„Bílá Voda. Tom 2” Kateryny Tučkovej to kontynuacja jednej z najważniejszych czeskich powieści ostatnich lat – opowieści o wymazanej historii kobiet, które odważyły się wierzyć, kochać i sprzeciwiać.

Autorka tą książką chciała oddać hołd wizjonerskim działaniom na rzecz umożliwienia kobietom święceń kapłańskich i walc o równouprawnienie kobiet w Kościele katolickim. Wiele postaci wzoruje na prawdziwych osobach z ciemnych, jak i jasnych kart historii Czechosłowacji w czasach komunizmu.

Drugi tom nie odstaje niczym od pierwszego. Przeplata losy, świadectwa, różne rodzaje   narracji, by pokazać nam wielowymiarową opowieść. Znów główną narratorką pozostaje Lena, która odkrywa coraz więcej mrocznych kart historii kościoła i jego hipokryzji oraz niechęci wobec kobiet.  

Drugi tom przynosi nam rozwikłanie wielu sieci zarzuconych w pierwszym tomie. Zrzucane są kotary tajemnic samej Leny, ale zwłaszcza siostry Ewarysty. Dawno nie czytałam powieści wielowątkowej, która by absolutnie nie męczyła i nie gubiła czytelnika. To zasługa wprawnego pióra autorki i jej głęboko przemyślanej konstrukcji. 

„Bila Voda” jako całość to wciągająca powieść o sile kobiet, o ich niezłomności, o niesłabnącym buncie, któremu obcy jest strach. O sile, która nie musi wyłącznie odnosić się do marszów i walk o prawa kobiet, ale może kiełkować w murach zakonu, który nie odrzuca zbłąkanych dusz i nie narzuca się z niczym prócz opieką i solidarnością kobiet. To literatura wysokiej próby o tym, jak system potrafi łamać ludzkiego ducha, ale też jak cicho potrafi rodzić się opór. 

„Bila Voda 2”, Katerina Tuckova, tłumaczenia Julia Różewicz, wydawnictwo Afera, wydanie marzec 2025

Książkę przeczytałam w ramach współpracy barterowej.

Komiksy zawsze przypominają jak kolory potrafią wywołać intensywne uczucia. Jak barwy, bez słów, połączone z silną kreską rozbryzgują się w naszej wyobraźni. Feerią uczuć, burzą emocji, niewygodą w trzewiach. To wszystko udaje się osiągnąć B. Carrot, która tworzy komiks „Wyjście”. Opowiada on o polskiej nauczycielce przedszkolaków, małych „Bizonków”, kiedy w środku niej rośnie życie, którego nie pragnie. 

Gdy Magda chwyta się za brzuch, drapie go, ściska, następnie uderza w nas czerwień odmalowująca się na jej skórze, która kojarzy się z silnymi emocjami, to trudno nie zrobić przerwy w lekturze. Człowiek jednak nie przerywa, czuje jak ważne jest poznać tę historię i zrozumieć. 

„Wyjście” to komiks, który krzyczy, ale bez desperacji. B.Carrot z wrażliwością podchodzi do trudnego tematu. Nie ma tutaj patosu, najważniejsze jednak, że nie ma też ocen, z komiksu emanuje cicha siła i empatia. Kolorystyka, oszczędna kreska tylko wzmacniają przekaz, skupiając uwagę na emocjach, relacjach i cielesności. 

„Wyjście” to więcej niż osobista herstoria. To manifest, który zadaje istotne pytanie w Polsce: dlaczego doświadczenie tak wielu kobiet wciąż jest tabu? B.Carrot zostawia przestrzeń do refleksji oraz podkreśla jak ważne jest prawo do wyboru.

To ważna i potrzebna książka, zwłaszcza w kontekście sytuacji kobiet w Polsce i Europie. Zdecydowanie warto po nią sięgnąć i ze względu na treść, ale i formę, która łączy prostotę z głębią. 

