Gdy czytelnik czyta opis fabuły „Pięknych zielonych oczu”, może się spodziewać, że świadomie wybiera ból podczas lektury. Odpowiedzialność za jej treść „ponosi” poniekąd życiorys pisarza, który przeszedł dalekie od jakiejkolwiek metafory – piekło. Myślałam, że jestem gotowa. Tyle różnych form, rodzajów opowieści, języka oraz fabularnych i reporterskich narzędzi. Czytelnik powinien już się uodpornić? Widocznie wciąż czytam prozy i reportaże o Holocauście, ponieważ obfite ich czytanie nigdy nie wyrobiło we mnie znieczulicy. Mówi się, że często powtarzane kłamstwo staje się prawdą. U mnie jest to tak, jakby wciąż powtarzana prawda stawała się jedynie wciąż bardziej bolesną prawdą. Zatem wydając się przygotowana na ciężar lektury „Pięknych zielonych oczu”, Lustig zdołał mnie zaboleć bardzo szybko. Już na pierwszej stronie. Tym zdaniem:
„Zbudziła się w środku nocy. Bolało ją krocze. Otworzyła oczy.”
Zero ozdobników, zabiegów stylistycznych, napięcia dookoła budowanego jakimś wstępem do tych trzech zdań. Ich chirurgiczna dosłowność, okrojona ilość, przełożyły się na dosłowność odbioru bez znieczulenia. Zamarłam. Dosłownie. Bo już wiemy z opisu, że to zbolałe krocze należy do piętnastoletniej Hanki, która ukrywając swoje żydowskie pochodzenie zostanie prostytutką we frontowym burdelu. Doświadczenie, które na zawsze naznaczy jej ducha, a ciało będzie wiecznie nosiło na sobie tatuaż z napisem „Feldhure” – kurwa polowa. Jeśli Lustig chciał sprawić, by to zdanie nigdy nas nie opuściło, tak jak Hanka nigdy nie będzie mogła usunąć tego tatuażu, to udało mu się to z nawiązką. Dosyć, że to zdanie wciąż snuje się za mną po lekturze, to jeszcze rozrywa serce bólem.
Arnošt Lustig zasługuje na szczególną uwagę. Zdziwiło się moje czytelnicze serce, gdy na odwrocie książki przeczytałam, że poprzednia jego publikacja w Polsce miała miejsce w 2004 roku, a jeszcze poprzednia…w 1965 roku. Wydaje się to niemal zbrodnią przeciw historii i pisarstwu Lustiga. Czeski prozaik, dziennikarz, scenarzysta. W 1942 roku trafił do obozu w Terezinie, później do Auschwitz-Birkenau i Buchenwaldu. Pomieszkiwał w Zagrzebiu i Izraelu, by osiąść w USA, gdzie stał się też wykładowcą. W 2008 roku opublikowane „Piękne zielony oczy” przyniosły mu nominację do Nagrody Pulitzera. Jego pisarstwo skupiało się na psychice i sposobach przeżycia w rzeczywistości wojennej i obozowej. Wydana właśnie w Polsce powieść udowadnia nam jak głęboko psychologicznie potrafi się wbić w człowieka.
„Piękne zielone oczy” rozpoczynają się od nieco ukrytego prezentowania siły młodej Hanki. Jej cała rodzina ginie w obozie, sama jest świadkiem jak jej ojciec rzuca się na obozowy drut…Hanka, która otrzyma przezwisko Skórka, jakby poza samą sobą, instynktownie będzie walczyła o przetrwania: „Wiedziała już, musi zataić, że jest Żydówką. (…) Jak przy co poniedziałkowych selekcjach w Auschwitz-Birkenau. Za każdym razem jej życie było w obcych rękach. (…) Wszystko to zmieściło się w ułamku między skinieniem i podniesieniem głowy. Ja, nein. Wynikający z pochodzenia brak pewności siebie ubierała w kłamstwo, jakby było stosowną sukienką.” Wielki smutek i ciężar doświadczeń młodych dziewcząt przemyca również w ich osowiałych dialogach: „Myślisz, że jałówka w rzeźni może dziękować rzeźnikowi, że ją zarżnie?”
