Zdanie, które towarzyszy obchodom 75. rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim to „Łączy nas pamięć” i żółty kolor żonkili. Dziś zatem to nie ja będę pisać. Przemówią do Was pisarze, którzy przeżyli piekło wojny i w jej czasie zdarzyło im się przebywać w Warszawie, a potem znaleźli w sobie twórczą siłę, by zadbać o to, by autentycznie łączyła nas pamięć przekazana na kartach ich dzieł czy reportaży o nich. Niektóre z nich to powieści, niektóre zaczynają się przedmowami albo słowem od autora, wybrałam zatem te, które najbardziej chwytają za serce.
Miron Białoszewski i pierwszy fragment jego Pamiętnika z Powstania Warszawskiego:
1 sierpnia we wtorek 1944 roki było niesłonecznie, mokro, nie było za bardzo ciepło. W południe chyba wyszedłem na Chłodną (moja ulica wtedy, numer 40) i pamiętam, że było dużo tramwajów, samochodów i ludzi i że zaraz po wyjściu na rogu Żelaznej uświadomiłem sobie datę
– 1 sierpnia – i pomyślałem sobie słowami: „1 sierpnia – święto słoneczników”. – Tyle że to pamiętam odwrócony w Chłodną w stronę Kercelaka. A na jakim skojarzeniu słoneczniki? Bo że wtedy kwitną i nawet przekwitają, bo dojrzewają…I to, że byłem wtedy bardziej naiwny i sentymentalny, nie wycwaniony, po czemu i czasy były, naiwne, pierwotne, nieco beztroskie, romantyczne, podziemne, wojenne…
Magdalena Kicińska w książce Pani Stefa, gdzie wspomina Stefanią Wilczyńską, która razem z Korczakiem prowadziła Dom Sierot dla dzieci żydowskich w Warszawie i razem z nimi poszła na pewną śmierć:
Przychodziła, mówili, nie wiadomo kiedy i skąd. Raz, dwa, prawa, lewa, trzy, cztery, pięć, sześc, siedem, osiem, czternaście – i już jest w środku, chociaż dopiero co skręciła z Krochmalnej w podwórko. Schody tu skrzypią, nawet kiedy przed szabasem dyżurni dokładnie je wypastują. Albo drzwi – do jadalni, auli, pokoju ciszy, w którym można się było schować przed światem. Nawet jeśli i je otwierać bardzo powoli, musiały zaskrzypieć. Wszystkim, ale nie jej.
Bezszelestność, nieoczekiwane pojawienie się i znikanie zapamiętali wyraźnie. Zastanawiali się potem, jak mogli jej nie zauważyć, nie usłyszeć kroków, nie dostrzec cienia sylwetki. Jeszcze długo potem się dziwili.
Tadeusz Borowski i początek jego opowiadania Matura na Targowej, gdzie opisuje ukończenie gimnazjum na tajnych kompletach:
Całą zimę uczyłem się w małej przybudówce, którą zostawiła nam fabryka na gruzach zniszczonego podczas pierwszej bitwy o Warszawę – domu. Przybudówka była wąska, niska i wilgotna, a przez wielkie okno, uchylające się na teren dawnych garaży, obecnie zarośnięty krzewami, wlewał się wieczorami księżyc i błyszczały światła z mostu. Uczyłem się wtedy późnym wieczorem. Płomień lampki, skonstruowany z kałamarza (trzeba było oszczędzać nafty), chwiał się poruszany oddechem. Wtedy olbrzymie cienie mojej głowy przesuwały się po ścianie bezgłośnie jak na filmie.
Marek Edelman i przedmowa do I wydania I była miłość w getcie autorstwa Pauly Sawickiej i Marka Edelmana:
[…] biegłem z Pawiej do szpitala […]. Tam zostałem przypisany numerkiem życia. […] dwóch żydowskich policjantów szarpało dziewczynę. […] Chcieli ją zawlec na Umschlaugplatz. […] Przebiegłem ulicę i zacząłem się szarpać z policjantami. Było nas dwoje, ja i ona, duża, silna […]. W pewnym momencie tej kotłowaniny urwała się i uciekła. A oni zaczęli krzyczeć, że muszą mieć pięć łebków, bo inaczej ich zabiją. „To wszystko jedno, kogo zabierzecie – powiedziałem i pobiegłem swoją drogą do szpitala.
Kto ma prawo pisać o przeżyciach, którzy „poszli do wagonów”, i tych, którzy ocaleli, o ich walce, żeby uratować życie własne, ale czasami czyjeś cudze, droższe lub ważniejsze: ukochanej kobiety, córki, matki albo kolegi z podziemnej organizacji w getcie?
Bogdan Wojdanowski i jego fragment Od Autora w książce Chleb Rzucony Umarłym:
Mur dzielił ludzi i po to był postawiony; nie umiem tego krócej wyrazić. Opowiadanie określone jest dniem, kiedy mur zamknięto jesienią 1940 roku, i „wielką akcją” w 1942, kiedy w części dzielnicy przestał czemukolwiek służyć. Co w pewnym stopniu wyjaśnia, dlaczego w książce nie ma tego, czego nie ma. Ostatnie lata wojny spędziłem „po tej stronie”, wśród ludzi, którzy pozostali moimi bliskimi. Mówiono: „murowane dokumenty”. Ja takich nie widziałem, ale widziałem niezawodnych ludzi, którzy dla ocalenia cudzego istnienia narażali życie własne. Do nich kieruje tę przedmowę.
O Bogdanie Wojdowskim, jego losie i książce Chleb Rzucony Umarłym dowiedziałam się z książki Anny Bikont, Sendlerowa w ukryciu i to jej fragmentem zakończę „tę dzisiejszą łączącą nas pamięć”:
W jego opowiadaniu „Wakacje Hioba” na studenckiej prywatce uczestnicy zauważają nieobecność gospodarza. „Odnaleziono go w szafie. W kącie korytarza, obok drzwi. Wisiał na krawacie między zimową jesionką i garniturem, tam gdzie miejsce na puste wieszaki”.
Wojdowski popełnił samobójstwo 21 kwietnia 1994 roku. Powiesił się u siebie w domu. To była jego czwarta próba samobójcza, z tych zapamiętanych przez żonę. Prosił, żeby go pochować na żydowskim cmentarzu.
Maria Iwaszkiewicz-Wojdowska:
– Zapytał mnie Czesław Miłosz: „Dlaczego?”. Odpowiedziałam: „Nie wiesz, Czesiu, że Holocaust zabija?”.
Wymowny zbiór cytatów… Jak byłoby wspaniale, gdyby nigdy nie musiały powstawać takie książki, prawda? Historia Wojdowskiego też mocno zapadła mi w pamięć.
Prawda. Dziś mnie uderzyło jak oni wszyscy „pięknie” pisali. Jakby doświadczenia wojenne szczególnie uwrażliwiły ich na słowa i postrzeganie. A „Chleb rzucony umarłym” panicznie boję się zacząć…czeka na swój czas.