Jakiś czasu temu napotkałam na parkingu osiedlowym już znacznie wysłużone eksploatacją i wiekiem auto marki BMV. Nie było w tym nic osobliwego, ponieważ starych aut na drogach mamy trochę w Polsce. Moją uwagę przykuła przede wszystkim naklejka na zderzaku krzycząca „Fuck you Greta!” Moja zdolność pojmowania ludzkich zachowań do dziś nie jest w stanie pojąć nienawiści wobec autystycznej aktywistki, która po prostu chciała powiedzieć światu jak jest. Że musiała zrobić to nastolatka, a starsi niekoniecznie chcą się słuchać. Ilość memów z twarzą Grety Thunberg jest obecnie pewnie niezliczona. Na szczęście Greta nie jest jedyną, która wzięła się do mówienia głośno, że jeśli nie zmienimy toru, to niechybnie i najzwyczajniej na świecie – wyginiemy. Niedługo po lekturze „Klimat to my” mogliśmy obejrzeć na Netflixie film dokumentalny Davida Attenborough, który porusza niemal wszystkie te same aspekty niszczenia środowiska i oferuje te same rozwiązania, które prezentuje nam w swojej książce Jonathan Safran Foer. Jonathan nie pierwszy raz zabiera głos w sprawie ratowania planety. „Eating animals” jako książka i film przemówiły już do wielu chcących słuchać. I z tymi chętnymi słuchaczami na świecie jest problem. Z tymi wszystkimi „Fuck you Greta”. Przekonanego już nie musisz przekonywać, ale jak zerwać te naklejki nienawiści i braku wiary w to, że niszczymy doszczętnie naszą planetę? Nasz dom? Zrobi to nastolatka, wzięty i charyzmatyczny polityk, znany wielu David czy pisarz pokroju Jonathana?
Jeden z moich ukochanych pisarzy znany mi ze znakomitej prozy, która potrafi łączyć i dzielić pokolenia, wszędzie szukać i malować kondycję ludzkiej psychiki przeniósł się kilka lat temu w świat faktów i otaczającego nas świata. Bardzo byłam ciekawa jakiego języka i narzędzi używa do snucia opowieści o zastraszającym tempie wyniszczania planety ludzkimi działaniami. Autor na początku daje jasny sygnał: rozmowa o klimacie to nie jest dobra opowieść. Tak pisać może wielki pisarz łączący wszystkie kropki apokalipsy, która dzieje się teraz. Nie za 50 lat. Dąży do tego, ze to dobre opowieści stają się historią. Na podstawie Rosy Parks i całej inscenizacji zdarzenia. Myśleliście, ze to ona pierwsza nie ustąpiła miejsca białemu? Foer zrewiduje Wasze postrzeganie. Zapali wyobraźnię. Ożywi. Nie będziemy leniwi:
Historia to nie tylko dobra opowieść z perspektywy czasu; dobre opowieści stają się historią. W odniesieniu do losu naszej planety – który jest także losem naszego gatunku – to poważny problem. Jak to ujął biolog morski i filmowiec Randy Olson: „Prawdopodobnie ze wszystkich zagadnień, które świat nauki musiał kiedykolwiek przedstawiać opinii publicznej, nie ma nudniejszego tematu niż klimat.” Większość prób opowiedzenia o kryzysie klimatycznym to albo science fiction, albo odrzucana jest jako science fiction. Istnieje bardzo niewiele wersji opowieści o zmianach klimatycznych, które byłyby w stanie odegrać przedszkolaki, nie ma takiej wersji, która wzruszyłaby do łez ich rodziców. Zadanie przeniesienia katastrofy ze sfery naszych rozmyślań o zjawisku dziejących się „gdzieś tam” wprost do naszych serc – „właśnie tu” – wydaje się zasadniczo niemożliwe. Jak napisał Amitav Ghosh: „Kryzys klimatyczny jest także kryzysem kultury, a zatem i wyobraźni.”
Serce mam pojemne, więc ja płakałam na filmie dokumentalnym o wymieraniu rafy koralowej dostępnym również na Netflixie. Ten widok gasnących kolorów był jednocześnie metaforą zagłady planety, ale także realnym zdarzeniem dziejącym się tu i teraz. Możecie tradycyjnie powiedzieć, a co mnie obchodzi to „gdzieś tam”, do którego ustawicznie wraca Foer. Przecież w Polsce nie zobaczę rafy koralowej. Może nie czujemy tego na co dzień, ale trzeba przede wszystkim spojrzeć na powody. Na „nas” w tym niesprawiedliwym starciu z planetą, która nie ma arsenału, by się bronić. Tak, odpiera atak, wysyłając do nas sygnały, którym nie da się zaprzeczyć, ale my i tak odwracamy wzrok, machamy ręką albo się pobłażliwie śmiejemy. Naklejamy naklejki „Fuck you Greta”. Planeta ma niestety jedynie nas, ludzi. Pewnie wielu z Was nie umknął wyciek ropy na Mauritiusie, spowodowany tym, że załoga podpłynęła za blisko brzegu w poszukiwaniu…WIFI. Planetę zabije dodatkowo ludzka głupota, a nie tylko nasza działalność i chciwość wielkich koncernów.