Lustig dosłownie jest oczami Hanki. Widzimy wszystko jej oczami. Rozrysowuje równie głęboko postać oficera, który odwiedza Hankę i prowokuje ją do rozmowy, czai się i poluje. Celuje prosto w bebechy męskich pragnień, a my czujemy się przez to „utytłani”:
Hauptmann Daniel Auguste Hentschel wierzył, że wojna zmieni kobietę w część mężczyzny, z którym ona akurat przebywa. Tę część, która pragnie go chronić, czuje bowiem, że ciało wojującego mężczyzny ma potrzebę zespolenia z jądrem kobiecej duszy, którą tworzą mięso i krew. I co mężczyznę podnieca i zadowala, nie wyłączając tego, czego mężczyźni boją się u kobiet. W takiej chwili w mężczyźnie nie ma nic odpychającego. Może przyjść przed walką albo po bitwie, ubłocony, spocony, brudny czy zakrwawiony. W osmalonym, porwanym ubraniu, w rozdartych butach, poszarpanym podkoszulku albo bez koszuli, zarośnięty, zapuszczony, rozczochrany, cuchnący kilkudniowym potem, prochem, krwią i szlamem, utytłany bebechami wroga.
Autor nas nie oszczędza, nie bierze jeńców. Mamy patrzeć jak młoda bohatera się rozbiera i jak próbuje się nie zdradzać. Mam wrażenie, że co każdą stronę muszę się zatrzymać. Zaczerpnąć oddechu. Duszę się. To pisanie jest na granicy wytrzymałości. Mieć odwagę czy czelność? Pisać jak piętnastolatka udaje trzy lata starszą, już myślącą jak doszczętnie jest zużyta, przejrzała, jak czuje się tylko maszyną do mielenia mięsa, jak myśli o sobie wyłącznie jak o skórze między udami. Człowiek czyta i zastanawia się czy to książka, która ma sprawić, byśmy wciąż siebie pytali: ile w stanie jesteś jeszcze znieść? Ma się wrażenie, że człowiek nie powinien tego wszystkiego wiedzieć. Ani widzieć. Jak pod lupą. Chwili kiedy rozbiera się i dyszy oficer, jakiej obojętności nabiera piętnastolatka spełniająca męskie zachcianki. Oczywiście nie mylmy tego z perwersją. Tu jest tyle, ile człowiek po prostu może ledwo znieść. Wszędzie rozlewa się smutek. Złość. Pogarda. Chęć wyrwania tej młodej dziewczyny z narzuconego jej losu. Oficer zadaje tyle niewygodnych pytań, ponieważ wszystkie zakładają odpowiedź, a tego Hanka boi się najbardziej. Czytelnik poczuje dogłębnie całą tę niewygodę.
„Przez siedem dni tutaj chyba dorosła. Ale czym jest dorosłość? Bólem między nogami? Pragnieniem, by przeskoczyć własne życie i dotknąć tego, co nazywa się starością?”
Nie wiedziałam. Wahałam się czy pokazać Wam to zdanie. Ile w nim bólu, cichej pretensji, kresu dzieciństwa i niewinności. Rozpłakałam się. Musiałam wstać i przestać. Jedna z czytelniczek zwierzyła się, że przerwała lekturę po 30 stronach. Ja musiałam wstać od książki na stronie 50. Wiedząc, że do niej wrócę. Wiedząc, że nie mogę zostawić Hanki samej. Jakkolwiek szalenie czy banalnie to brzmi. Młoda Hanka „pragnęła, by jej dusza nie miała oczu, które widzą, uszy, które słyszą, ciała, które czuje.” Ale my będziemy wszystko czuć razem z nią. Nie można odwrócić wzroku ani zatkać uszu.
„Nie możesz pozwolić, by zatłukli ci duszę” usłyszy od swojej „madame” Kulik. Ona cała jest wylękniona, poobijana, ale czujna, wciąż ucząca się jak przetrwać, nie dać się „zatłuc” męskiej żądzy i obojętności. Lustig zbudował jedną z najbardziej wyważonych bohaterek, która tkwi pomiędzy rozpadem, upadkiem, a ciągłą walką o przetrwanie. „Jej życie wisiało na włosku, między nogami.” – ma się wrażenie, że dosłownie całe strony wypełnia jakby psychologiczna gra w słowa i milczenie. Milczenie Skórki i słowotok oficera. On próbuje „wznosić most swoją gadaniną”, a Skórka robi wszystko, by jej na niczym nie zależało. Nie wiadomo kto ratuje kogo i przed czym. Obydwoje zdają się tkwić w zawieszeniu przed upadkiem i całkowitym rozpadem. Bo przecież bycie powierniczką zwierzeń oficera Wehrmachtu niekoniecznie było bezpieczne dla słuchającej. Lustig podkreśla i przypomina, że to jak bycie niewygodnym świadkiem. A może zachowanie Hanki, jej cisza, to „trwoga przed śmiercią?” Nie ma ucieczki od polującego i zwierzyny, ich duszącej współzależności. To od jego wizyty zaczną na nią mówić Piękne Zielone Oczy.
