Mało kto nadaje się na orędownika tematyki zawartej w powieści „K. Relacja z pewnych poszukiwań” bardziej niż Bernardo Kucinski. Lektura bez zarysu jego własnej historii i biografii spłyciłaby treści jego powieści, którą przynosi nam Wydawnictwo Claroscuro, a sam autor spisał ją w ciągu zaledwie dwóch miesięcy w 2011 roku. Moja pierwsza myśl – czemu tak długo? Dlaczego autor tyle lat czekał na spisanie historii postronnie własnej i swojej rodziny? Autor urodził się w 1937r. i pochodzi z rodziny żydowskich imigrantów z Polski, gdzie w obozach koncentracyjnych zginął każdy jej członek, który postanowił pozostać w kraju. Bernardo odznaczył się swoim zaangażowaniem w sprawy porwanych i zamordowanych w Ameryce Południowej w latach 60. i 70. XX wieku. Sam więziony przez nagłaśnianie prawdy o torturach i ściganiu Brazylijczyków, został zmuszony do emigracji do Wielkiej Brytanii, gdzie przebywał do 1974r.

Gdy otworzymy książkę natrafimy na następujące słowa: Wszystko w tej książce jest fikcją, ale prawie wszystko zdarzyło się naprawdę. Autor udowadnia swoją powieścią, że to prawda pisze czasem najbardziej zatrważające historie, które mogą rozwinąć się w niepokojącą fikcję. Jak inaczej napisać o zniknięciu bez śladu? Gdy znika członek rodziny, a nieznana nikomu historia wżera się w człowieka, trzeba wynaleźć własny język opowieści, by uporać się z traumą. Czy właśnie to chciał uczynić swoim pisaniem Kucinski? Odszukać chociaż szczątki ukojenia po tylu latach błądzenia po omacku? Sam określa tę książkę jako swoje katharsis. Wyrwała się z niego przecież dopiero w 2011 roku. To „wyrwanie” było tak długo odkładane w czasie, że gdy już dopuścił do siebie te słowa, to spisał je zaledwie w te dwa miesiące. To również rok, w którym utworzono Narodową Komisję Prawdy badającą zbrodnie dyktatury wojskowej.

Nie da się oddać lekturze bez zaangażowania się w osobistą tragedię autora, na bazie której została stworzona powieść. Rodzinna historia Bernardo różni się nieznacznie od tej zawartej w książce. W prawdziwym życiu zaginęła bez śladu młodsza siostra autora wraz ze swoim mężem. Z kolei w „K. Relacja z pewnych poszukiwań” spotykamy się z historią zrozpaczonego ojca poszukującego swojej zaginionej córki. Jakich narzędzi użyje autor, by opowiedzieć masowe, grobowe wręcz, milczenie oprawców i nieme historie nigdy nieodnalezionych ofiar?

Narrator jest zaledwie literką K. Wiemy, że to imigrant z żydowskiej rodziny z Polski, która ucieka w studiowanie języka i literatury jidysz. Słowo „relacja” zawarta w tytule jest tu jak najbardziej trafna. Na próżno szukać tutaj kwiecistego języka, grania na emocjach czy ciężkiego formatu enigmatycznych zniknięć. To będą pozornie niezauważalne zabiegi językowe. K. siedzi z uchem przyklejonym do radia, inni gromadzą się przed telewizorem, rośnie grupa widzów. „Z uchem przyklejonym”, „gromadzą się”, „rośnie”. To te niepozorne dobory słów ulatniają narastający niepokój ojca, masową anonimowość strat, przygniatającą siłę niewiedzy. Matki, siostry i żony wyczekują pełne nadziei. Wzruszone, zamarły w bezruchu, niczym uzbrojeni w lunety miłośnicy gwiazd, czekający na jedyne w tym stuleciu zaćmienie. Ich bronią jest nadzieja. Prezydent ogłosił, że tego dnia punktualnie o godzinie dwunastej minister sprawiedliwości Armando Falcao miejsce pobytu zaginionych osób. – Język nie puchnie od porównań, ale czuć wyraźnie naiwność, ślepą wiarę, złudną nadzieję rodzin zaginionych. Nadzieja w beznadziei spływa również na czytelnika

Co zrobić z suczką? Namierzyliśmy to małżeństwo. Zrobiliśmy tak, jak lubi szef. Nie zostawiliśmy żadnych śladów, nie było świadków. Czysta robota. Nawet nie weszliśmy do mieszkania, żeby nie alarmować sąsiadów. Para mieszkała w domu w ścisłej zabudowie. Dopadliśmy ich znienacka na bocznej uliczce. Mieliśmy szczęście. To było w zaułku, przy bocznym wejściu do parku. Zanim się zorientowali, już siedzieli w wozie z workami na głowach. Tylko ich suka ciągle skamlała. Nie było się jej pozbyć. A teraz siedzi tu i wyje, kurewskie nasienie.

