Wracający koleją albo dorożką z wód, tudzież podróży służbowej, dysponowali odpowiednią ilością czasu, by rozkoszować się swoim łajdactwem, zutylizować  je w wątrobie sumienia, a potem – tuż przed domem – wydalić z organizmu. Gdy lecisz samolotem, nie masz czasu, aby – jak to się ładnie mówi – wrócić do siebie, zaczynają mylić ci się role, jak  aktorowi, który chwyta zbyt wiele fuch. Podróże samolotem są wysoce niemoralne, wymuszają szybki prysznic, gdy potrzebne jest mentalne spa.

Biuro Literackie nigdy nie zawodzi. Zabrało mnie znów w podróż po meandrach cudu języka polskiego. Jak to sam autor nazywa, udałam się dzięki jego mikropowieści do „mentalnego spa”. Poznajcie „Bezbronną kreskę” nakreśloną przez Tadeusza Dąbrowskiego. Utalentowany owoc końca lat 70-tych. Poeta, eseista, redaktor. Nominowany do Nike, zdobywca wielu innych nagród. Debiutował w 1999r. Wypiekami.

A obraz czego rysuje nam „Bezbronna kreska”? Jeśli chodzi o fabułę to mamy tu romans daleko od domu. O gorzkim smaku muśniętym dowcipem „w postnihilistycznych czasach. To Nowy Jork. Fast food uczuć i ludzkich relacji. Brudy i smrody nieczystego sumienia i pragnień typu instant. Autor obnaża przed nami nasze wady i zrywy namiętności w oddaleniu od ciepła domowego ogniska. Mamy tutaj obsesję na punkcie Megan i węszącego za nią głównego bohatera, trudno ich polubić, ale gdzieś po drodze ze strachem bądź zaprzeczeniem możemy odnaleźć siebie i dzisiejsze relacje.

[…] zastanawiałem się jak wyreżyserować dwa ostatnie dni z Megan, żeby wreszcie przestała grac. W jaki sposób przełożyć ją na lewą stronę, by móc obejrzeć szwy. I dowiedzieć się z metki, czy prac ją ręcznie czy chemicznie. Jak sprawić, żeby się trochę do mnie przywiązała. Nie jak do instalacji, lecz jak do widoku z okna. Choćby hotelowego.

Mnogość metafor i ostrych spostrzeżeń potrafią nas pociąć na kawałki podczas lektury, która choć krótka, ani trochę nie jest lekka. Jeśli miałabym wyciągnąć z siebie jakąkolwiek pretensję, to jedynie taką, że było mi za krótko. Ten wnikliwy i poetycki obraz kondycji naszych czasów i miłości smakował mi wybornie, choć nie był łatwy do strawienia.

Tydzień i rok. Tydzień krwi i rok papieru, rolka bandażu. Albo rok bólu i tydzień zbierania notatek, fiszek, przykuwanych pinezkami do własnego ciała, do tyłka, ale głównie do twarzy, do czoła i do języka. Zmiana dekoracji trwała siedem dni, ale rekwizyty powstawały przez rok. W ciągu roku umierali i rodzili się ludzie, niektórzy odnajdywali miłość, inni zmieniali płeć. Żeby odnaleźć miłość. Jedni się rozwijali, inni mnożyli wewnętrznie, aż w końcu ich wywiało, bo pootwierali w sobie za dużo okien, a proces był jednordzeniowy.

Dla miłośników niebanalnych tekstów i wyszukanego języka, koniecznie!

Tadeusz Dąbrowski, Bezbronna kreska, sierpień 2016, Biuro Literackie