Nie, nie zacznę tej recenzji od pisania o głośnych sprawach i akcjach jak #metoo, czy o Januszu Rudnickim, Woodym Allenie bądź skandalu wokół Harvey Weinsteina, albo że, gdy siadam do pisania, obok spogląda na mnie okładka Wysokich Obcasów z wymownym hasłem „przestańcie mówić kobietom, by się uśmiechnęły”. Ta książka przemówi sama za siebie słowami wypowiadanymi przez ofiary. Oczywistym przecież jest fakt, jak reportaż Jona Krakauera „Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim” wpisuje się w obecnie szeroko omawiamy temat praw kobiet oraz przemocy wymierzonej w nie fizycznie i psychicznie.
Siedzę i nie uśmiecham się. Ani razu podczas tej lektury nie przeszyła mnie nawet iskierka pozytywnego uczucia. Trudno też nazwać proces chłonięcia tej lektury czytaniem. Ja przez tę książkę brnęłam. Trzeba samemu wykrzesać z siebie wiele siły, by dobrnąć do końca każdej z tych historii. Więc ja zacznę od nich:
Allison Huguet.
Keely Williams.
Hillary McLaughlin.
Kerry Barrett.
Kaitlynn Kelly.
Kelsey Belnap.
Laura Summers – ze względu na którą, ta książka powstała. Mimo, że niektóre nazwiska w książce zostały zmienione, niech wybrzmią teraz wyraźnie. Laura, dobra znajoma Krakauera dopiero po latach przyznała się, że była ofiarą gwałtu. Wywołało to tak silne oburzenie w autorze, że zaczął słuchać uważniej historii zakopywanych głęboko w poczuciu wstydu kobiet.
Być może te najbardziej genialne reportaże zaczynają się od osobistej historii i jakiejś silnej animozji. Bez wątpienia jest to jedna z najważniejszych książek, która zagości na regale i powinna trafić do każdego. Gdy parę tygodni temu zostałam zapytana jaką książkę zamówiłam, a pytający usłyszawszy odpowiedź, zareagował: „o nie, to zdecydowanie nie dla mnie.” Czytając jeden z komentarzy w internecie napotkałam zdanie: „książka brzmi ciekawie, ale wydaje się zbyt depresyjna, dlatego raczej po nią nie sięgnę.” Gdy z kolei koleżanka w pracy zapytała, co teraz czytam, a ja zaledwie w dwóch zdaniach streściłam jedną z aktualnie czytanych historii, ta odparła: „ale nie rozumiem, czytasz fikcję, tak? Bo tak chyba nie jest naprawdę?” Dochodzenie wszczęte przez Departament Sprawiedliwości w Missouli dotyczące postępowania tamtejszej policji w sprawach napaści seksualnej udowodniło, że nie 80, a 350 gwałtów zostało zgłoszonych na przestrzeni zaledwie trzech lat. I to tak jest naprawdę.
Sam tytuł książki, oszczędny i nie szukający metafor, ale bezpośrednio zwracający się do tematu, zapowiada, że czeka nas wnikliwe i profesjonalne podejście do tematu. Polska i amerykańska okładka książki nie zamieszczają niczego kontrowersyjnego poza budynkiem samego uniwersytetu. Krakauer wybiera się do malowniczego stanu Montana, które swoją zapierającą dech w piersiach naturą i sielskością zachęca niejednego podróżnika do odwiedzin. 70-tysięczna Missoula zaprasza do siebie świetnymi restauracjami, krystalicznie czystą rzeką wypełnioną pstrągami, która przepływa przez środek miasta oraz sympatyczną i liberalną społecznością, która chełpi się wyższym wykształceniem i dobrą drużyną futbolową pod auspicjami Uniwersytetu Montany, który jest jednocześnie największym pracodawcą regionu kształcącym piętnaście tysięcy studentów. Jednak Krakauer wybierając Missoulę jako tło tych historii nie sugeruje, że region ten to odosobnione, skażone gwałtami miejsce. Dane FBI sugerują, że sytuacja w tym pojedynczym mieście „nie jest czymś wyjątkowym”, bo napaści na tle seksualnym to „przerażająco częste zjawisko w całych Stanach Zjednoczonych.”