Czytając „Wyjście” miałam wrażenie, że trzymam w ręku coś bardzo delikatnego i bardzo ważnego. To książka, która zostaje w myślach i w sercu.

„Wyjście”, B. Carrot, wydawnictwo Timof Comics, wydanie maj 2025

Książkę otrzymałam jako prezent od wydawnictwa.

W świecie pełnym hałasu i natłoku informacji potrzebujemy krótszych, ale głębszych form opowieści. Dlatego sięgam po opowiadania i będę Wam zawsze je polecać. Nie inaczej jest z najnowszym zbiorem w serii opowiadań amerykańskich. Tobias Wolff kojarzy mi się z literacką prostotą i oszczędnością słów, które dają głos amerykańskom mieszkańcom niewyróżniającym się niczym szczególnym, ale szczegółowość z jaką Wolff przedstawia ich losy sprawia, że wiele opowiadań za tego tomu zamieszkało we mnie na zawsze. 

To opowieści o ludziach u progu decyzji. O cichych rewolucjach. O emocjach, które czają się między słowami. Autor nie szuka szokujących puent, dzikich bohaterów, dziwacznych galerii osobowości. Swoje opowieści tka z niepozornych sytuacji, pośród przeciętności, wokół zdarzeń, które eskalują po cichu, by jednocześnie ukazać czytelnikom siłę codzienności. Jest w tym wszystkich swojską bliskość, która przemawia do czytelniczego serca. Jego zdania nie są przepastne ani nie liczą sobie wielu słów czy sylab, jego opowieści składają się ze zdań informujących o rzeczach na wskroś ludzkich. 

Wolff pisze jak Raymond Carver, ale z czułością Flannery O’Connor. „Oto początek naszej historii” to zbiór opowiadań o ludziach na krawędzi decyzji, codzienności i emocjonalnych przełomach, które ukazują realizm, empatię i mistrzostwo krótkiej formy. Kolejna perełka w serii Wydawnictwa Czarnego, która zaskakuje mnie różnorodnością form i sposobie snucia opowieści, jakie potrafią zaserwować nam opowiadania. 

„Oto początek naszej historii”, Tobias Wolff, tłumaczenie Krzysztof Umiński, seria opowiadań amerykańskich, Wydawnictwo Czarne, czerwiec 2025

Książkę przeczytałam w ramach współpracy reklamowej. 

Oto kolejna książka potrzebna na Miesiąc Dumy. Bohaterem tej powieści jest gej mieszkający w Seulu, który nie próbuje się nikomu przypodobać. W zamian nie otrzymujemy jednak drażniącej, płytko rozpisanej postaci, ale brutalnie szczery portret młodego geja, który nieustannie balansuje pomiędzy miłością a samotnością, której nie jest obcy strach, że nic na świecie nie jest trwałe. 

Język powieści jest niczym rozmowa z przyjacielem, któremu bezgranicznie ufamy. Nie dziwi mnie fakt, że książka została zekranizowana i podbiła serca Koreańczyków oraz dostała nominację do Międzynarodowej Nagrody Bookera, ponieważ jest niczym gotowy scenariusz ludzkiego losu kogoś, kto dorasta w homofobicznym otoczeniu i nie potrafi sięgnąć po własne szczęście ani nie wie jak je utrzymać. Ten ludzki wymiar opowieści to coś, co najbardziej mnie urzekło w pisaniu Sang Young Park. Ton powieści jest dosadny, ironiczny, bez patosu, ale za to z ogromnymi emocjami skrywanymi pod płaszczykiem pozornej siły. Ironia staje się tutaj smutnym narzędziem obronnym przed bólem niedopasowania. Narracja pozwala wejść we wszystkie zmagania głównego bohatera, czujemy jego euforie, kaca, rozpacz, zachwyt nad chwilami. 