Autor przekonuje nas, że kryzys klimatyczny powinien nas obchodzić jak płacz naszego śpiącego dziecka, któremu śni się koszmar, a my wyrywamy się do niego z chęcią pociechy i pomocy. W tematach dotykających nas wszystkich, ważny jest wymiar ludzki prezentowanego problemu. Foer ma na to swój sposób. Pokazuje, że sam nie jest idealny, wskazuje własne wady i ciągłe odpychanie wagi tego kryzysu, nie jest negacjonistą, ale wie, że wciąż robi za mało: Pędzę, aby ukoić mojego syna, któremu śni się koszmar, ale nie robię prawie nic, aby zapobiec koszmarowi na świecie. Gdybym tylko umiał postrzegać kryzys planetarny jako wezwanie mojego śpiącego dziecka. Gdybym tylko umiał postrzegać kryzys planetarny jako to, czym właśnie jest.
Kryzys klimatyczny staje się jednocześnie pretekstem do fascynujących rozważań na temat naszej decyzyjności. Co wpływa na to dlaczego jednymi sprawami się przejmujemy, a innymi nie? Analizuje to tak dogłębnie i trafnie, że czytelnikowi płonie mózg, Słusznie mówi też o motywacjach sprawiających, że 96% Amerykanów świętuje Święto Dziękczynienia zjadając średnio 46 milionów indyków, ale tylko 60% idzie głosować w wyborach prezydenckich. Czy to fakt, że nie jest to święto państwowe, nie nakazane, narzucone?
Walka o klimat wymaga wspomagających działań wyzwalających uczucia, tak jak potrzebują tego wybory prezydenckie. Wszędzie rozklejone napisy VOTE, specjalnie zrobiona z tej okazji biżuteria zawieszona na szyi Michelle Obamy – może by z kryzysu klimatyczne zrobić produkt, który kupimy, by epatować problemem ludziom w twarz? Swoiste „Fuck you” negacjoniści.
Większość czytelników tej książki – podobnie jak jej autor – to nie naukowcy pokroju Jonasa Salka ani celebryci kalibru Elvisa. Nie wywołujemy w swym życiu fal ani nawet zmarszczek na wodzie. A jeśli chodzi o kryzys planetarny, większość z nas czuje się zagubiona w kwestii jego przyczyn i skutków, zdezorientowana ciągle zmieniającymi się danymi statystycznymi, sfrustrowana retoryką. – Foer przechodzi następnie do ukazania jak działają filmy, celebryci, media, gdy Elvis zaszczepił się publicznie na polio chęć zaszczepienia wśród młodych wzrosła. Samo wynalezienie szczepionki nie wystarczyło. Na myśl przychodzi mi nie tylko wspomniany film Ala Gore, ale film „Before the flood” i działalność Leonardo di Caprio. Pewnego razu widziałam zestawienie gwiazd kina z ich największą liczbą „followersów”. Był to rok, w którym ten „wyścig” wygrał Dwayne „The Rock” Johnson. Konto wypełnione wyrywkami z życia rodzinnego i rolą idealnego ojca. Konto di Caprio rozpycha się tzw. aktywizmem klimatycznym. Ilość obserwujących? Wtedy zaledwie milion. Leonardo nie jest wystarczającym Elvisem naszych czasów? Czy temat nie jest wystarczający „groźny”? Co gdyby to Rock przejął w tym momencie inicjatywę i angażował ludzi w próby spowolnienia globalnego ocieplenia?
Gdy pozostajemy tylko w sferze myśli i planów, w „aktach umyślnej ślepoty” to „nasze działania i nasza bezczynność tworzą i niszczą świat.” W końcu przychodzi czas w książce na temat właściwy. Czyli obwieszczenie, ze jest to książka o wpływie hodowli zwierząt na środowisko. Ktoś może się poczuć oszukany, wkurzony, zwodzony, a ja napawam się geniuszem tego zabiegu. Foer najpierw tworzy „opowieść”. Nieważne czy dobrą czy złą. Przede wszystkim świetnie skonstruowaną i przemyślaną. Taką, która stopniowo buduje naszą świadomość środowiskową, nasze ułomności w podejmowaniu działań. To wszystko po to, by przejść do tematu właściwego – przestańmy jeść mięso. Co za tym idzie – zaprzestańmy hodowli przemysłowej. Udało mu się nas zwodzić niemal osiemdziesiąt stron.
