Styczeń przyniósł nam kilka obiecujących nowości. Ja postanowiłam skupić się na tych dwóch. Powieść z Argentyny oraz sztuka teatralna znanej mi już czeskiej pisarki. Co nas czeka? Jakimi głosami przemawiają do nas narratorki obu książek?

Radka Denemarková w „Wadach snu” zabiera nas w niesłychane miejsce.  Używając słów Sylvii Plath, to „zatęchły, śmierdzący, nigdy nie wietrzony bezczas. Ni to piekło, ni to niebo, ni to czyściec.” Wiemy na pewno, że to miejsce,  którym od wielu lat Sylvia Plath gotuje, sprząta, wietrzy, obcina paznokcie, myje nogi i czesze włosy Virginii Woolf. Jeśli komukolwiek trzeba przedstawiać powyższe pisarki, ten niech uzupełni braki. Sądzę jednak, że czyściec, który kreuje Denemarková przybliży nie tylko te wielkie kobiety, ale odda im nieśmiertelny głos.

Od gotowania się zaczyna. Sylvia niczym zdarta płyta utknęła w roli kury domowej, która doskwierała jej za życia i pośrednio doprowadziła do jego końca. Virginia z kolei, jak za życia, jest zmęczona, mamrocze, mało jada, nie pamięta zdań, które stworzyła. Wieczna dwubiegunowość egzystencji nawet po śmierci.

Fani obu autorek chcieliby pewnie wierzyć, że obie pisarki spotykając się w pośmiertnej krainie zawieszenia przypadną sobie do gustu i jedna uzna ciężką dolę drugiej, wspierając się wzajemnie. Sylvia Plath zakończyła przecież żywot z głową w piekarniku, a Virginia  Woolf wyładowania kieszenie płaszcza kamieniami, by nigdy nie wypłynąć na powierzchnię i znów ulec głosom w swojej głowie. Radka Denemarková kompletnie nas zaskakuje i serwuje nam groteskowe rozwiązanie dalekie od spodziewanych wyobrażeń. Podczas, gdy Sylvia biadoli o tym, co upiecze, umysł Virginii z pomocą rzeczonej kruszonki wędruje do piersi swojej młodej guwernantki. Kwintesencją świata wykreowanego autorki jest wieczne zaskoczenie i niewiadoma. Jeśli do tak ponurej krainy można wprowadzić humor, to Denemarková wywiązuje się z tego znakomicie. A to cecha wybitnej inteligencji i zdolności twórczych.

Już pierwsze „mrugnięcie”, bo z takowych będzie się składać sztuka teatralna Radki, udowodnia nam, że czeska autorka nie odbiega talentem od swoich bohaterek wpisanych w kanon klasyki.

 

Virginia

Jestem zmęczona życiem. Jak martwy lis – żeby odnieść się do pani przyciężkiego porównania. Lis w wilczej skórze.

Sylvia

Zmęczona? Zmęczona życiem? Życie dawno się skończyło. Została po nim pusta łupina, co już wyłącznie z rozpędu mówi, myśli i je. A pani tylko się usprawiedliwia. Zmontowała pani swoje „ja” z samych wymówek i rozgrzeszeń. Wyobrażam sobie, jak pieczołowicie je pani lutuje, dokręca i przybija. A na koniec wszystko powleka politurą użalania się nad sobą.

Pomiędzy obieraniem marchewki a kolejną sprzeczką dostajemy dawkę wyrafinowanego humoru. Wszystko mogłoby się wydawać niemalże normalne, dialogi możliwe do zaistnienia, gdyby nie to, że na kolejnej stronie zastajemy bohaterki zastanawiające się nad tym, karty której powieści dodać do potrawy. Może „Do latarni morskiej”? Właścicielkę „należycie zawilgłych arkusików ze szlachetną niebieską pleśnią.”

Mogłoby się zdawać, że pomiędzy kobietami nie ma tutaj solidarności. Dogryzają sobie, krytykują wzajemną twórczość, sposób życia, wybory za życia. Z czasem zamysł staje się jasny. Ta z pozoru surrealistyczna niemal kraina staje się miejscem osądu. Wiecznością walki z konwenansami. Jednak czy tak będzie do końca? Czym właściwie są „wady snu”? Ja musiałam się dowiedzieć i nie pożałowałam.

