. Czy może powodem jest brytyjska aura uprzejmości, która sprawia, że osoba „w czwartym stadium raka powie ci, że wszystko jest w jak najlepszym porządku”, i takim właśnie wydawał się być Damian.

On podnosi głowę, spogląda na nią przez chwilę, po czym spuszcza wzrok i dźgając się w brzuch, zmierza do domu. Nie przykłada się do dźgania, myśli Alexander. Na wszelki wypadek z szafki na narzędzia wyciąga młotek i biegnie sprawdzić, czy drzwi do mieszkania aby na pewno są zamknięte. Ure lubił narzekać, że na Jersey nic się nie dzieje. Teraz nie wierzy w to, co widzi. Chwilę temu grał na playstation, teraz ma przed oczami piekło. Zakrwawione kobiety z obcego kraju, nożownika, czterech czarnych i ryk nadjeżdżających radiowozów. Przez najbliższe miesiące będzie się budził z krzykiem.

Winnicka i Sturis wydają się idealnym duetem zdolnym do wejrzenia w czeluści nie tylko okrutnej zbrodni, ale trudów emigracji, ponieważ to nie ich pierwsze zetknięcie się z tą tematyką. Zaczynają „mocnym akcentem”. Dosłownie wrzucają nas w te mrożące krew w żyłach niedzielne popołudnie rozerwane krzykami, które wytrącają względnie spokojne sąsiedztwo ze swoich rutyn. Te pierwsze strony rozrysują się w wyobraźni czytelnika wyraźnymi kreskami, niewygodnymi faktami, krwistymi obrazami. Nie da się jednak opowiedzieć o samej zbrodni w oderwaniu od specyfikacji samej wyspy i warunków, które czekają na przybywających tam emigrantów. A ci stanowią niemal trzy procent osiedlonych. Autorzy powoli wprowadzają kwestię imigracji właśnie od tego faktu. Od tego kto jest uważany przez lokalnych mieszkańców za intruza, a kto nie. Ci biali, sympatyczni z pozwoleniem na pracę – nie.

Kraina krów rasy jersey. Pola ziemniaków royal, którymi zajada się królowa Elżbieta i Downing Street. Kraina finansjery. „Czym jest Jersey” pytają autorzy i prezentują nam swoistą antropologię wyspy definiując ważny aspekt, jakim jest „Jersey way”. To mechanizm, który hamuje społeczny rozwój. Rozdaje władzę nierówno. Dzierżą ją niezmiennie te same wpływowe rodziny, które zastraszają każdego, kto ośmieli się powiedzieć o Jersey złe słowo. Nie ma mowy o psuciu atmosfery dla biznesu. Po specyfikacji wyspy przychodzi czas na przerywnik w formie chaosu informacyjnego. Autorzy wracają do dni po zdarzeniu, by zobrazować reakcje rodziny, otoczenia i mediów, czy też samej policji i świadków. Chaos procedurowy. Chaos w bezpiecznych rutynach. Zaburzenie. Wstrząśnięcie. Naruszenie poczucia ciągłości. Prezentują również oczywistą narastającą wrogość wobec imigrantów. Zbrodnie jednego człowieka konkretnej narodowości na obcej ziemi zawsze generują nieufność wobec całej społeczności. W tym przypadku wobec pięciu tysięcy mieszkających tutaj Polaków. O potrzebie zrozumienia i życzliwości starają się przypominać miejscowi księża. Chaos wprowadza się jednak nawet w niewinne umysły najmłodszych: Czy jak pójdę spać, ktoś przyjdzie z nożem? Czy zły pan chce mnie zabić? Czy sąsiad z Polski jest zły? 

