Jesienna melancholia w środku lata

Och Tove, mama Muminków to tylko na wstępie, bo jeśli ktoś nie wie, to kobieta kalejdoskop z dziką wyobraźnią i duchem przygody ciągle za drzwiami swojego atelier. Malarka/pisarka, przyciągająca enigma, mistrzyni dobitnych prawd, która uparcie dzieliła życie między pracę a miłość. Perfekcjonistka kochająca burze i bezludne wyspy. Wojażer, Włóczykij pierwotny, Mała Mi z prztyczkiem do wydawców, zawsze walcząca o siebie i czysty przekaz własnych dzieł. Nawet jeśli słowa się od niej odwracały i kładły do góry dnem, to zawsze do niej wracały z wnikliwym spojrzeniem w krzywe zwierciadła nas.

Kochać ją można nie tylko za nieśmiertelne postacie z Doliny Muminków, ale tę plastyczną duszę, którą tak wiele miała do przekazania i ofiarowania nam, czytelnikom, mimo mgły anonimowości jaką pozornie plotła, bo przecież sprezentowała nam całą siebie w każdym namalowanym obrazie i wylanym na papier słowie.

Nie inaczej jest w podarowanej nam przez wydawnictwo Nasza Księgarnia książce z 1972 roku „Lato”, która idealnie wpasowuje się w ramę tegorocznych wakacji. Zapewnia nam to okładka wykonana przez tą samą graficzkę, która zaprojektowała okładki dla wcześniejszych dzieł Tove w Polsce, dodatkowo rozsiane między bogatymi treściami surowe, skromne ilustracje nadają książce unikatowy klimat daleki od banalnej książeczki.

Ciepłych uśmiechów serca jakie moje własne wybijało rytmiczne w stronę kart tej książki było bez liku. Znając biografię Tove człowiek robi to tym częściej. Ma się nieodparte wrażenie, że Tove bardzo sprytnie samą siebie niepostrzeżenie, nienachlanie podłożyła pod główne postacie powieści – sześcioletnią Sophię, miłośniczkę burz i sztormów oraz w sędziwą babcię, która wiecznie chowa się pod kocem usłanym z książek i stoi na straży dziewiczości wyspy, na której mieszkają.

Akcja tej letniej powieści rozpoczyna się w ciepły lipcowy poranek w gąszczu piwoni, gdzie babcia z wnuczką szukają szczęki. Od początku wyczuwamy zapach natury, zniżamy się do ziemi, dotykamy się z przyrodą, która będzie odgrywać tutaj kluczową rolę w procesie przemian obu bohaterek. Zadziorna Sophia daje nam się poznać jako wnikliwy obserwator, który nie stroni od poważnych pytań z rzędu: „Kiedy ty umrzesz?” bądź „Jak wygląda niebo?”. Babcia z kolei jest cierpliwym towarzyszem powrotu na wyspę, gdzie nagle łóżko dla Sophii zwalnia się z powodu straty matki.

Czytając opływa nas niewymowna troska ukryta w gestach, którą mają dla siebie babcia z wnuczką. „Krajobraz wypełniony jest oczekiwaniem” i to my decydujemy w tej książce na co czekamy, bo każdy ma swoje osobiste lato pełne zadumy i oczekiwań. Każdy z nas wypatruje ptaka zmian, którego skrzydła rozłożą się na jak najdalsze tereny wyobraźni:

Babka weszła na skałę i myślała o ptakach. Wydawało jej się, że żadne inne zwierzęta nie mają takiej zdolności dramatycznego podkreślania i uzupełniania każdego zdarzenia, mijania pór roku, i zmian pogody, i tych przemian, które dokonują się w człowieku.

