Znacie książki, w których fabuła jest tak porywająca, że nie możecie się nadziwić wyobraźni autora? Książki, w których przebija się osobista historia, która nadaje całości niespotykanej głębi? Z pewnością znacie takich wiele i mam nadzieję, że też się z nimi tutaj ze mną podzielicie. Ale czy znacie też takie, w których autorzy „wychodzą na kraniec języka”, by opowiedzieć swoje historie? Dzieła, w których nie pada ani jedno zbędne słowo. Każde zdanie jest swoją osobną opowieścią niosącą ciężar wagi przesłania. Chcę Wam dziś przedstawić taką książkę. Taką, która dołącza do mojej armii papierowych ludzi, przyjaciół, do których zawsze będę wracać, ponieważ tak wyraziście odznaczyła się we mnie swoją opowieścią, ale przede wszystkim wirtuozerią językową, którą autor zastosował przy tworzeniu swojego ponadczasowego dzieła.

Gromadziły się w tobie słowa, których nie wypowiedziałeś, które nie wybrzmiały wtedy, gdy miałeś ochotę je wymówić; inne dzieci zbierały samochodziki, te trochę starsze gromadziły pocztowe znaczki, a ty zacząłeś kolekcjonować słowa. I tak jak prostokąt znaczka oznaczał dla kogoś obietnicę innego życia, w którym istnieją inne kraje, sława i osiągnięcia (…), tak ty w każdym słowie odczuwałeś odbicie tego wielkiego życia, z którego ono przyszło. Właśnie ten prawdziwy i głęboki wiek, ukryty pod zewnętrznym wiekiem dzieciństwa, wiek milczenia i życia wśród słów, rozmów ze słowami, spowodował, że możliwe stały się wszystkie te zrozumienia, które w dziecięcych latach nadawały bieg mojemu losowi.

Choć Siergiej Lebiediew urodził się w Moskwie zaledwie w 1981 roku, to mam wrażenie, że jego literacka dusza liczy sobie już wieki. To pisarz, który jest władcą języka. Jakkolwiek banalnie czy pompatycznie to brzmi, to właśnie to zdanie przyszło mi do głowy po zaledwie kilku stronach lektury jego „Granicy Zapomnienia”. Możliwie nigdy nie czytałam tak zachwycającej językowo powieści albo przynajmniej nie w ostatnim czasie, który mógłby mi utknąć głębiej w pamięci. Autor sam w sobie odbywa podróż po słowie, używa tutaj słowa jako medium przeciw zapomnieniu. Z opisu wydawcy możemy wyczytać, że oto przed nami „poetycka, dynamiczna, bogata w opisy przyrody syberyjska odyseja, będąca krucjatą przeciwko zapomnieniu”. A ja czytając zastanawiałam się jak bardzo trzeba chcieć kogoś, lub samą historię, ocalić od zapomnienia, by stworzyć tak genialny językowo obraz tej krucjaty, celem odtworzenia czyjegoś życiorysu: i ten tekst jest jak pomnik, jak ściana płaczu, skoro martwi i opłakujący nie mogą spotkać się nigdzie indziej, jak tylko pod ścianą słów – ścianą łączącą martwych i żywych. 

W tej częściowo autobiograficznej powieści, autor wyrusza jako geolog w dalekie strony Rosji, by odkryć ten osobliwy pomnik pamięci przyjaciela rodziny, który uratował mu pewnego dnia życie, a znał go jedynie jako Drugiego Dziadka. „Anonimowy liczebnik” – nazywa go w pewnym momencie i w tych dwóch słowach zawiera się jakby cała istota tego tajemniczego człowieka. Powieść dzieli się na pozornie proste etapy. „Schizofreniczne” dzieciństwo, któremu autor jest wdzięczny, bo pomogło mu odkryć prawdziwą naturę Drugiego Dziadka. Następnie życie dorosłe, w którym ucieka jakby od ciężaru historii, która go wciąż do siebie przyzywa, by skończyć na krańcu Rosji, na krańcu języka, celem ujawnienia prawdy nie tylko o bliskim, ale o zakopanej pamięci gułagów i kamieniołomów, ofiar oraz katów.