Ta opowieść przemyca tak wiele. Znajdziemy tutaj zmagania z własną seksualnością, toksyczne relacje, HIV, ale też codzienność osób queer w Korei Południowej wraz z jej społecznymi ograniczeniami, oczekiwaniami, presją oraz rozpaczliwą samotnością. To nie jest jedynie historia miłosna, are książkowy manifest, czule ironiczny zapis potrzeby bliskości osoby, która próbuje znaleźć kogoś z kim można dzielić życie i schować w końcu tę ironię, ten pancerz, do szafy. 

To książka, która tak łatwo z Was nie zniknie. Jeśli szukacie czegoś, co delikatnie rozbije Wam serce, to „Miłość w wielkim mieście” jest dla Was. 

„Miłość w wielkim mieście”, Sang Young Park, tłumaczenie Marta Niewiadomska, wydawnictwo Tajfuny, wydanie kwiecień 2025

Książkę przeczytałam w ramach współpracy barterowej.

Oto najważniejsza książka pierwszej połowy tego roku. Przeczytasz i nic nie będzie już takie samo. Przeczytałam i muszę się po niej pozbierać, jeśli to w ogóle jest możliwe. Paweł Mościcki oprócz wyjaśnienia konfliktu, która trwa od dekad, wskazuje na liczne współwiny zachodniego świata oraz ukazuje w jaki sposób znormalizowano ludobójstwo dziejące się na żywo na oczach wszystkich.

Ta książka tak bardzo obnaża obłudę, hipokryzję i milczenie Zachodniego świata, że w całości staje nam w gardle i wywołuje odruch wymiotny. Mościcki wysnuwa niewygodną, ale potrzebną hipotezę i analizuje lata kultury, która doprowadziła dziś do tego, że wykształciło się w ludziach ciche przyzwolenie na cierpienie drugiego człowieka. Z niebywałą szczegółowością, autor analizuje echa Holokaustu, kolonializmu, polityki międzynarodowej oraz najnowszej technologii, które razem nałożyły się na niepokojący i skuteczny rozwój kultury eksterminacji, która próbuje zmieść Palestyńczyków z powierzchni ziemi.  

„Nie potrzeba nam innego końca świata.” – pisze Mościcki. My już go przeżywamy i jesteśmy jego świadkami. Powoli się budzimy, świat coraz mniej używa eufemizmów, ale droga wciąż daleka do prawdy, do jakiegokolwiek rozwiązania. Paweł Mościcki zostawia nas z niewygodnymi prawdami, otwiera nam oczy i nie pozwoli ich już nigdy zamknąć. Czyni z lektury tej książki tak bardzo potrzebny akt obywatelskiego nieposłuszeństwa. 

Gdyby książki mogły zmieniać świat, to ta książka, by to zrobiła. Lektura obowiązkowa.

Odważysz się zmierzyć z treścią tej książki i jej brzemieniem? 

„Gaza. O kulturze eksterminacji”, Paweł Mościcki, wydanie czerwiec 2025, Wydawnictwo Karakter

Książkę otrzymałam jako prezent od wydawnictwa. 

Kocham literaturę pisaną wprawnym, dojrzałym piórem kobiety. Wstyd się przyznać, że nie czytałam ani jednej próbki prozy Edny O’brien, ale po jej autobiografii oczywiście poczułam się kompletnie zachęcona do nadrobienia tego braku. Do pisania „Irlandzkiej dziewczyny” autorka zasiadła w wieku 79 lat, a zmarła zaledwie rok temu w wieku 93 lat. W oryginale „Country girl” przedstawia zatem spory kawał historii osobistej autorki, ale też i ważnych przemian w irlandzkiej społeczności. 

Edna miała wiele łatek – wyklętej córki, nieszablonowej matki czy niepokornej rozwodniczki. Pochodząca z niewielkiej irlandzkiej wioski prowadziła życie nieodbiegające od najwiekszych gwiazd. Przez jej salon przewijały się kordony osobistości, od Paul’a McCartney’a po Jackie Kennedy. Mnogość wątków, które przewijają się przez życie autorki są frapującym portretem kobiecej emancypacji. Uwolnienia się od zaborczego, zazdrosnego męża, od poglądów katolickiej Irlandii, od konwenansów, od ludzkiej oceny, od literackich, sztywnych ram twórczych. 