Jednak zastosowany przez Krakauera zabieg, by opowiedzieć o tych zatrważających przypadkach gwałtów tylko i wyłącznie na podstawie sytuacji jednego, bezpiecznego i absolutnie amerykańskiego miasta uniwersyteckiego, sprawia, że temat uwypukla szczerość i prezentuje wszystkie odcienie tego zagadnienia, trafnie odrysowując historię całego kraju, społeczeństwa oraz uwarunkowań kulturowych i płciowych, które sprawiają, że nie obcy, ale najbliższy przyjaciel może niespodziewanie cię skrzywdzić. Przy narastającej liczbie opisywanych przypadków obecnych w książce, czytelnik ze strony na stronę zasłania się coraz grubszą powłoką emocji, która ostatecznie musi pęknąć. Moja powłoka hardości pękła na stronie 95 i tam popłynęły łzy. Nawilżyłam strony tego reportażu solą gniewu, bezradności, współczucia oraz chęci zrozumienia. To była też niebywała złość ocierająca się o furię i wściekłość. A może zwyczajnie, po ludzku poczułam znów silną potrzebę przytulic Kaitlynn Kelly i zapewnić ją, że ją słyszę i jestem? Że my wszystkie jesteśmy. #metoo. Najbardziej zatrważające w tych opowieściach jest właśnie to, że te dziewczyny się znają. Wpadają na siebie na uczelni, na kampusie, w parku i z nagłych łez wyczytują swoje traumy, wiedząc bez słów co je wzajemnie spotkało. Choć po drodze wspomniane w reportażu kobiety będą spotykały się z szykanami, niedowierzaniem oraz groźbami ze strony nie tylko mężczyzn, ale również kobiet, to jedyna pocieszająca iskra wykrzesana przez tę książkę, to poczucie siły jakie łączy ofiary gwałtu, gdy już jedna z nich odważy się mówić.
„W przypadku bardzo wielu gwałtów, kobiety nie wzywały pomocy ani nie dzwoniły na policję. Przynajmniej po części dzieje się tak dlatego, że kobiety nie są zaprogramowane do reagowania w taki sposób. Jesteśmy wychowane tak, by być miłymi osobami, a nie by powodować tarcia. Kobiety mają rozwiązywać problemy bez robienia scen, a złe rzeczy osuwać z pola widzenia, jak gdyby się nigdy nie zdarzyły.”
Kolejny aspekt, który czyni ten reportaż wybitnym jest wielość perspektyw. Krakauer nie wytyka palcami wyłącznie samych sprawców, ale doszukuje się ich w każdej sferze funkcjonowania aparatu władzy, sądownictwa oraz społeczeństwa. Nie słyszymy tylko licznych stenogramów z zeznań, ale obserwujemy niepokojące czynniki kulturowe, które mogą nie tylko doprowadzić do gwałtu, ale pogłębiają traumę kobiety, która swoje cierpienie znosi w ciszy, bo tak nas się wychowuje. W jednym z przypadków ofiara gwałtu nawet uprzejmie odwozi sprawcę swoim autem do domu, by czym prędzej pozbyć się go z domu. Krakauer wspomina oczywiście też przypadki fałszywych oskarżeń o gwałty i nie podważa ich istnienia. Jednak wszystkie przypadki podpiera badaniami i rozmowami z psychologami, którzy wnikliwie studiują zachowanie kobiet po napaści seksualnej i próbuje wytłumaczyć ich niekiedy absurdalne zachowania będące wynikiem przeżytej traumy. Nie oszczędza się też tutaj policjantów sprzyjających sprawcy zamiast ofierze. Ten proceder był tak w Missouli powszechny, że do drzwi miasta zapukał Departament Sprawiedliwości, by przyjrzeć się dokładnie tamtejszym uchybieniom władz, policji oraz sędziów. Sądownictwo i postępowanie prawników to kolejne sumienne wejrzenie w niemoralne praktyki tych drugich, którzy za wszelką cenę chcą wygrać sprawę, ale niekoniecznie pozwolić sprawiedliwości zwyciężyć i doprowadzić sprawcę do więzienia.
