Co do mnie, można by mnie określić słowami: „Zapłacz nade mną, matko, zapłacz nade mną.” Moje życie rozpościera się na bezkresnym polu pełnym czerwonych pikantnych papryk. Gdy upadam (zawsze na twarz), zostaję poparzony. Takie jest moje życie. Niezmiernie wpadam w jakieś sidła, ląduje w ciernistych chaszczach i pokrzywiskach, nie pamiętając, że jestem bosy. Zawsze zapominam wdziać obuwie. Nie mam nawet pantofli, choć z góry wiem, dokąd zmierzam. Niestety, taki właśnie jestem.
Jednak okazałem skruchę, Bóg mi świadkiem. Okazałem gorzką skruchę za wszystko, co uczyniłem.
Pojęcie tragedii greckiej i jej początki w VI p.n.e. z pewnością wszyscy znają. Nic więc dziwnego, że główny bohater powieści „Bóg mi świadkiem” Chrisowalandis będzie pokiereszowany przez wiele własnych życiowych tragedii. Narracja pierwszoosobowa skupiona wokół postaci wspomnianego pana Ch. nie odda głosu nikomu innemu w tej opowieści, nikt nas nie uratuje od ciągnącego się przez nieco ponad 250 stron monologu starego kawalera po pięćdziesiątce oraz jego prywatnych tragedii i prowokujących poglądów. Książka zaczyna się od przedstawienia protagonisty i jego rodziny subiektywnym spojrzeniem. Bóg nam świadkiem, że Chrisowalandis, którego imię bardzo przypadło mi do gustu, sprawił, że prawie dałam się nabrać i zaczęłam mu współczuć, gdy mówi, że jest wyćwiczony w dawaniu sobie rady.
Dlaczego główny bohater musi „dawać sobie radę”? Jak już wspominałam, dopadł go podeszły wiek, a życia nie wypełnia gwar śmiechu wnucząt, narzekania potomstwa, a tym bardziej miłość i utyskiwania małżonki. W dobie postępującej technologii, stracił też pracę i nieszczególnie stara się, by znaleźć nową. Staje się mistrzem w wyszukiwaniu darmowej kawy i posiłków i radzeniu sobie bez pieniędzy, by powiązać jakoś koniec z końcem, jak to ujmuje: zrobił poważne badania na temat braku grosza przy duszy.
Ktoś może wysnuć wniosek, że to książka o niczym, która na dodatek udziela głosu jednemu z najbardziej irytujących bohaterów. Chrisowalandis z pewnością nie należy do świętoszków, a jego dominującą cechą będzie nieznośna powtarzalność źle podejmowanych decyzji i drażniących poglądów. To one są centralnym punktem tej opowieści. Czytając uzasadnienia dlaczego chciałby mieć dzieci, albo gdy krytykuje długi i zachowania własnych sióstr, gdy sam prosi się o lanie, będą albo czytelnika bawić albo wzburzać. Ja przyznaję się bez bicia, że…polubiłam głównego bohatera. Nie raz parskałam śmiechem, nie brałam jego poglądów do siebie, bo zamierzeniem autora z pewnością było karykaturalne ukazanie współczesnego Greka. Karykatura ma w zwyczaju uwypuklać negatywne cechy nie tylko jednego człowieka, ale i całej nacji. Chrisowalandis ze swoją niechęcią do innych narodowości, pogardą dla kobiet, tylko dlatego, że go zraniły, żerowaniem na rodzinie i pożyczkach, ślepą w wiarą w siłę spowiedzi i oczyszczenia z grzechów, staje się jakby głosem greckiego obywatela, którego rzadko dopuszcza się w literaturze do głosu. Bóg mi świadkiem, że przy tej powieści można przepuścić przez siebie wachlarz emocji, poczynając od wiecznie wypraszanego przez głównego bohatera współczucia, poprzez śmiech i złość na niego, po autentyczny namysł nad kondycją głównego bohatera, który mógłby być każdym.