Plath i Woolf dywagują o roli krytyka i czytelnika. Radka robi coś bardzo chwytliwego. Sprawia, że czytelnik angażuje się w tę pokoleniowe i literackie potyczki tak, że nieświadomie zaczyna stawać po którejś ze stron. Czytelnik pyta też siebie ile jest samej Radki w jej sztuce. Czy ona też ma podobne odczucia co do męskiej krytyki literackiej, która tłamsi kobiecą ekspresję? Jakże trafnie porusza też tematy roli książki, czasu i zrozumienia lektury. W drugiej części pojawia się w czyśćcu Ivana Trump. Teraz dopiero zaczyna się plejada kontrastów, które paradoksalnie układają się w logiczną spójność.

Virginia

Żeby poznać osobowość pisarza, trzeba wziąć jego książki do ręki, trzeba ją przestudiować i przemyśleć. Nic innego się nie liczy. Brałam do ręki najróżniejsze książki i wiem jedno: każda książka doczeka się chwili najprawdziwszego triumfu, kiedy człowiek, który ją przeczytał, w jakimś momencie życia rzeczywiście ją zrozumie. Przez krótkie pięć minut książka świeci wtedy najjaśniejszym blaskiem. 

Virginia w pewnym momencie ubolewa nad tym, że nie jest już najlepsza. Myślała, że tylko ona słyszała i będzie słyszeć głosy. Uświadamia sobie, że po niej przyszły kobiety słyszące inne głosy. Dlatego takie teksty, sztuki, dialogi, dramy są potrzebne. Jest tyle kobiet, o tylu głosach, z tyloma gonitwami myśli. Powstało tyle tekstów o Virginii i Sylvii, że taka sztuka teatralna może się wydawać odgrzewanym kotletem. Nic bardziej mylnego. Wierni czytelnicy pisarek znający ich losy i twórczość z pewnością nie znużą się tymi potyczkami słownymi, które jednocześnie przemycają ich życiorysy, a może młode pokolenie czytelników pozna nieznane im jeszcze głosy w literaturze anglojęzycznej. Dodatkowo spod pióra wybitnej czeskiej pisarki, która już w „Koboldzie” udowodniła mi, że literacko nie boi się niczego.

Czas na kobiecy głos z drugiego końca świata. Argentyńskie nieokiełznanie. To sformułowanie  przyszło mi do głowy po kilku stronach lektury. Pisarka, która jawi się jako lawirująca w szale, opętana kręci się w latynoamerykańskim tańcu zmysłów. Czuje zbyt dużo, boi się zatrzymać, by po chwili nie upaść. Zamiast tego woli się kręcić, kręcić, kręcić…

To debiut do pozazdroszczenia, który zaraz po przetłumaczeniu na język angielski wylądował na liście nominowanych do Międzynarodowej Nagrody Bookera, obok „Biegunów” Olgi Tokarczuk.

Wejdę. Przestanę oczekiwać cudów. Zapanuję nas swoim obłędem, przeproszę się z wanną. Położę dziecko spać, zwalę mężowi konia i zostawię bunt na inne, lepsze życie. Ja, która nie chciałam zarejestrować własnego dziecka. Żeby nie miało metryki, żadnego dowodu tożsamości. Chciałam mieć syna bezpaństwowca: bez daty urodzenia, nazwiska czy pozycji społecznej. Nomadę. Wydanego na świat nie na sali porodowej, ale w najciemniejszym zakątku lasu. Nie uspokajanego smoczkami, ale kołysanego do snu zwierzęcym skowytem. Tym, co ratuje mnie tej nocy i we wszystkie następne, nie jest bynajmniej miłość mojego męża ani syna. Ratuje mnie złotawe oko jelenia, które wciąż na mnie patrzy.

Powieść otwiera scena, w której główna bohaterka czai się w trawie niczym kocica gotowa rozszarpać ofiarę. Kobieta z pytaniem na ustach. Zastanawiająca się czy jednoczesne obserwowanie męża i syna z ukrycia oraz fantazjowanie o nożu czyni z niej nienormalną matkę. Książka zaczyna się obrazowo i wymownie, silnie działając na wyobraźnię. Momentalnie wprowadza nas w aurę powieści, charakter głównej bohaterki oraz macierzyński i małżeński niepokój.