„Gwałt jest jedyną zbrodnią, w której wypadku zakładamy z góry, że ofiara kłamie. Jeśli ktoś zostaje napadnięty na ulicy, czy jesteśmy sceptycznie nastawieni do jego zeznań […], dlatego, że nie było żadnych świadków? Czy mielibyśmy wątpliwości co do prawdziwości zeznania ofiary włamania tylko dlatego, że zostawiła otwarte drzwi? To nie ofiarę należy winić, bez względu na rodzaj przestępstwa. To przestępca musi być pociągnięty do odpowiedzialności.”
Ofiary podczas procesów sądowych, gdy już odważą się wnieść oskarżenie, zostają wręcz przefiltrowane przez wszystkie, szkalujące ich dobre imię, stereotypy i mity powstałe wokół gwałtu. Ważnym jest podkreślić, że autor w swojej książce porusza temat jedynie „date rape”, co tłumacz, Stanisław Tekieli, słusznie przetłumaczył jako „gwałt towarzyski”, czyli sytuacja, w której sprawcą gwałtu nie jest ten obcy pan w kominiarce czający się w krzakach, ale osoba znajoma ofierze, jak chociażby przyjaciel z dzieciństwa Allison. Krakauer w tych mrożących krew w żyłach historiach robi tą książką, to co powinna zrobić policja – wierzy ofiarom póki nie zostanie im udowodnione, że nie mają racji. Obala mity, wytyka palcem stereotypy, wprowadza atmosferę wstydu z powodu niewiedzy, do której sam się przyznaje, póki nie zaczął pisać tej książki.
Ten reportaż jest sumą wszystkich strachów. To nie suche, jedynie faktograficzne opisywanie, co przydarzyło się tym dziewczynom. Co jest zadziwiające, ponieważ Krakauer absolutnie nie chwyta się żadnych ckliwych sztuczek, nie próbuje dramatyzować ani uwypuklać tych historii nagromadzeniem bolesnych przymiotników czy wzburzających czasowników. Czytając po chwili zrozumiałam. Łzy popłynęły, ponieważ tym dziewczynom w końcu ktoś dał należyty głos. Opisując to jak momentami sama policja nie zawierzała ich historiom, Krakauer oddaje tym kobietom wymagany szacunek. Zwraca im honor rozerwany przez brutalność, często przez kogoś im bliskiego, doprowadzając do roztrzaskania ich poczucia bezpieczeństwa na całe życie, którego się już nie pozbiera w jedną spójną całość. Nieważne czy pijane, z początku chętne czy zbyt ciche w swym strachu, niewyszarpujące się z uścisku oprawcy. Bo okazuje się, że ściska je więcej niż jedna osoba. Dusi je całe społeczeństwo, które wyrasta, na przykład, w uwielbieniu swoich sportowych idoli i męskiej jednostki. Historie tutaj krzyczą, a czytelnik ich już nigdy nie od-słyszy. Przemawiają głosem autentycznym, nie są zbrukane tanią sensacją, ale jawią się jako wnikliwa analiza autora i głos ekspertów.
Dlatego nie możemy mówić „nie przeczytam, bo to nie dla mnie”. Jako ludzie, mamy wręcz moralny obowiązek czytać „Missoulę. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim”, byśmy my, kobiety, umiały „krzyczeć”, a mężczyźni słyszeć, że to nie w porządku. Słyszeć te wciąż zbyt ciche „NIE”.
Jon Krakauer, tłumaczenie Stanisław Tekieli, Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim, styczeń 2017, Wydawnictwo Czarne
Mam w koszyku razem z „Legendą o samobójstwie”, zbiorę jeszcze kilka tytułów, zamówię i przeczytam w pierwszej kolejności. Przypomina mi się też film dokumentalny „Pole walki” z 2015 roku, który podejmował tę samą tematykę.
Och dziękuję, że mi o nim przypomniałaś! Chyba już wiem z jakim filmem spędzę wieczór…
Znasz jeszcze jakąś ciekawą literaturę faktu?
A interesuje Cię jakaś konkretna tematyka?
Generalnie nie, choć mile widziana by była najnowsza historia, coś związanego z kulturą wzbogacone jakimiś quasi-socjologicznymi spostrzeżeniami, może dobrze, gdyby miało to związek z podróżami chociażby. Jacy autorzy i jakie książki są warte uwagi?
