Nie ma nic cudowniejszego dla czytelnika, który lubi zaznaczać cytaty w książce, gdy okazuje się, że właściwie mógłby ją całą ująć w wartościowy cytat, komentarz do rzeczywistości, w której jest nam dane żyć. Gdy na skrzydełkach książki czytasz, że Marek Šindelka w Czechach został okrzyknięty „jednym z najzdolniejszych opowiadaczy”, to automatycznie się cieszysz, ale też boisz rozczarowania. Przybiegam potwierdzić, że to jeden z trafniejszych głosów młodego pokolenia. „Mapa Anny” kreśli wiele tras, zbacza z nich, odkrywa i wchodzi w zakamarki zarazem, a polem bitwy są nasze dusze, decyzje, wewnętrzne walki. Rzecz, która cieszy z kolei recenzenta, to chwila, w której zawsze próbuję znaleźć dla Was cytaty prezentujące styl autora, nakreślające tematykę bez zdradzania szczegółów fabuły, a łapię się na tym, że wartościowych fragmentów jest tak wiele, że nie wiem wręcz, który wybrać na otwarcie recenzji. Zatem spróbujmy.

Twoje oczy to widzą, Anno, namiętność dawno nie istnieje, tylko instrukcje do niej, smutne instrukcje, które niekiedy podniecają, smutne filmy, w których kulturysta zgodnie ze scenariuszem gwałci anorektyczkę. Strony erotyczne, grupujące żal w dwudziestu kategoriach, zgodnie z różnymi praktykami, starymi tak bardzo, że aż się chce płakać. I kiedy później kogoś spotykasz, mężczyznę, z którym może by się udało, który ci się podoba, zaraz jak tylko się rozbierzesz, jakby zapaliło się czerwone światło z laboratorium I.P. Pawłowa, jakby ktoś trzasnął klapsem i krzyknął: akcja! Widzisz, jak wystraszeni mężczyźni ze zroszonymi od potu czołami próbują wpasować się w jedną z dwudziestu kategorii, wokół ciebie podskakują i ćwiczą zgodnie ze scenariuszem, i wreszcie, gdy już leżą oddychają nienaturalnie i udają, że dogasa w nich rozkosz, pytają jak mali wystraszeni chłopcy, czy spektakl się udał, czy byli dobrzy w swoich rolach, a tobie w kącikach oczu zbierają się łzy. Milczysz, a mężczyźni chowają się do swoich muszli i sami siebie w środku głaszczą, pocieszają i przygotowują do jeszcze bardziej histerycznego akrobatycznego show, do jeszcze mocniejszej zabawy w dzikość i namiętność.

Fragment obszerny, ale potrzebny, ponieważ Markowi trudno przerwać, gdy już się rozpędzi. Tych zdań, które układają się w mięsiste przemyślenie się nie przerywa. Czytelnik pędzi za nimi, brak mu tchu, bywa ociężale, ale człowiek staje się nasycony. Opowiadanie otwierające zbiór zatytułowane „Przedstawienie się zaczyna” śledzi kanonadę myśli stremowanego komika przed występem. Pomiędzy minutami, które odlicza mu się do wejścia na scenę, ten czterdziestokilkuletni narrator już na wstępie zaleje nas strumieniem absorbujących przemyśleń, w których przejrzy się niejeden z nas. W kolejnym opowiadaniu o tytule „Muszla” mierzymy się z ciężarem pary, którą zatrzymała przy sobie niespodziewana ciąża. Šindelka wdziera się w człowieka, szuka drzwi i wchodzi przez nie, przekracza niewygodne progi, myśli bywają nieproszone. Wgryza się w nasze najsłabsze punkty, które nas do siebie przyciągają, ale potrafią też nas od siebie oddalać. Niespodziewanie sprawnie czyta się opowiadania, które obnażają liczne aspekty relacji międzyludzkich, które nie zawsze przynoszą pocieszające wnioski.

„Mapa Anny” niech mylnie nie wpędza w Was we wrażenie, że to opowiadania wyłącznie o związkach. Autor skupia się również na tym, jak błędy i słabości bywają prawdziwsze i bardziej pożądane niż sztuczność marketingowych zabiegów promujących nierealną perfekcję: też mam słabość do monstrów, błąd jest mi bliższy niż rodzinne science fiction z poprzedniej epoki marketingowej, wyprodukowane według wzoru: ojciec kulturysta, matka tleniona anorektyczka, dzieci dwa razy to samo w wersji mini; rodziny z inkubatorów. To też próba odpowiedzi na pytanie dlaczego lubimy wojnę.  Snuje rozważania na temat tego, jak nasze ciała są bronią do przetrwania, jak nie jesteśmy zaprogramowani do dobrobytu. Mózg przeraźliwie się nudzi: gdy nie ma totalitaryzmu, stwarza własny. Czy też próba analizy łatwości z jaką tworzy się „pop” literaturę, że z Hitlera zrobi się atrakcyjny marketingowo produkt, który się sprzeda. Przychodzi mi na myśl od razu obecna moda na tworzenie tytułów książek z dopiskiem „z Auschwitz”. Wybaczcie, znów muszę Was poczęstować cytatem:

Każda postać historyczna zmienia się w markę, w żałosny symbol składający się z dwóch, trzech wikicytatów. W coś, co można skonsumować ze smakiem, łatwo, szybko, co jest lekkostrawne. Zauważyłem to podczas pewnego szczególnie nostalgicznego wieczoru, kiedy w całym świecie odbywało się jesienne poruszanie gałęziami i skrzypienie korzeni – przyjechałem do domu, zaparkowałem samochód marki Citroën marki Picasso, a ponieważ było mi jakoś smutno, wypiłem butelkę koniaku Napoleon, a potem jeszcze pół butelki wódki Amundsen, w lodówce nie znalazłem niczego poza kilkoma czekoladowymi kulkami Mozart, przeterminowanym serem pleśniowym Karol IV, nadgryzionymi pączkami z piekarni Rembrandt Donuts i paczką kociej karmy Matisse. Ostatkiem sił w mikserze marki Bosch przygotowałem lód do drinka Hemingway i na koniec (ponieważ był to naprawdę ciężki okres) wlałem w siebie również wodę po goleniu Dali. 

Poczytamy też o tym jaką ciężką pracą jest rozwój słów. Niekiedy słowa to broń o zbyt dużym kalibrze. Zetkniemy się ze stwierdzeniem jak to człowiek czasami bywa polem bitwy, na którym walczy część naszej rodziny. Zachwycą nas ustępy o opisie zakochania. Rozczulicie się na fragmencie o opisie zmarszczki, poczujecie dosadność szczerości przy opisie lęków i kompleksów towarzyszącym okresowi dorastania. Autor potrafi wcielić się w każdego. Odnajdziemy tu nawet perspektywę nastolatki po pierwszym miłosnym rozczarowaniu. Dlaczego tyle dzieci odczuwa ból? Šindelka podejmuje próbę odpowiedzi na to niełatwe pytanie. Stawia ich wiele, a czytelnik dziwi się czytając, że tak często obojętnie przechodzi obok tych ważnych, ponadczasowych odpowiedzi, których autor udziela.

Nie jest jednak tak mroczno cały czas. Nie ma aż tyle beznadziei i złych cech w nas samych. Możemy w drugim człowieku znaleźć zrozumienie. W swojej „Annie” odnaleźć ukojenie bólu, który wleczemy za sobą. Moje ulubione opowiadanie w tym zbiorze to chyba „Sztafeta” (dobór tytułów też bywa piękną puentą interpretacyjną). Przenosi nas ono do wagonu pociągu i tutaj autor osiąga kunszt opisu. Pociąg, w którym często zachowanie jednej osoby, niczym efekt domina, wpływa na samopoczucie wszystkich współpasażerów. To możliwie najlepsze opowiadanie, ponieważ najwyraźniej obnaża przed nami talent autora do opisywania kondycji psychicznej i wzajemnych relacji dzisiejszego społeczeństwa, które sztafetowo się ze sobą przenikają. Zaledwie 36-letni autor bywa surowy, ale pozostawia między wierszami pocieszającą czułość, która wybrzmiewa pod koniec chociażby wymienianego przeze mnie opowiadania. Ta czułość obnaży się również w opisie chęci przytulenia nerwowego drgnięcia w lewym kąciku ust, które Anna wita z radością na mapie swojej twarzy. To tik oznaczający tatę. To sposób, w który również można wyrażać miłość. Takich sposobów autor wynajduje wiele.

Pięknym jest moment, w którym nagle rozumiesz, że ta starsza kobieta z innego opowiadania to ta, która pociesza Annę w jeszcze innym. Odkrywasz, że te opowiadania łączą się szczegółami, pozornymi drobnostkami, które mogą być naszym fundamentalnym pierwszym razem. Jak dzień, w którym odkrywasz, że jesteś piękna. Że każda mapa dokądś prowadzi i niekoniecznie musi ona prowadzić przez drugiego człowieka. Niektórym może się wydawać, że poznali mapę na tyle dobrze, że mogą manipulować drugim człowiekiem i czytać ją czy go bezwstydnie i bez wskazówek. Mapa może się też urwać. Zaskoczyć. Zgubić nas. „Mapę Anny” zdecydowanie warto uważnie prześledzić. Miłosne życie naszego stulecia jest chyba jeszcze smutniejsze niż turystyka – w pewnym momencie pisze autor. Choć to ciężkostrawne stwierdzenie, to po taką książkę warto sięgać, by zastanowić się nad życiem nie tylko miłosnym.

Mapa Anny, Marek Šindelka, tłumaczenie Anna Wanik, luty 2020, Wydawnictwo Afera