Przychodzi moment również na problemy samego Damiana. Pobicie go przez kibiców Celtic Glasgow, przepracowanie, nieprzystosowanie. Pojawia się też skrawek historii Polaków przybywających na wyspę. Z pewnością uderzy w czytelników sposób traktowania imigrantów i katorżniczą drogę, którą muszą przebyć jeśli chcą się wyrwać się z sekcji usługowej, momentami na granicy niewolnictwa wręcz. Obszerną część książki zajmą zapisy z procesu. Spodziewam się, że niektórych te fragmenty mogą drażnić i jawić się jako „puste wypełniane luk”. Istnieje ryzyko znudzenia dla mniej cierpliwego czytelnika. Dojdą głosy świadków, które następnie zastąpią liczne głosy ekspertów i psychiatrów, którzy będą spierać się o to czy z Damiana przemocowiec, choleryk reagujący ekstremalną agresją czy kolejne wcielenie Ghandiego. Słyszał głosy czy nie słyszał? Miał silną depresję czy ciężki okres w życiu? Sturis w wywiadzie dla Dziennika przyznaje, że jednym z powodów napisania książki było też zainteresowanie kryminalnym wątkiem tej historii. To by tłumaczyło te wnikliwe wejrzenie w sam proces sądowy, które kreuje wrażenie oglądania filmu kryminalnego z wątkiem prawniczym. Znasz sprawcę, zbrodnię, ale dalej w to brniesz. Śledzisz mechanizmy. Chcesz zrozumieć. Ale czy to cię faktycznie przybliży do poznania motywów i znalezienia wyjaśnienia?

Harasymowicz ma żal, że ludzie w Polsce widzą jedynie imigranckie pieniądze, – „Ojej, kupiłaś sobie nowy samochód, pojechałaś na wczasy, za tygodniówkę masz nową pralkę.” Tylko to jest dla nich ważne. A to przecież jedna strona medalu. Ci, co zostali w Polsce, nie wiedzą, że człowiek płaci trzy czwarte pensji za mieszkanie, że nie ma się czasem do kogo odezwać, nie ma jak odwiedzić chorej matki w szpitalu, choć skończył Uniwersytet Jagielloński, słyszy: „Może jakbyś skończyła miejscowe gimnazjum, łatwiej by ci było znaleźć dobrą pracę.”

To jest chyba najważniejszy aspekt tej książki. Posiłkując się opisem i wnikliwą analizą jednej zbrodni, autorzy przeprowadzają też wiwisekcję na emigracji. Przyglądają się drożyźnie, izolacji, utrudnieniom prawnym, które powodują, że jerseyański sen realizuje się z mozołem. Autorzy dopuszczają również do głosu osoby, które dzielą winę na pół. Połowę zrzucają na wadliwy system doprowadzający ludzi na skraj. Rozważają potrzebę upamiętnienia ofiar i problemów z postawieniem im jakiegokolwiek pomnika. Namacalna potrzeba pamiętania jest potrzebna? Sąsiadka i pielęgniarka wytatuowała sobie liczbę „6”, odpowiadającą liczbie ofiar. Może funkcją tej książki jest pamiętanie? Przestroga? Przed życiem w bańce stateczności materialnej, która opłacana jest niekiedy psychicznym brzemieniem doprowadzającym do przemocy.

Nie powiem Wam jakimi statystykami i faktami autorzy postanawiają zakończyć swój reportaż. Ale nie wiem co bardziej zostaje w głowie po lekturze. Te pierwsze makabryczne opisy samej zbrodni czy ewentualnych jej przyczyn. Tych ostatnich nigdy nie poznamy. Autorzy nie rozstrzygają niczego. Nie mają tej czelności. Autorzy nie koziołkują też językowo. Każda historia szuka uniwersalności w języku. Chwyta się słownej bezpośredniości w relacjonowaniu krzywd. Zdania nie oferują tutaj pocieszeń. Ton i atmosfera niczego nie koloryzują, nie łagodzą ani też nie uwypuklają i tak już ciężkiej zbrodni. Wnikliwy język okrutnych faktów. Nie ma tutaj miejsca na żadne liryczne ozdobniki. Słychać wyraźnie wszystkie głosy.

Zwłaszcza tych gorszych „dzieci emigracji”, pochodzących przecież z równie cywilizowanego świata, co rodowici mieszkańcy Jersey.

Głosy. Co się zdarzyło na wyspie Jersey, Dionisios Sturis, Ewa Winnicka, luty 2019, Wydawnictwo Czarne