Dowodem na to jak bardzo twórczość Edny wzburzyła Irlandią, niech będzie fakt, że książkę tę zakazano w bibliotekach, szkołach, a nawet ją palono. Nie było tabu, którego Edna nie obnażyła. To pisarka, która miała odwagę pisać o tym, o czym milczały inne. „Irlandzka dziewczyna” poruszą swoją szczerością, która mówi również o wielkiej cenie niezależności. Nie ma wątpliwości, że O’brien to pisarka, która zszokowała Irlandię i zmieniła literaturę. 

Jeśli kochacie pisanie i autobiograficzne rozważania Agnety Pleijel czy Tove Ditlevsen, to Edna O’brien dołączy do grona Waszych ukochanych. 

„Irlandzka dziewczyna”, Edna O’brien, tłumaczenie Martyna Tomczak, wydanie czerwiec 2025, seria Nowa Klasyka, Wydawnictwo Czarne

Książkę przeczytałam w ramach współpracy reklamowej.

„Mimo to odzieram się, znaczy – mówię.” 

Zbroja dotyka historii, z którą w polskiej literaturze się jeszcze nie spotkałam. Tworzy powieść fikcyjną, ale tka ją z prawdziwych historii. Podczas jednego ze spotkań autorskich przyznała, że podczas research’u do książki poznała wiele kobiet z małych miast, a swoją narratorkę utkała „ze swoich lęków, dorastania w latach 2000.” Joanna, narratorka, wyjeżdża z Zachodu na Wschód, dokładniej do Tajpej, który nie przyjmie jej z jej cichą chorobą na trzy litery. Na tyle cichą, że nie była jej świadoma póki przypadkowe badanie nie przyniosło wyniku wypowiedzianego przez słuchawkę telefonu: „Ejcz aj wi”. Kiedy pierwszy partner seksualny daje Ci nie tylko miętówkę, ale śmiertelny wirus. A Ty pozostajesz niewinna, jak ten cukierek, ale już nie w oczach społeczeństwa. „Hifiara, Hifcia, Hifolka” ksywki, które można usłyszeć, ksywki, które oswajają życie z wirusem, który kiedyś dziesiątkował, dziś da się z nim żyć i taki obraz stopniowo przedstawia nam autorka. Oswaja chorujących i ich otoczenie. 

„Ja tylko chciałam, żeby ktoś chciał.” 

Zbroja pisze tak, jak się żyje. Szybko. Urywkami. Myślami, które tlą się w nas jak flashbacki, powidoki siebie, wizje nas, które roztrzaskały okrucieństwo, a zaraz banał rzeczywistości. Mnie „Muszę ci coś powiedzieć” po prostu rozbroiło. Autorka rozbraja mnie swoją brutalną szczerością rozdartą przez jedną niefortunnę decyzję w życiu narratorki. Rozbraja mnie tak, jak rozbraja mnie pisanie Gosi Halber. To pisanie, które zrzuca pancerz i ukazuje nas sobie samym bezbronnymi, bez jakiejkolwiek asekuracji, bez kasku bezpieczeństwa gwarantowanego konwenansami, za którymi się chowamy.

 

„I każdy z nas się tego boi. Że przegra życie. A najbardziej boję się ja.” 

„Jak może się czuć ciało rozmontowane społecznym uprzedzeniem” – to, moim zdaniem, najważniejsze pytanie, na które odpowiada Zbroja swoją nową, ważną powieścią. 

„Muszę ci coś powiedzieć”, Aleksandra Zbroja, wydanie czerwiec 2025, seria Tu/Teraz,  Wydawnictwo Agora

Książkę przeczytałam w ramach współpracy reklamowej.