Brzmi jakby idealnie na Twój apetyt nadała się książka „Zaginione miasto Boga Małp” 🙂 Pisałam o niej u dużo w niej rozważań, a nie tylko przygodowego opisu wyprawy:)
-> http://ksiegarka.pl/podroz-do-glebi-czlowieczenstwa/
OK, na pewno skorzystam z tej rekomendacji, a jeśli chodzi o rodzimą literaturę tego typu, znasz także jakieś godne polecenia pozycje? Nie mam specjalnie rozeznania w tej kwestii, a chętnie poznam jakiegoś ciekawego polskiego pisarza, dotąd mile wspominam zbeletryzowane książki o powojennej Warszawie, monumentalnego ”Złego” czy ”Dobrego”, tytuły nie zachęcają może, ale treść jest przednia.
Przeglądam od czasu do czasu tego bloga i widzę, jakiś czas temu zauważyłem, że lubisz gombrowiczowską groteskę, mogę zatem wiedzieć, czy jest jakiś gatunek literacki, który odruchowo, natychmiastowo ignorujesz? Sorry, ale dla mnie ”Ferdydurke” to taka grafomania, zresztą ostatnie słowa tej książki pokazują, że autor sobie nieźle pokpiwa z czytelników. Wnerwia mnie też promocja literatury dlatego że nazwisko danego pisarza jest powszechnie znane, taki Brown nie pisze według mnie szczególnie interesująco, jakieś to takie pokrętne, zawoalowane, to całe łączenie historii, fantastyki i nie wiadomo czego. We współczesnej literaturze dużo jest wydziwiania(XXI wiek), a mało realizmu, dobrą literaturę robią pieprzne, wyraziste dialogi, z dzisiejszych kultowych gwiazdorów King może daje radę(”Lśnienie” dorównuje filmowi). Jestem zdania, że trzeba szukać dobrej literatury z wielką cierpliwością. Często jacyś anonimowi pisarze piszą z wielkim talentem, dlatego często śmieszy mnie tzw. magia nazwiska, która powoduje, że wszyscy mają na ustach wow… bo to napisał jakiś domorosły geniusz, którego nimbu nie wolno niszczyć, bo jak się odważysz, to się nie znasz na literaturze, jesteś ignorantem itd.
Ciekawi mnie skąd wysnułeś wniosek, że lubię gombrowiczowską groteskę? 🙂 O Gombrowiczu pisałam tylko w związku z jego biografią. Swoją drogą czy nie sądzisz, że to, co Ty odebrałeś jako kpinę z czytelnika w „Ferdydurke”, inni mogli odebrać jako prowokację? Prowokację mającą na celu właśnie to: nie skupiaj się tylko na wielkich nazwiskach, ale szukaj własnej drogi w swoim czytelnictwie? 🙂 To staram się tutaj robić: szukać, odkrywać i przekazywać dalej bez osądu kto, co czyta, bo każdy rządzi swoim czasem samodzielnie. Ja bardzo cenię każdą chwilę wolną od pracy, którą przeznaczam na lektury, dlatego staram się dobierać to, co mnie zaintryguje, bo zawsze powtarzam, że życie jest za krótkie, bym czytała coś, co możliwie mi się nie spodoba, co oczywiście nie oznacza, że nie natrafiam na rozczarowania. Skoro pytałeś też czego bym nie przeczytała, to nie przeznaczam za bardzo czasu na literaturę obyczajową i romanse.
Nie dziwię się gniewowi i frustracji. Ta książka wpisuje się bardzo mocno w to, o czym pisała Solnit w swoich felietonach. Mnie przeraziła skala przemocy mężczyzn wobec kobiet, nawet suche statystyki powalały. Zresztą słuchałem niedawno na RadioLab serii reportaży o przemocy wobec młodych Afroamerykanów. Niezwykle trudno było mi słuchać relacji matek… Zwłaszcza matek.
A co autorka sądzi o panu Baldheadzie vulgo Łysiaku? To pisarz genialny, erudyta klasy olimpijskiej. Jedna z podanych przeze mnie książek to życiowe dzieło Tyrmanda, natomiast druga to autorstwo ”Wilka”.
Ach niestety Łysiaka samego ani w postaci Baldheada nie miałam w rękach, tak samo Tyrmand ze wstydem na mnie czeka, przyjaciółka ma piękny regał cały wypełniony Tyrmandem i w końcu jej coś podbiorę 🙂