Zanurzyć się w prozie ujętej w „Jeziorze”, to jak skoczyć do wody z niepewnym gruntem.

Nie widzisz dna, niepokoi cię, że niezidentyfikowane stworzenie muśnie twoje stopy, wzdrygasz się, obawiasz, że coś pociągnie cię na dno. W odmętach ciemnej wody czai się niewypowiedziane zło. Jezioro Aralskie, którym inspirowała się autorka, ma swoją własną historię samozniszczenia. Znane z jednej z największych katastrof ekologicznych, gdzie to człowiek swoją ingerencją uczynił z piękna przyrody cmentarzysko opuszczonych statków. Zmniejszająca się powierzchnia jeziora przyczyniła się do drastycznego wzrostu zasolenia, które nie oszczędziło ani okolicy ani ludzi. Kompletne wyniszczenie przemysłu rybnego, choroby układu oddechowego czy uszkodzenia płodów to zaledwie niektóre skutki wysychającego Jeziora Aralskiego. Trudno o bardziej niepokojące tło dla prozy. Wspominam o tym, nie dlatego, by pokazać, że Bianca Bellová dostała gotowy scenariusz. Wręcz przeciwnie. Wybitnym jest z jednego skrawka prawdziwej historii danego miejsca stworzyć pełnokrwistą powieść.

Kolega z pracy pokazuje mu, że jeżeli na powierzchni asfaltu szybko nakreśli się patykiem romb, nie zostaje po nim niemal żaden ślad, prawie cały się wchłania; znajdzie go tylko ten, kto o nim wie. Kiedy Nami zostaje potem sam na sam ze świeżo położonym asfaltem, rysuje w nim dyskretnie wszystko, co go boli: duże ręce babki, krzywizny kobiecego ciała, kury w śmierdzącym kurniku, trzy trójkąty. Potem szybko sika na swoje rysunki, dzięki czemu jego tajemnica zostają na powierzchni jezdni w formie nieczytelnych, rozmytych run.  

„Jezioro” przybliży Wam postać niepozornego chłopca. Nami będzie brnął przez swoje życie jakby sąsiedztwo toksycznego jeziora nigdy go nie opuściło. Rybacka mieścina Boros, w której się wychowuje, wydaje się zamieszkana przez ludzi na skraju wszystkiego. Mężczyźni są tutaj agresywni, kobiety podległe tej niewypowiedzianej przemocy, a dzieci zadrapują się od wysypki i zanoszą męczącym kaszlem, jeśli w ogóle uda im się urodzić nie zniekształconymi. Nad mieszkańcami wisi też niepokojące widmo Wodza oraz opresyjnych żołnierzy. Nic nie jest nazwane po imieniu, co tylko intensyfikuje atmosferę niepokoju podczas lektury.

Nami nie zna swojej matki, ma jedynie mgliste wspomnienie, którym się karmi. Mieszka z troskliwą babcią, która powoli ślepnie i nieprzyjaznym dziadkiem, którego ostatecznie zabierze złowrogie jezioro. Jezioro wygenerowało w okolicznych mieszkańcach zabobon, w który bezwarunkowo wierzą. Jego Duch, gdy się gniewa na ludzi, to ich niespodziewanie zabiera, połyka i nigdy nie oddaje. Tam też niestety posyłają coraz bardziej zniedołężniałą babcię Namiego. Wraz z utratą najbliższych, Nami uda się w podróż w poszukiwaniu własnych korzeni. Nie będzie to ckliwa wyprawa usiana pomocą niesioną przez obcych, którzy współczują małemu chłopcu. W tej czeskiej prozie nie ma litości.

Ujmuje nazewnictwo rozdziałów, które właściwie można nazwać etapami: Jajo, Larwa, Poczwarka, Imago. Nazwy sugerują swoiste Bildungsroman młodego chłopca, którego za szybko pozbawia się dziecięcej naiwności i popycha w ramiona katorżniczej pracy. Jakby to toksyczne jezioro go urodziło i wypluło na wieczne pożarcie wyzysku. Nami będzie więziony z kurami, będzie świadkiem okropnej przemocy, a każda bliska osoba go opuści bądź skrzywdzi. Nie ma ucieczki od patrzenia w oczy krzywdy wyrządzanej temu nastolatkowi. 

Bianka Bellová nie ogranicza się jednak do jednego gatunku. Będziemy świadkami również pierwszych kontaktów seksualnych Namiego, pierwszej walki, nieszczęśliwej miłości, poznawania granic siebie i ludzkich zachowań, co czyni z tej prozy powieść inicjacyjną. Śledząc jednak również fizyczną drogę obok tej psychologicznej, wydaje się nam, że czytamy też powieść drogi. A gdy zaglądamy w świat zniszczony pozornie tylko przez jezioro, ten obraz rozpaczy i błotnej atmosfery ludzkich nieszczęść, może się wydawać, że „Jezioro” ociera się również o dystopię.

Giełda pracy to trzy, cztery rzędy mężczyzn, odzianych we wszystkie odcienie smutku. Zalatują wonią niemytych ciał i niepranej odzieży. Z reguły milczą i zrezygnowani patrzą w ziemię. Spracowane ręce z wżartym pod skórę brudem zaciskają się w pięści. Kiedy na ulicy zatrzymuje się auto z potencjalnym pracodawcą, wszyscy prostują się i wciągają brzuchy. Z okienka wysuwa się ręka i wskazuje kogoś palcem. Trzej lub czterej mężczyźni z pierwszego rzędu podbiegają do samochodu i wykłócają się o coś z właścicielem ręki. 

Odziani we wszystkie odcienie smutku. Zalatują wonią. Niemyty. Nieprany. Zrezygnowani. Spracowani. Wżarty pod skórę. Czujecie, że nawet język tu gnije? Potrzeba uważnego czytania, by scalić w sobie cały zamysł i nawiedzony styl pisania autorki. Nie ma tu łodzi, która przeprawi nas na drugi brzeg tej historii bez otarcia się o ból. Tutaj wszystko gnije, jezioro trawi ludzi w swej toksyczności i wyrzuca ich na brzeg emocjonalnie sforsowanych. Zwróćcie uwagę, że mimo wszystko jest to proza oszczędna, co jednak nie czyni jej nużącą. Marazm oraz chłopiec tkwiący w stagnacji, który nie może uciec od swojego nieszczęsnego losu, wyrażają się tutaj nawet w konstrukcji języka. Ludzie zanieczyszczają się tutaj samymi sobą. Nie obawiajcie się jednak dojmującego mroku. Nad to jezioro słońce też zagląda i ociepla losy Namiego. Nie ma powodów byście nie mieli sięgnąć po kolejną dawkę czeskiej prozy, która stroni od oczywistości.

Jezioro, Bianka Bellová, tłumaczenie Anna Radwan-Żbikowska, październik 2018, Wydawnictwo Afera

 

Przypominam Wam, że Wydawnictwo Afera wydało w tym roku równie niepokojącą i wybitną próbkę czeskiej prozy w postaci „Macochy”:

Społeczeństwo po macoszemu