Wracając z urlopowego wyjazdu wiedziałam, że kurier zostawił dla mnie jakąś paczkę. Uwielbiam przykładać się do pakowania prezentów dla bliskich bez względu na okazję. Ale sposobem pakowania książek od wydawnictw często nie da się ogromnie zachwycić. Niestety ograniczone środki wydawnictw sprawiają, że zdarza się, że książka przyjdzie do mnie owinięta w gazetę, w obszarpanej kopercie zdewastowanej przez pocztę, jakby co najmniej rozszarpały ją wilki. Jakież wielkie było zatem moje zdziwienie, gdy czekała na mnie nieskazitelnie zapakowana w tekturę książkę z pięknie zaprojektowaną vintage taśmą z napisem „Wyobraź sobie literaturę jeszcze piękniejszą”. Ten napis i estetyka wykonania jeszcze przed rozpakowaniem sprawiły, że Wydawnictwo Pactwa jasno przedstawiło swój przekaz: chcemy działać na Twoje zmysły. Pierwszy zabieg docenienia nowego wydawnictwa na rynku książkowym zdecydowanie się udał. Ale to nie była ostatnia uciecha. Po starannym otwarciu paczki, odcięłam sobie nożyczkami kawałek napisu i przykleiłam do swojego regału na kółkach. Jakoś nie mógł się zmarnować i musiał ubarwić ten ponury, powyborczy poniedziałek.

Niczym dziecko, które lubi rozpakowywać cokolwiek, ucieszyłam się głośno wzdychając, ponieważ zanim dotarłam do samej książki, czekała mnie jeszcze lniana torebka na sznurku, w którą pierwsza powieść nowego wydawnictwa dla dzieci została schowana. Gdy później zasiadłam do jej lektury ten pozornie prosty zabieg wydał mi się idealnie adekwatny do treści – to skarb do odkrycia. Trochę się rozpisałam na temat estetyki opakowania, ale trudno przejść obok niej obojętnie, a jest to też jedną z misji krakowskiego Wydawnictwa Pactwa i jego właścicielki – Anny Pactwa. Osobiście, gdy w końcu dotknęłam samej książki, i pięknej zakładki do niej dołączonej, moim zachwytom co do ogromnej dyscypliny jej wykonania nie było końca. Ze strony wydawnictwa dowiadujemy się, że „publikacje łączą w sobie wiele gatunków pieczołowicie dobranego papieru, które szyjemy kolorowymi nićmi. Stosujemy elementy wzbogacania druku, aby doświadczanie literatury stało się także sensoryczne – zwłaszcza dla najmłodszych. Zależy nam na wydawaniu książek, którymi czytelnik się zachwyca, do których wraca z radością, chętnie odkłada je na widoczne miejsce i dzieli się z bliskimi.” Uwierzcie mi, to wszystko nie tylko jest widoczne, ale w istocie sensorycznie odczuwalne.

Następnie, gdy człowiek w końcu już zasiada do lektury i poznaje pierwsze „wydawnicze dziecko” autorstwa Anny Świątek, to czytelnik czuje się otulony całym tym tworem, dziełem, które w jakiś niepojęty sposób stara się nas magicznie przytulić. Bez względu na to jakie ktoś miał dzieciństwo, poczuję lekką nutę nostalgii za minionym. Po otwarciu czeka na nas czcionka, która przypomina wielkością i typografią tę używaną w pamiętanym przez wielu z nas elementarzu. Anna nie tylko stworzyła opowieść, ale również ją zilustrowała i stworzyła mapę, która rozpoczyna świetną przygodę czytelniczą na początku książki. Na odwrocie nie czekają nas zwyczajowe polecenia od „znanych i lubianych”, ale od młodszych i starszych czytelników, co jest kolejnym ciekawym zabiegiem promocyjnym.

Otwierając kolejną książkę przeznaczoną dla młodszego czytelnika znów powróciło do mnie pytanie: czy literatura dla dzieci może też być dla dorosłych? Rezolutna Tututu sprawiła, że odpowiedź nie była trudna – oczywiście, że może. Dorosły czytający książkę dla młodszych sam wyciąga z niej mnóstwo lekcji. Przypomina sobie pytania, które może kiedyś zadawał, kałuże, w których brodził, robaki, które łapał i potajemne ogniska, które rozpalał. Czytając literaturę dla młodszych zbieram w pamięci wszystkie te odkrycia i małe niepewności młodszych bohaterów, ponieważ nigdy nie wiem kiedy mogą mi się przydać, a jako nauczycielka jestem przecież w nieustannym dialogu z uczniami. Nie ma lepszego treningu dla empatii niż nieustawanie w obcowaniu z literaturą dla młodych, by też samemu nigdy nie wyjść z małego dziecka w sobie. Zatem ja, trzydziestoczteroletnia belferka, bawiłam się przednio, nie musiałam czytać Tututu z nikim młodszym, by mieć absolutną frajdę z lektury. Czytając perypetie polskiego podwórka, na myśl przychodziła mi też Calpurnia Tate, główna bohaterka serii książek zza oceanu, która odznaczała się podobną ciekawością świata i niezależnością silnej dziewczynki.

