Słowa można odnaleźć wszędzie. Mogą skrzyć się w zachodzie słońca ostatnimi promieniami lata. Skrywać się w żylastym liściu jesiennej barwy. Rozchodzić w pękniętym kubku, którego z sentymentu nie chcemy wyrzucić. Słowa i uczucia często kodujemy jako obrazy, które potem wracają do nas w przypływie nostalgicznego wspomnienia. Takie są też dla mnie picture booki, których w Polsce jest coraz więcej, i na szczęście, są też bardziej doceniane przez czytelników. Z tego powodu nie mogłam przejść obojętnie koło nowej perełki wydanej przez Wydawnictwo Wolno – „Kiedy dojrzeją porzeczki” – autorstwa ukochanej ilustratorki – Joanny Concejo.

Na ciepło i nostalgię zawarte w kresce Joanny natrafiłam parę lat temu zupełnie przypadkowo. Błąkałam się po Internecie bez celu, gdy nagle objawił się przede mną notes z ilustracją projektu Joanny – oto na barczystej łapie ogromnego niedźwiedzia mości się zaczytany chłopiec ubrany w kraciastą koszulę i szorty naciągnięte szelkami. Doza czułości zawarta w tym kadrze sprawiła, że zakochałam się w ilustracjach Joanny wiernie i bez reszty. Od tej pory wypatrywałam wszelkich nowości wybiegających spod jej ręki, ponieważ Joanna zajmuje się nie tylko projektowaniem użytkowym, ale też ilustracją książkową  (genialny wcześniejszy „Dym”, „Czerwony Kapturek” w jej wersji czy nagradzany „Książę w cukierni”).

Ja dziś jednak obwieszczam Wam – nie czekajcie na Joannę wyłącznie na plakatach, notesach, gustownych talerzykach czy kubkach – ona również snuje piękne opowieści kartkując nasze dusze swą nostalgiczną kreską. Czy to picture book wyłącznie dla dorosłych? Wręcz przeciwnie – można go wykorzystać jako cudowny środek do opowiedzenia dziecku np. o dziadkach.

Fenomen picture booków polega na tym, że nie lądują one na półkach zapomnienia, czekając na wieczne opuszczenie. Do nich się wraca, przytula i zachwyca się ustawicznie. Przed spisaniem recenzji tej książki zakochiwałam się w jej kartach niejednokrotnie od nowa.

Na początek – „Kiedy dojrzeją porzeczki” jest świetnie wydana. Wydawnictwo Wolno postarało się i widać, że włożyło duszę przed wydaniem pierwszej autorskiej książki Joanny w Polsce. Jakość papieru prosi się o szacunek w dotykaniu. Nie poczujecie tu żadnego sztucznego zapachu ani woni kleju, dostrzeżecie za to szycie. Niestandardowy format też robi swoje i zachwyca swoją poręcznością.

Magią tej lirycznej podróży, w którą zabiera nas „Kiedy dojrzeją porzeczki” jest jej uniwersalność i mnogość interpretacji. Sama autorka zaznacza, że: „W tej książce można zabłądzić, nawet trzeba. Nie szukać porządku, nie śledzić następstwa zdarzeń. Trzeba znaleźć własną ścieżkę, wydeptać ją sobie przez pole czy łąkę. Nie chcę tej książki tłumaczyć, wyjaśniać. Jest bardzo osobista i niech niektóre rzeczy zostaną za mgłą”.

Ta książka to kadry z życia afirmacyjnej samotności. Nasze oczy uraczą się tutaj odcieniami szarości i niebieskiego. Zza tych odcieni stopniowo zaczną się wyłaniać ciepłe barwy bliskości. Chłonąc tę wizualną literaturę poczujemy zapach czegoś znajomego. Nagle, dzięki ilustracjom przedmioty i uczucia, zyskują własną fakturę. Dotykamy historii głównego bohatera, Henryka, własną wyobraźnią.

Henryk na okładce jest niebieski jak kolor porzeczek widziany zza mgły. Czy niebieski tutaj to kolor smutku czy bezkresu nieba? To już zależy od naszej interpretacji. Joanna daje nam jedynie drobne smaczki słowne towarzyszące ilustracjom, które sami musimy rozczytać. Autorka odsłania się nam jednak tym razem nie tylko obrazami. Prezentuje się nam w zacnym fraku liryczności, kiedy mówi nam, że „Henryk przez chwilę zastygł w zapatrzeniu”. Tu „jezioro milczy, skrzynki na listy są rozsiane, a chmury wplatają się w drzewa”.

Już od pierwszych stron pan Henryk mnie wzrusza. Widzę trabanta i na myśl przychodzą mi przejażdżki z moim dziadkiem. W życiu pana Henryka tylko przedmioty zmieniają miejsce. Przemieszczają się odliczając czas uporczywie tykając na zegarze jego samotni. Odosobniona kromka chleba i nóż z resztką masła na talerzyku krzyczą o jego wyizolowaniu.

Firanka poruszająca się na wietrze i szare okno to powracające obrazy. Naczynia w zlewie stoją w liczbie pojedynczej. Nie odmieniają się przez przypadki i osoby. Czujemy, że ciążą panu Henrykowi, który czeka na prawdziwy list już 70 długich lat. Ja bym mu go wysłała i zastąpiła bezbarwne reklamy supermarketów i natarczywe rachunki w skrzynce na listy.

Herbata w emaliowanym kubku prosi się o dolewkę, a pan Henryk rozłożony na polanie, utulony przez błogi sen, prosi się o przyjacielskie poklepanie po ramieniu. Wędrujemy po tym dzienniku osamotnienia i nagle orientujemy się, że smutek zastępuje powolne pogodzenie. Kartka po kartce dojrzewamy do treści zawartych w książce. Siadamy na tej ławce z „deskami jeszcze ciepłymi od lata” i wtulamy dłoń „w miękką otchłań kociego futra.”  Mimo tego, że „jej fartuch jeszcze wisi na wieszaku…”

Joanna Concejo, Kiedy dojrzeją porzeczki, lipiec 2017, Wydawnictwo Wolno