Wychwytywanie natury relacji cechujące dziecko, poznawanie żywego i nie-żywego połączyło mnie w owym czasie z Drugim Dziadkiem nierozerwalnymi więzami. Czułem, że jest wewnętrznie martwy, oddzielony od świata żywych; nie upiór, nie duch – rozważny, cielesny, żyjący długo trup; jednocześnie w jego stosunku do mnie była jakaś dziwna troska i na swój sposób przyjaźń. Drugi Dziadek – może nieświadomie – starał się mnie wychować, żeby rozplatać jakiś dziwny węzeł w przeszłości, uwolnić się od jakiegoś dramatu, który uczynił go takim, jakim był. 

Etapy mogą wydawać się oszczędne, rozciągają się jednak na krystalicznie zachwycającą epopeję językową, od której nie sposób się oderwać, a w której Drugi Dziadek zaledwie w dzieciństwie daje „upić z kubka”, serwuje jedynie łyk przeszłości, z którego dorosły mężczyzna będzie mógł czerpać wskazówki do tego, by samemu umieć stąpać po lądzie, który odkryje. Spodziewam się, że nie każdy czytelnik odnajdzie w sobie cierpliwość, by razem z autorem wybrać się w tę podróż po meandrach skrytych prawd. Jednak może warto przełamać swoje czytelnicze przyzwyczajenia i sięgnąć po taką pozycję? Rzadko w literaturze zdarza się taki wnikliwy obserwator życia, który tchnie w zdania swoją wizję i sprawi, że cały tekst będziemy „czuć”, tak jak w poniższym opisie lasu jako świadka historii i wojny, który uświadamia mu, że jest ukarany zdolnością pamiętania:

I nagle odczułem zwycięską siłę, otchłań życia, która zagoi każdą ranę, pochłonie każde zdarzenie. Las rozciągłością korzeni wygładzał pozostałe po wojnie ślady po kulach, w głębi pni rdzewiały pojedyncze odłamki, po których nie pozostał nawet ślad po korze, w zlepionych ptasią śliną gniazdach spały pisklęta, i byłem sam, ukarany zdolnością pamiętania – przeciwko masie szeleszczącego, trzaskającego, skrzypiącego życia, które rozpostarło gałęzie w niebo i korzenie – w ziemię. 

Książka przepełniona jest pięknymi opisami, czy to ludzi w poczekalni, ubóstwa czy przyrody, która poraża skrytobójstwem dokonanym przez człowieka, kończąc na miejscowości, która doprowadza narratora do historii Drugiego Dziadka. Zanurza się w niej słowami. Możliwe, że jest to jeden z najznakomitszych odwzorowań miejsca, jego natury, a nawet karykatury wraz z jego zapachami, tynkiem i staruszkami. Gdy odwiedza kamieniołom widzi świat po katastrofie, który staje się dla niego epicentrum wszelkiej szarości wpisanej w krajobraz; szary chleb, szare chusty na szarych głowach kobiet czy szare budynki. Kamieniołom jako ziejąca pustka, ziejąca rana.

Niesamowity splot skojarzeń towarzyszący narracji Siergieja to kolejna wybitna cecha jego pióra. Pióra, które wymaga pewnej dozy cierpliwości i uwagi czytelnika, które jednak zawsze są nagradzane wyrazistą i mięsistą puentą. Przywiązanie do szczegółu będące dowodem na bogaty wewnętrznie świat narratora, który z poetycką sondą zapuszcza się w pozornie błahe chwile, jak podglądanie dziadka przy wędkowaniu, obserwacja czołgów za oknem czy faktura tła i krajobrazu, które w tej powieści zawsze są pretekstem do rozmyślań nad istotą rzeczy. W tej książce wszystko żyje i oddycha, ponieważ karmione jest wielowarstwową wyobraźnią autora, który widzi więcej niż inni.

Wspomnienia w tej książce zachowują się tak jakby miały serce. Cała ta wyprawa po pamieć zakopaną przez milczenie, każde słowo i zdanie, których autor do tej podróży używa, wydają się mieć serce, którego bicie huczy czytelnikowi w uszach i zapadnie w jego wrażliwość na zawsze. W związku z czym nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek nie miałby chwycić po „Granicę zapomnienia”, bo ostatecznie każdy z nas serce ma, prawda? Czas zapełnić je lirycznością Siergieja Lebiediewa i równie wybitnym tłumaczeniem Grzegorza Szymczaka.

 

Granica zapomnienia, Siergiej Lebiediew, tłumaczenie Grzegorz Szymczak, luty 2018, Wydawnictwo Claroscuro