Umiejscowienie akcji na wyspie, na której sama Tove uwielbiała spędzać czas, jest bardzo istotne. Wyspa jako oaza, żywy kontrast ze zgiełkiem, odseparowanie potrzebne do pogodzenia się ze stratami, mijającym czasem, wadliwą pamięcią, ale również jako miejsca odkrywania siebie, swoich lęków, znaków zapytania, odpowiedzi bez nakreślonego sensu i kierunku. Tu pastwisko tchnie małą Sophię to rozważań o Bogu i piekle. Sztorm jest piorunującą metaforą walki z samą sobą i żywiołami, które drzemią w człowieku. Wyspa jednocześnie nie jest dla każdego. Bywa „kapryśna, przypadkowa”, ale i skrzypi ustawicznością i wiernością rytuałom, którym sprosta tylko cierpliwa osoba i buńczuczny duch z trzeźwym w umysłem, czyli zestawione atawistycznie babcia i wnuczka.

Wyspa może być okropna dla kogoś, kto przychodzi z zewnątrz. Wszystko jest tu już gotowe, każdy ma swoje miejsce, zazdrośnie strzeżone, spokojne i samowystarczalne. W obrębie tych brzegów wszystko funkcjonuje według rytuałów skostniałych od ustawicznego powtarzania, a równocześnie każdy kroczy przez swój dzień kapryśnie i przypadkowo, jak gdyby świat kończył się horyzontem.

Przewijające się przedmioty i spotkania proszą się o zajrzenie do ich drugiego dna. Ma się wrażenie, że żadne słowo i sytuacja nie pojawiają się tutaj przypadkowo. Możliwe, że Sophia nie mogąca się zdecydować czy woli dzikiego kota o imieniem Mapi czy statecznego Svante, to sama ona ucząca się swojej dzikiej natury przyszłej buntowniczki na podstawie usposobienia kota. Pierwsza noc pod namiotem to z kolei dla Sophii pierwsze kroki samodzielności stąpające po niepozornych kartach tej powieści o wielkiej wartości poznawczej. Z kolei strach, który Sophia stara się zwalczyć bojąc się pogardy podczas nocy pod namiotem przypomina babci o wartości opowieści o tym, że pamięć ją zawodzi, a słowa tracą swój blask, gdy nie ma komu ich opowiadać.

Tutaj Sophia pomaga babci pamiętać. Pozwala jej „we wszystkim brać udział”. Wnuczka jest dla babci laską wstrzymującą ją od zapomnienia, a z kolei babcia jest podporą, bezpiecznym namiotem, ciepłą kołdrą nienachlanej troski. Tata przewija się na kartach pracując pieczołowicie nad prawidłowym funkcjonowaniem domu i wyspy, jest silnikiem, spoiwem, motorem. Najważniejszy jednak okazuje się tutaj szlafrok taty, którego ten nie może się pozbyć. Szlafrok jawi mi się tutaj jako falochron bezpieczeństwa wstrzymujący strach przed sztormami, który od zawsze był „wystawiony na różne zagrożenia” i wychodził bogatszy w doświadczenia po turbulencjach. Szlafrok puchnie od zapachów niosących woń wspomnień. To artefakt rodziny.

Ta książka jest jak kawa. Jedni wypiją ją czarną i mocną, a inni doleją sobie mleka i rozjaśnią przekaz i słodko-gorzkie bytowanie na wyspie. Zatem:

– Na zdrowie – powiedział Verner poważnie, zwracając się do babki. – Jest coś bardzo pięknego w przeżywaniu krajobrazu swej późnej starości wśród przemijającego lata. Otacza człowieka cisza, każdy chodzi własnymi drogami, ale spotykamy się wszyscy nad morzem w spokojnym zachodzie słońca.

Starszy, młodszy, melancholijny czy dziki. O wschodzie czy zachodzie. To książka już na każde lato mojego życia. Nie wątpię, że i dla Was stanie się Waszych osobistym szlafrokiem na każdą porę roku. 🙂

Tove Jansson, Lato, lipiec 2017, Wydawnictwo Nasza Księgarnia