Biła z niej godność, jaką zachowują ci, którzy zostali poniżeni, widoczna też w oczach, w wyglądzie, ruchach, zachowaniu i sposobie wysławiania. Nawet po wojnie, po tym wszystkim, co przeszła, nadal wierzyła w puste miejsce między łonem a podbrzuszem, o którym opowiadała jej matka, a do którego nie wejdzie nikt nieproszony. Jej wytatuowany brzuch mogłem sobie wyobrażać jako sekretny schowek. Nie chciała tego, ale świat wciąż był dla niej wielkim obozem z kolejnymi podobozami, oddziałami i sektorami; jeśli szczęście dopisze, zostanie długo, być może do końca, w obozie przejściowym.
Gdy w końcu wojna się kończy, Skórka trafia do Węgier. Tam poznaje rabina Shapiro, któremu jako jedynemu zwierzy się co jej się przytrafiło niemal w całości. Ten fragment książki skupia się na ich próbach dociekania gdzie był Bóg w tym wszystkim. Ona opowie mu swoją prawdę, a on przyzna się do kryzysu wiary, potraktuje to niemal jako dowód istnienia piekła. Ta cześć to częste pytania retoryczne wyrzucane Bogu i wierze, ludziom, świadkom, bestialskich sprawcom i niekiedy, spolegliwym ofiarom. Niemal dekalog cichych pretensji będących wypadkową wszystkich okropności wojny. Z kolei milczenie Hanki jest jej tarczą ochronną, dopiero budzi się do ludzkiego kontaktu, a rabin jest tego wersją testową. Hanka zdaje się dopiero uczyć mówienia i „ćwiczy język do kontaktu z innymi ludźmi.”
Autor zaznacza też coś bardzo istotnego: „byłoby to zbyt proste, gdyby świat dzielił się tylko na obojętnych i współczujących.” Często pojawia się kwestia utraty wiary i zwątpienia w siłę modlitwy, ta pojawia się bardzo często podczas rozmów z rabinem. „Dlaczego Bóg opuścił ich jak bezlik bezimiennych? Czy z każdym z tych zaduszonych cyklonem B dusił się też Bóg?” W części trzeciej powieści przeniesiemy się w głąb psychiki kolejnego z oficerów. Narracja zmieni się, by pokazać nam kolejne ohydne twarze wojny. Tym razem mówi Stefan Sarazin, chełpiący się zabiciem własnoręcznie 894 ludzi. To jego oczami będziemy teraz patrzeć na Piękne Zielone Oczy. W odróżnieniu od poprzedniego wysokiego rangą, Sarazin jest pełen pychy, nienawiści oraz pogardy zrodzonych z nieograniczonych możliwości zabijania, które ukochał sobie najbardziej. Jest kolejną fasadą ohydy wojny, którą prezentuje nam autor.
Mając za sobą tak liczne lektury i świadectwa wojennych lat, gdy składam je wszystkie w całość w mojej przeładowaną pamięć w liczne manifestacje ludzkiego okrucieństwa, dochodzę do wniosku, że jednych z najczęściej zadawanych sobie pytań było: co z ludźmi, którzy widzieli, ale udawali, że nie widzą? Jak można później żyć? Jak bardzo trzeba wyćwiczyć się w kłamstwie aż skazuje się całego siebie na obojętność? By samemu nie stracić zmysłów i nie zwariować. Wtedy Lustig definiuje pojęcie obojętności i jej mechanizmów działania tak, że trafia do sedna moich rozmyślań:
Obojętność jest najcięższą zbrodnią człowieka przeciw człowiekowi. Odbiera człowiekowi wszystko, co ludzkie, cofa do świata zwierząt, do otępiałości owiec, do brudu, w którym tarzają się świnie, do jadu sączonego z kłów węża. Do zabójczego bakcyla raka. Niszczy najstarsze z pradziejowych praw. Obojętność okalecza człowieka, zgina mu kręgosłup, nie deformując przy tym ani jednego kręgu. Oślepia ludzi, by nie widzieli, aczkolwiek patrzą, by nie słyszeli, chociaż nasłuchują. Aby stracili z pola widzenia innego, mimo, że ich siatkówka ujrzała go całkiem z bliska, skoro mieszka na tym samym korytarzu, w tym samym mieście, domu, na tej samej ulicy.
Z tym cytatem, definicją Was dziś zostawiam. Jak i również decyzją czy macie siłę podnieść treść tej książki i wnieść ją do swojego życia. Skórka i jej losy już nigdy czytelnika nie opuści.
Piękne zielony oczy, Arnošt Lustig, tłumaczenie Jan Stachowski, wrzesień 2020, Wydawnictwo Czarne
Jak napisać o książce podejmującej temat niewyobrażalnego okrucieństwie i psychicznej dewastacji, ale tak, by nie zniechęcić i nie odstraszyć czytelnika? Odpowiedzią jest ta recenzja