To, co osobiście mnie urzekło do mnogość perspektyw, która na dodatek wprowadzana jest w różny sposób. Narratorem zatem nie jest wyłącznie wspomniany bezimienny K., ale osoby, których najczęściej się nie spodziewamy, przemawiające z kart powieści różnym językiem i stopniem emocji. Powyższy cytat to przykładowy obraz porwania noszący tytuł „Suka”, gdzie głos przejmują porywacze wściekli na skamlącego psa, który pozostał po niewinnym małżeństwie. Autor zestawia litość wobec psa wraz z okrucieństwem oprawcy, który nie szczęści tortur istotom ludzkim. Kucinski jednak nie ocenia, najbardziej surowy wobec siebie samego jest sam ojciec. K. jest literatem. Jego rozważania na temat języka, właściwie prawa ofiary do własnej tragicznej opowieści, przeplatające się z niemymi wyrzutami sumienia ojca, to możliwie najczulsze, najboleśniejsze fragmenty powieści, które nie wołają jednak o miłosierdzie.

Jidysz był językiem czułych zdrobnień, domowym językiem rzemieślników i biedaków, woźniców, domokrążców, językiem, w którym na co dzień mogli wyrażać swoje uczucia. Wystarczyło sięgnąć po opowiadania Szolema Alejchema i Bashevisa Singera. A on poniósł klęskę. Czyżby jego język był zbyt wyniosły, aby wyrazić brutalność tego, co go spotkało? Brzydził się przekleństwami, podobnie jak wychowanie w chederze całe jego pokolenie, które pielęgnowało czystość języka, nawet jeśli zrywało z religią. Z czasem K. zdał sobie sprawę z poważniejszej przeszkody. Słowa w sposób oczywisty ograniczają wypowiedź, ale to nie był największy kłopot. Poza blokadą odczuwał również blokadę moralną. Czuł, że błędem jest uczynić tragedię córki obiektem literackiego dzieła. 

Zetkniemy się też z tematem chowania zaginionych, jak nie przysługuje im macewa, ponieważ nie można złożyć ciała do grobu. Wysłuchamy perspektywy kochanki jednego z okrutnych oficerów, która romansowała z nim w celu uratowania brata, by ostatecznie spotkać się ze społecznym i rodzinnym potępieniem. Podczas sesji terapeutycznej wysłuchamy sprzątaczki, która pracowała w domostwie przy garażu tortur. I nagle rozumiem. Kucinski miał prawo do lat zbierania sił. Zbierania siły faktu, która wznieci wyobraźnię, by mogła opowiedzieć nieopowiedziane. Sposobów pisania o reżimie wylało się już wiele. Czy to w formie dziennika, powieści, retrospektyw, prób pojęcia otchłani, pozostałej traumy i tej przeżytej tam, w dalekim „kiedyś”, które wciąż rozrywa „teraz”. Wróćmy do tych słów:

Wszystko w tej książce jest fikcją, ale prawie wszystko zdarzyło się naprawdę.

Kucinski wprowadza wspomnianą w książce komplementarność pomiędzy fikcją a prawdą. Drogiemu K. chce się powiedzieć: wybacz sobie. Masz prawo wylać powieść, by osiągnąć swoje katharsis. K. staje się ikoną ojca zaginionych córek. Cokolwiek autor pragnął osiągnąć powieścią „K. Relacja z pewnych poszukiwań”, mam nadzieję, że mu się to udało. Że postawił swojej siostrze słowną macewę.

 

K. Relacja z pewnych poszukiwań, Bernardo Kucinski, tłumaczenie Zofia Stanisławska, sierpień 2019, Wydawnictwo Claroscuro