Skąd się wzięła Tututu? Spośród tylu imion, autorka nie wybrała żadnej Basi, Kasi czy Asi. Gdy poznacie główną bohaterkę sami się przekonacie o ilu bezcennych „tu” Wam przypomni. Świat cennych, niezapomnianych wrażeń nie musi skrywać się gdzieś „tam” daleko, na wakacjach za granicą czy w wirtualnym świecie gier, który wydaje się dla mnie momentami jedyną atrakcją dla młodszego pokolenia. Tytułowa (nie)zwyczajność jest TU i teraz. Kryje się pod kamieniem, skrywa się w kolejnej odkrywanej w sobie emocji, której wcześniej nie znaliśmy, siedzi w upartym zachowaniu kota niezrozumiałym dla małej dziewczynki czy w ścierpniętej nodze babci pomylonej z przymiotnikiem „cierpiąca”. Tututu w jej przygodach i odkrywaniu świata będzie towarzyszył chłopak o równie niebanalnym imieniu – Bato. Najczęstszym i najwierniejszym słuchaczem jej dziecięcych rozterek będzie Dziadek. Ten prędko zaskarbi nas czułymi sposobami, którymi będzie pomagał wnuczce pojmować świat.

Tututu jest podobna do wielu innych dziewczynek. Ma na przykład dwoje uszu. Trzeba je porządnie czyścić, można na nich zawiesić czereśnie i udawać czereśniowe drzewo, można dotknąć ich, gdy się oparzy w palce, i robić z nimi wszystko, co robi się z uszami. Pewnego dnia pomyślała, że gdyby była leniem i długo nie czyściła uszu, tak że całe zalepiłyby się brudem, to mogłaby udawać, że ktoś odebrał jej głos i słuch. Wówczas każdemu pokazywałaby na migi, że głos odebrał jej jakiś indiański szaman i na przykład podarował wiatrowi. 

W dobie cyfrowego świata, który coraz bardziej pozbawia najmłodszych wyobraźni i samodzielnego wyciągania wniosków, Tututu wydaje się lekturą obowiązkową. Często wydaje mi się, że najbardziej popularnym sformułowaniem młodszego pokolenia jest wszędobylskie: „nudzi mi się”. Ze smutkiem przyznaję, że nic nie rozbudza i nie cieszy moich uczniów bardziej niż gry z użyciem tabletów oraz technologii. Im bardziej przybliżamy młodych do technologii, tym trudniej zainteresować ich zwyczajnością otaczającego ich świata, który w rzeczywistości może w kilka banalnych sekund stać się jednym z najbardziej niezwykłych. Tututu i jej sposoby spędzania wolnego czasu, jej uporczywe wynajdywanie kolejnych zajęć i mądrzy dorośli wokół niej, niosą sporą dozę pocieszenia. Książka Anny Świątek, jej czuły język i empatyczna mądrość, mają ogromny potencjał edukacyjny, a to wszystko może się stać kopalnią pomysłów. Może stać się ratunkiem na to natarczywe „nudzi mi się”. Sama Anna w swoich obszernych i czułych podziękowaniach na końcu książki przypomina nam, dorosłym, co składa się na szczęśliwe dzieciństwo. Ubieram kaloszki i idę przytulić drzewo, położyć się na trawie i podumać nad niezwyczajnością świata – to moc tej książki.

Anna Pactwa, twórczyni wydawnictwa, pragnęła również, by wydane przez nią książki nie były szybko odkładane na regał. Ma nam towarzyszyć chęć posiadania ich blisko w zasięgu ręki i powrotu do nich. Ich piękne wydanie ma sprawić, że nie będziemy chcieli jej schować pod stosem innych czy wcisnąć pomiędzy inne. Estetyka jej wykonania sprawia, że ani ona u mnie nie leży, nie ściska się z innymi, ale dumnie stoi, a z jej okładki wracają do mnie ciepłe obrazy przygód Tututu przytulonej do drzewa.

„Wyobraź sobie literaturę jeszcze piękniejszą” – nawołuje do nas zza swojej pierwszej książki wydawnictwo, a po jej lekturze, mogę powiedzieć, że dzięki tak pięknym, wartościowym treściom tli się w czytelniku nadzieja na jeszcze piękniejszy świat. Świat, który możemy my, dorośli, sprezentować komuś młodszemu i pokazać ile niezwyczajności kryje się w tym pozornie zwyczajnym świecie XXI wieku.

 

Tututu odkrywa (nie)zwyczajność, tekst i ilustracje Anna Świątek, czerwiec 2020, Wydawnictwo Pactwa