Jeśli jakaś lektura sprawi, że cały świat dookoła się zatrzyma; żebym ja miała chwilę, w której zaleje mnie fala emocji, która przerodzi się w łzę spływającą po policzku, to możecie być pewni, że zaraz tu do Was przybiegnę i postaram się Wam o niej opowiedzieć najlepiej jak potrafię.

Co mnie tak poruszyło w treści tej opowieści? Czy będę umiała to nazwać i przekazać? Zawsze gubię się w swoich niepewnościach przekazu. Natłok obowiązków i kakofonia złych wieści pozbawiają mnie ostatnimi czasy głębi odbioru, do której często tęsknię. Wtedy do drzwi dzwoni listonosz, który z uśmiechem na ustach wręcza mi paczkę od Wydawnictwa Dwie Siostry, a ja promienieję, bo wiem, co jest w środku. Wiem, że będzie to starannie wydana książka (celowo nie używam słowa „pięknie”, ponieważ to słowo mi tutaj nie pasuje). Staranna książka oddająca szacunek opowieści, która lata czekała na swoją godną, reprezentatywną formę. Mnie cieszy, że właśnie taki kształt przybrała, bo może wcale nie odbierze jej to czytelników, ale znacznie ich przysporzy.

Ale odbiegam od tego wzruszenia. „Mama zawsze wraca” ma trzy autorki, ale tak naprawdę jedną. Zosię Zajczyk, którą życie zmusiło do odrzucenia swojej polskości i przedstawiania siebie jako Jael Rosner. To jest jedno z pierwszych wzruszeń. Fakt, iż ktoś tak bardzo próbuje zakopać czyjąś traumę wciąż pobłażliwie mówiąc: zapomnij, co było, to było. I człowiek tego słucha. Zmienia swoje imię, odstawia własną historię i heroizm swojej matki, uczy się jidysz, by żyć w miarę możliwości normalnym życiem. Tym bardziej to smutne, bo jako mała dziewczynka broniła matki dosłownie gryząc obcych, a życie dorosłe tę siłę wytłumiło. Przychodzi jednak dzień, w którym nagłe skojarzenie, splot wydarzeń sprawia, że Zosia (postanawiam nie mówić Jael) zacznie mówić i już nie przestanie. Symbolicznym tego znakiem jest haftowana chusteczka, która okala wydanie „Mama zawsze wraca”. Zrozumienie po co ona tam jest będzie Waszym kolejnym wzruszeniem.

Myślałam, że jak będę duża, to będę miała jasne włosy i niebieskie oczy, i Niemcy nie będą chcieli mnie złapać. Będę umiała wyjść z getta i wejść do getta. I nikt mnie nie złapie. Jak będę duża, to ja będę taka jak mama. I kiedy mama mówiła: „O, jak ty urosłaś, Zosieńko”, to ja pytałam: „Czy już mam dobry wygląd?”. Zawsze myślałam, że jak będę duża, to będę miała dobry wygląd. 

To kolejny skrawek narracyjnego wzruszenia, który daje niewielki wgląd w sposób postrzegania dziecka, którego całym życiem jest przebywanie w getcie i czekanie na mamę, która zawsze wraca. Mama Zosi była jak super bohaterka. Umiała zawsze zrobić coś z niczego. Konstruowała córce świat ze słów. Tkała go z prób objaśnienia świata. Jak dziecku skrywanemu w piwnicy objaśnić czym jest deszcz, jak wyjaśnić, że nie każdy pies jest złym kompanem Niemca albo, że ten chłopczyk co upadł pod oknem nie zasnął…? Poprosić dziecko, by nie ruszało sucharków „na czarną godzinę”, ale skąd ono ma nawet wiedzieć jak wygląda sucharek? Nie rozróżnia glizdy od zjadliwego produktu. Mama jest wszystkim. Wszystkie mamy świata mogą skondensować się w tej jednej. Wzruszenie ogarnia przy samym pisaniu o tym, a co dopiero czytaniu…