W tej części książki ujawnia nam się sam Jonathan, tutaj pisanie znów przechodzi w te osobiste, wskazuje na właśnie niedoskonałości, problemy z bycia wegetarianinem i weganinem. Kładzie nacisk na to, że nie możemy pozwolić już sobie na luksus życia „tylko w naszym czasie, bo w odróżnieniu do naszych przodków to nasz sposób życia stworzy przyszłość, której nie będzie można cofnąć.” To prawdopodobnie najmocniejszy dla mnie argument przekonywujący do słuszności jego wszystkich stwierdzeń. To my, teraz, ustawicznie, świadomie, bezczelnie zmieniamy świat. Na gorsze.
Foer zmierza powoli ku najważniejszemu. Nie zostawia nas jedynie ze statystykami czy pretensjami, opisem kryzysu, ale również z rozwiązaniami. My sami często uważamy, ze kryzys ekologiczny wywołują ogromne siły zewnętrzne, a nie my sami. Przyznając się do tego, możemy przyjąć odpowiedzialność za jego rozwiązanie. A „cztery najważniejsze wyzwania, jakie może podjąć jednostka w związku ze zmianami klimatu, to przejście na dietę roślinną, unikanie podróży lotniczych, życie bez używania samochodu i posiadanie mniejszej liczby dzieci.”
„Efekt pełnego widoku” to widok Ziemi z Kosmosu. Wielu astronautów, którzy tego doświadczyli, po powrocie na Ziemię zaczęło zajmować się czynnościami z pogranicza medytacji. Okazuje się z psychologicznego punktu widzenia, że dopiero opuszczając Ziemię, wierzymy, że na niej żyjemy. Autor dąży do uświadomienia nam myśli, że warto każdemu zagwarantować ten swoisty „efekt pełnego widoku”. Byśmy pojęli co możemy stracić. Z tymże nie powinnyśmy z tym czekać do chwili polecimy w kosmos. Wtedy może już być za późno i piękne zielenie lasów i błękity oceanom mogą zaniknąć, niczym te gasnące rafy koralowe.
Jonathan dochodzi do punktu w swoim życiu, że sam potrafi stwierdzić : to ja stanowię zagrożenie dla moich dzieci. Czy wciąż musimy robić wszystko, by wysłać siebie na drugi dom? Doprowadzić do sytuacji, że zabijemy swój prawdziwy, pierwszy, jedyny dom? Posuwa się do odważnego przyrównania tego, co robimy planecie do skoku samobójczego z mostu Golden Gate. Ludzie, którzy ocaleli przyznają, ze zaraz po skoku żałują i pytają siebie: co ja najlepszego zrobiłem?
Z rozdziału na rozdział opowieść o kryzysie klimatycznym staję się coraz bardziej osobista. Po drodze napotkamy jeszcze spór z duszą, wielopłaszczyznowa tematyka, a za nią idzie niebanalna forma. Tymi formami Foer szafuje tutaj mistrzowsko.
Nie wątpię, że polskiego czytelnika mocno dotknie osobisty wymiar tego, czego uczy historia jego babci pochodzącej z Polski. Babcia, która podjęła odważną decyzję, by uciec przed nazistami opuściła swoją rodzinę, jednak ocalając nadchodzące po niej pokolenia. Jej odwaga i niesztampowe myślenie uchroniły ją przed niechybną śmiercią i katastrofą. Gdyby osobistego wymiaru było za mało, to Foer zmierzając ku końcowi pisze list antysamobójczy do swoich synów. Ponieważ pozwalanie byśmy dalej zmierzali w tym kierunku, jeśli nie wciśniemy hamulca, nie zdecydujemy się na kilka wyrzeczeń, to staje się to formą swoistego masowego samobójstwa.
Pozostawię Was tutaj ze skutkami. Foer nawołuje: Dzielę się tymi danymi z nadzieją, że dasz im wiarę. Choć ja sam nie wierzę w te dane.
Ja dołączam do apelu. Czas uwierzyć:
- Poziom mórz wzrośnie o pół metra, zalewając wybrzeża na całym świecie. Dhaka (18 milionów mieszkańców) czy Nowy Jork (8,5 miliona); przewiduje się, że 143 miliony ludzi czeka los migrantów klimatycznych.
- Przewiduje się, że z powodu zmian klimatu liczba konfliktów zbrojnych wzrośnie o około 40%.
- Rozpocznie się nieodwracalny proces topnienia lądolodu Grenlandii.
- Zniszczeniu ulegnie od 20 do 40% Puszczy Amazońskiej.
- Europejska fala upałów w 2003 roku okaże się nie jednorazową anomalią, tylko normą każdego lata.
- Śmiertelność ludzi dramatycznie wzrośnie z powodu fal upałów, powodzi i susz.
- Z niedoborami wody będzie się borykać 400 milionów ludzi.
Tych „kropek” jest więcej i więcej. Czy trzeba jeszcze wymieniać? Uwierzyliście choć trochę?
Jonathan Safran Foer, Klimat to my. Ratowanie planety zaczyna się przy śniadaniu, tłumaczenie Andrzej Wojtasik, czerwiec 2020, Wydawnictwo Krytyki Politycznej