Dla żeńskiej strony czytelniczek główny bohater „Bóg mi świadkiem” musi być szczególnie drażniący, męczący, wręcz nie na miejscu. Opowieść snuta przez mizoginistycznego protagonistę opiera się w dużym i znaczącym stopniu na jego relacjach z kobietami. „Związki”, które rozpoczęły się w domu publicznym i w pewnym sensie nigdy się stamtąd nie wydostały. Chrisowalandis dochodzi do wniosku, że nawet prostytutki częściej znajdują szczęście niż on i poślubiają swoich klientów, a z niego kobiety wysysają tylko wszystkie soki i finanse. To są stworzenia Boże, które dokładają starań, by każdemu podarować zadowolenie i orgazm. A jakim wysiłkiem! Dziwka musi w ciągu krótkiego czasu za pomocą magicznych sztuczek uśmierzyć męski instynkt (…) – dorzuca od siebie narrator.
Jaka jest nasza przyszłość? Istnieje wielki strumień naszych bliźnich, którzy stają się więźniami zakładów psychiatrycznych.
Boję się, bym i ja z wynajmującego nie skończył jako stały mieszkaniec. Albo żebym nie skończył na jakiejś ławeczce na Omonii w towarzystwie ćpunów, bezdomnych i prostytutek imigrantek, błagając o jednego precla, żeby przeżyć.
Pozostać w środku Kliniki Psychiatrycznej Attyka cz na zewnątrz? W środku jest równowaga, bezpieczeństwo i zbawienne, według słów poety, „drogocenne zapomnienie.”
Zmierzając ku końcowi, gdy czytelnikowi wydaje się, że już nie zniesie kolejnej krytyki kobiet, wybielania samego siebie poprzez spowiedź i fałszywą skruchę bohatera oraz jego wieczne kombinatorstwo ratujące go od nędzy, gdzieś na horyzoncie świeci pewne zrozumienie i klarowniejsze spojrzenie na cel tego strumienia świadomości nieszczęśliwego Greka. Dociera do nas, że Makis Tsitas nie bez powodu dostał za tę książkę Europejską Nagrodę Literacką. Wśród tego pozornego bełkotu pięćdziesięcioletniego mężczyzny wyłaniają się prawie niewidoczne, drobne prawdy o współczesnej Grecji, ale też Europie. Kontynencie, gdzie ślepy konsumpcjonizm sprawia, że wciąż chcemy więcej, szukamy wytłumaczeń, ale nie rozwiązań, krytykując przy tym ustawicznie otaczające nas nacje, ale i przybyłych z daleka imigrantów. Kto powiedział, że ktokolwiek z nas nie poślizgnie się i nie wpadnie nagle w wir źle podejmowanych decyzji jak Chrisowalandis? No bo „jaka jest nasza przyszłość?” Czy nie jeden z nas nie zastanawia się czy czasami nie brakuje nam jednego, śmiałego bądź przypadkowego, kroku, który sprawi, że albo trafimy do Kliniki Psychiatrycznej bądź zostaniemy „na zewnątrz”?
Jeśli Chrisowalandis był dla Was drażniącym bohaterem, do tego stopnia, że nie spodobała się Wam przez to cała książka, to zapraszam do nadchodzącej lektury w kolejnych greckich klimatach „Nienawiść to połowa zemsta”, która zgoła inaczej przedstawi problemy współczesnej Grecji i postawi nas przed wieloma moralnymi dylematami.
Bóg mi świadkiem, Makis Tsitas, tłumaczenie Michał Bzinkowski, marzec 2018, Wydawnictwo Książkowe Klimaty
A jak bardzo drażnił Ciebie?
Tak jak pisałam, mnie bardziej bawił, nie brałam jego uwag o kobietach do siebie na przykład, bo odbierałam go jako karykaturalną wersję najgorszych cech. A Ty czytałeś już i masz swój stosunek wyrobiony do głównego bohatera? 🙂