Wydawnictwo Pauza znane jest już z wyszukiwania ekscentrycznych bohaterów, którym jest trudno przystosować się do obowiązujących norm. Wyrodna matka, która nie stroni od obślizgłych wyznań, może nie brzmieć oryginalnie. Wewnętrzny monolog kobiecej postaci na granicy bycia obrazoburczą nie jest nowym wynalazkiem. Jest jednak coś w moim odczuwaniu delikatnie odmiennego w odwadze wyznań głównej bohaterki „Zgiń, kochanie”, co dość prędko zaczęło plasować tę powieść i jej bohaterkę pośród moich ulubionych, które zaserwowało nam do tej pory wydawnictwo.

Jak sama o sobie mówi, jest kobietą, która się „zapuściła, ma próchnicę i już nie czyta.” Tkwi w relacji, w której partnerzy „odruchowo dorzucają „kochanie” na końcu każdego zdania, nawet gdy już się nienawidzą: nie chcę cię niż więcej widzieć, kochanie.” Ona nie lubi złudzeń, a entuzjazm męża sprawia jej autentyczny ból. To jedna z tych bohaterek, których prawdopodobnie nie polubimy już od pierwszej strony. Cechą dobrej literatury jest sprawienie, by czytelnik mimo antypatii chciał zostać na kartach powieści i czytać dalej.

Ciężko pozostać przy bohaterce, która nie znosi wszystkich i wszystkiego. Niebo i gwiazdy jej nie wzruszają choć mąż sili się na ukazanie ich piękna. Bywa głucha na wszystko, w tym kwilenie własnego dziecka. Nie umkną jej wszelkie absurdy i niedociągnięcia ludzkiej egzystencji. Nazywają ją histeryczką, a to jej teść w Wigilię liczy paragony i śpi ze strzelbą pod poduszką, teściowa próbuje karmić ją prozakiem mimo tego, że jest w ciąży. Bohaterka nie mówi zatem wyłącznie o sobie i swoim głosem. Zmienia rodzaj żeński na męski, by wejść w skórę samca, który boi się zarazić depresją od kobiety.

Koniec końców może bohaterka pragnie odarcia z obłudy. Choć potęga jej wewnętrznej niechęci pcha ją do autodestrukcyjnych zachowań, to może jednak najbardziej ze wszystkiego pragnie uciec od śmierci, która czai się „w dywanie, w zasłonach, w powietrzu uwięzionym w starych wiejskich meblach i w srebrnych sztućcach.”
Może tak naprawdę mówi: „ratuj, kochanie”? A może krzyczy o niezależność wyboru wszystkich kobiet. To będzie powieść, której perspektywa czytania będzie zależała od punktu widzenia. Czyż nie chce też, by pierwsze słowo jej syna nie było piękne? To kobieta, która chciałaby, żeby ktoś „jej wizerunek przedstawił w taki sposób, jak mówią w radio o Pani Dalloway. Tak, narratorka mogłaby być jak wiele furiatek i histeryczek, których na kartach powieści, kadrach filmowych i w życiu jest wiele. To typowe epitety przypisywane kobietom w podobnych stanach. Narratorka może męczyć, może dręczyć. Jakimś sposobem tego nie robi. Jest na to zbyt inteligentna.

Jedną z rzeczy, które kocham w kulturze, zwłaszcza w literaturze, to intertekstualność. Możliwość odnalezienia odniesień do tego, co lub kogo już znamy, by zachwycić się ponownie danym wątkiem czy twórcą. Główna bohaterka argentyńskiej pisarki chciałaby, by mówiono o niej jak o Pani Dalloway, czyli bohaterce jednej z najsłynniejszych powieści Virginii Woolf. Czeska autorka z kolei przypomina nam o wadze żeńskiej twórczości wskrzeszając Woolf oraz Plath. Recenzja tworzy tuż się po 25 stycznia, czyli dniu kiedy Woolf obchodziłaby 138 urodziny.

Piszę to teraz ja. Sama mająca na sobie koszulkę z cytatem z Virginii Woolf: „I am in the mood to dissolve in the sky.”

Zatem nie osądzam.

Dlatego rozumiem.

Wady snu, Radka Denemarková, tłumaczenie Olga Czernikow, styczeń 2020, Wydawnictwo Książkowe Klimaty

Zgiń, kochanie, Ariana Harwicz, tłumaczenie Agata Ostrowska, styczeń 2020, Wydawnictwo Pauza