Dość o treści i opowieści. To Zosia, która oddana jest w piórze Agaty Tuszyńskiej musi Wam opowiedzieć wszystko i resztę, by nie umknęła wartość tej drobnej wielkiej lektury. To nie jest żadna „Dziewczyna z Auschwitz” czy „Kołysanka z Auschwitz”. Nie ułoży nikogo do snu, nie będzie kołysała, ale zachwyci bezkresem miłości, która wychodzi poza śmierć i próbę zmuszenia do niepamięci. Są książki, których nie wrzuca się do jednego tematycznego wora. To jest jedna z nich. Nie przestanie mnie zachwycać ludzka wyobraźnia, a jeśli już tak smutna historia ma zostać wydana „pięknie”, starannie, to może to zrobić/narysować tylko Iwona Chmielewska, której kreska zawsze wychodzi poza granice wyobraźni. Agata Tuszyńska też ma lata doświadczeń w stykaniu się z historiami m.in. w biografii Isaaca Bashevisa Singera.

Co ciekawe, książki i ilustracje Iwony Chmielewskiej sprawiają, że dzięki niej poznaję interesujących ludzi i ich pasje. Pamiętam jak dziś przekroczenie progu Składu Kulturalnego w Poznaniu, kiedy to podeszła do mnie Pani Jolanta, właścicielka, gdy ja kluczyłam wokół obszernej półki z twórczością Pani Iwony. Pani Jolanta pobiegła wtedy na zaplecze i przyniosła cały zastęp książek Iwony wydanych nie tylko w Polsce. Okazało się, że jest jej wierną fanką i koleżanką oraz przeprowadza mnóstwo warsztatów z dziećmi na podstawie jej książek. Jej oczy przy tym płonęły, tak jak i płonie wyobraźnia dzieci, które stykają się z twórczością Pani Iwony i kimś, kto ich mądrze przez nią przeprowadzi.

Na jednym z blogów wyczytałam w tym tygodniu, że ta książka nie nadaje się dla dzieci, może dla młodzieży, która wątpliwie po nią sięgnie. Obok tej opinii pojawiła się też taka, która poddaje w zwątpienie formę wydania tej książki. Że jej „piękne” wydanie i wygórowana cena za małą ilość stron mogą skutecznie odstraszyć. Przychodzę powiedzieć głośne NIE i NIE. Wciąż pragniemy porządnie wydanych książek, ale wciąż nie chcemy za nie płacić. Wciąż za bardzo nie doceniamy również wyobraźni i zdolności pojmowania naszego młodszego pokolenia, których poglądy i mózgi możemy pomóc kreować razem z ich wizją świata. Nie wierzymy też w mądrego dorosłego, który poprowadzi młodszych przez niewątpliwie ciężką historię. Ale jak zatem uczyć empatii i opowiadać historie? „Mama zawsze wraca” spisana przez osobę empatyczną, która nie emanuje patosem, ale też nie dziecinnością, a także narysowana przez kogoś, kto opowieści nie „upiększa”, ale przesuwa ją za horyzont słów, może się w tym przypadku okazać się niesamowitym medium, które mądrze przedstawione, chwyci za serce nie tylko starszego czytelnika.

Ja Was proszę, nie przechodźcie koło tej historii obojętnie. Niech pamięć tej wybitnej Mamy będzie wiecznie żywa. A jeśli macie w pobliżu kogoś młodszego, komu odważycie się tę opowieść przedstawić – zróbcie to i przekażcie opowieść dalej. Bo historie nieopowiadane giną w zapomnieniu. Jak omal nie stało się z tytułową „Mamą, która zawsze wraca”. Dziękuję Zosi, Agacie i Iwonie, że ją opowiedziały.

Z delikatną łzą na skrawku ostatniej kropki tej recenzji.

 

Mama zawsze wraca, Agata Tuszyńska, ilustracje Iwona Chmielewska, na podstawie opowieści Zosi Zajczyk (Jael Rosner), marzec 2020, Wydawnictwo Dwie Siostry