Kto z nas nie chciał do tej pory przeczytać czegoś o współczesnym Oświęcimiu? Ile z nas samych zapewne pojechało odwiedzić obóz, ale „wycieczka”, w której uczestniczyliśmy nie zabrała nas nigdzie poza? Żyć w cieniu mrocznej historii to przecież wydaje się z pozoru wystarczający powód, by zboczyć z trasy do Auschwitz i pobyć wśród mieszkańców, którzy niosą brzemię poobozowego świata. Jak tam się żyje, jaka jest skala tolerancji mieszkających tam ludzi, czy turystyka ma w ogóle rację bytu i czy ktoś przyjezdny ma w ogóle chęć zostać, pozwiedzać coś poza obozem czy zjeść w lokalnej restauracji?

Na te wszystkie pytania odpowiada Marcin Kącki w swoim najnowszym reportażu. Zawsze przyglądam się formie i językowi użytemu w danej książce. Ponownie pytam siebie czy ten reportaż czytało mi się zbyt łatwo, czyli za szybko, dlatego, że jest zbyt „prosty” czy dlatego, że tak wciągnął mnie temat? Granica rozpoznawcza bywa cienka w tej kwestii. Zwracam uwagę na to, czy autor jest obecny czy niewidoczny, chowa się za bohaterami czy zbliża się do nich i ujawnia się w pierwszoosobowej narracji. W porównaniu do poprzednich książek Kąckiego, które czytałam, to ta przywodziła mi na myśl wciąż jedno słowo. Mianowicie, że autor jest tutaj bardzo „swojski”. Książka nie zmęczy nas językiem i nagromadzeniem danych. Znajdziemy tutaj kilka stron wyjaśniających karty historii i okres, w którym zaczęli pojawiać się pierwsi Żydzi, by tuż przed wojną stanowić niemal połowę mieszkańców Oświęcimia. Jednak głównymi bohaterami książki będą po prostu ludzie, którzy próbują coś zrobić z miastem, którego nie stworzyli Niemcy podczas okupacji, ponieważ nie tylko istniało już na mapie, ale i tworzyło swoją historię od wieków. Ten reportaż jest drogą wyłożoną mnóstwem widoków, zapachów (nie zawsze przyjemnych, a przede wszystkim wyłożoną licznymi rozmowami z mieszkańcami, a żeby do takowych dotrzeć, często trzeba znaleźć ich język i zaskarbić zaufanie. Zwłaszcza, gdy przy wielu musisz walczyć z zarzutem: „Ty od Michnika jesteś, nie powinienem z tobą gadać”.

Marcin Kącki nie ukrywa się, prezentuje się tutaj w pierwszej osobie. Rozmawia z dyrektorką szkoły w Brzezince i analizują wspólnie dość makabryczny hymn szkolny. Wyleguje się z biznesmenem w jacuzzi na dachu Hotelu Hilton i ogląda miasto nocą. Niekiedy trudno tutaj uciec od czarnego humoru: „czuję się jak esesman na urlopie”. Zagląda do piwnic i strychów, gdzie wciąż mogą się kryć rzeczy pozostałe z obozu, a do których mieszkańcy boją się zaglądać. Idzie na grilla do starosty i wspólnie się upijają. Wielu rozmówców prosi i podkreśla, „by nie było, że źle mówią coś na Beatę Szydło”. Trafia też na trybuny z zagorzałym kibicem Unii Oświęcim, który (można się domyśleć), oddalony jest od tolerancji o lata świetlne. Wsiada do auta jednego ze zbieraczy poobozowych artefaktów, niechcący urywając klamkę, która okazuje się izolatorem z drutów obozowych…Wszystko prowadzi do jednego wniosku – trudno uciec od piętna miasta-obozu.

Ja w tego typu lekturze podświadomie szukam jednak historii „ludzi złej woli”. Czyli takich, którzy mimo mieszkania na jednym z największych cmentarzy Polski i świata wciąż potrafi mówić źle o „obcym”, o Żydach. Piętno „obozowego miasta” odłożyło się w ludziach wieczną pretensją, żalem, a takowe trzeba wykierować w jakąś grupę winowajców. „Żydzi do dziś rządzą miastem i decydują o wszystkim.” – usłyszymy. A tak, Oświęcim jest miastem o kilkusetletniej historii, którą niefortunnie podsumowało cztery lata okupacji niemieckiej, by nigdy nie uwolnić się spod jarzma historii. Latami mówiono wyłącznie o 4 milionach Polaków, którzy zginęli w obozie. Dowiemy się dlaczego. Przeczytamy też o mało znanym pogromie Romów na początku lat 80-tych dwudziestego wieku, kiedy na restauracjach znów wywieszano napisy: „Cyganom i psom wstęp wzbroniony”. O ostatnim, wyalienowanym Żydzie, który wrócił i mieszkał w Oświęcimiu do swojej śmierci w samotności. W reportażu Kąckiego faktów nam nie zabraknie, rozmów i osób, które próbują walczyć o wizerunek miasta poza jego niechlubną sławą.

Oświęcim, w którym zbiera się tyle smrodu i zanieczyszczeń, a mimo dwóch milionów turystów rocznie, nikt nie chce się do końca zająć ludźmi i komfortem ich życia tu i teraz. Może wtedy przychylniej spojrzymy na wszelkie nietolerancje miejscowych? Staram się, by zrozumieć i surowo nie oceniać. Nikt nam nie daje prawa do szafowania wyrokami.

Nierówność rodzi sprawców. Podobnie jak brak tolerancji i edukacji. Wciąż się uczymy.

Wtedy potrzebne mi są takie książki, z których wyłapuję takie fragmenty, do namysłu, dla każdego pokolenia, wszędzie:

(…) Zwłaszcza teraz, gdy znów można mówić językiem nienawiści. Boję się, nadal. Że gdyby ktoś powiedział dzisiaj: „Wolno bić”, to znów by pękły więzy, bo one są słabe, bo nie przerobiliśmy tego tematu. Do dzisiaj czuję w Oświęcimiu tamtą traumę. Widziałem tłum, swoją rodzinę i wyobrażałem sobie najgorsze, a wokół wszystko płonęło, bo nie było policji, nikt nie działał… Gdy ma się dwadzieścia dwa lata, czuje się wtedy tylko bezsilność, strach o życie. A jeszcze ten komitet do spraw wypędzenia…Jestem pierwszym Romem, który otwarcie mówi o tamtym pogromie…

 

Marcin Kącki, Oświęcim. Czarna zima, maj 2020, Wydawnictwo Znak Literanova