Biografia Lema napisana piórem Orlińskiego zaczyna się od fantazji autora na temat swojego mistrza. Pan Wojciech umyśla sobie dzień tuż przed nastaniem świtu, kiedy to sam Lem najbardziej lubił tworzyć. Zanim domownicy unieśli powieki, on zdążył już nie tylko rozpalić ogień, ale i wystukać kolejne słowa geniuszu. Możliwie, że żona kazała mu nosić węgiel, by zgubił trochę tuszy, a za szafą jakiś chochlik wyrzucał papierki po podjadanych batonach.
Czyli widzimy Lema możliwie od kuchni, inaczej. Zaostrzył mi się apetyt. Ale potem nie najadłam się do syta. Czułam głód, muśnięcie jeszcze tak wielu tematów. Zaczytuję się w Lemie, kocham jego wizje, ciętą inteligencję, bujną wyobraźnię i wrażliwość, bo on to więcej niż nasz nadrzędny futurolog literacki.
Wojciech Orliński próbuje w „Lem. Życie nie z tej ziemi” sprostać wielkiemu wyzwaniu – napisać biografię swojego ulubionego autora, z którym było mu dane przeprowadzić wywiad jako początkującemu dziennikarzowi. I mam wrażenie jakby ta biografia utkwiła w procesie dorastania dwudziestolatka, który jeszcze nie umie do końca poskładać i rozwinąć faktów. Brakuje mi tu wielu „zbliżeń”. Chciałabym więcej Lema w Lemie, Lemowskiej rodziny. Orliński jakby się bał obrazić swojego mistrza i wiele pozostawia własnej interpretacji i niepewności. Często spotkamy zdaniu typu: wydaje mi się, że; podejrzewam, że; sądzę, że było inaczej.
Niektórzy zarzucają Orlińskiemu brak stronniczości i pisanie wyłącznie z perspektywy miłośnika twórczości Lema zamiast z kąta obiektywnego obserwatora. Mi osobiście nie przeszkadza podziw autorów do osób, o których piszą. Lubię prywatne historie uwielbienia przemycane drobno, posypywanie nimi biografii, niczym przyprawa na i tak już smaczne danie.
Czytało mi się sprawnie, jako Lemofanka z pewnością poszerzyłam wiedzę i nabrałam ochoty, by powrócić do niektórych dzieł Lema, by przeczytać je ze świeżo-interpretacyjnym okiem.
Wojciech Orliński, Lem. Życie nie z tej ziemi, sierpień 2017, Wydawnictwo Czarne
Dlatego też przypomniał mi się „Eden” i inne czytanie pozycje, a przede wszystkim chciałam czym prędzej pożreć „Szpital Przemienienia”.
Przepraszam, że mówię o sobie. Ale ostatecznie każdy z nas jest jakimś projektem na środek świata, tyle że nie zawsze dobrze wykończonym. Wiele, wiele jest partactwa w człekoróbstwie.
I w końcu się poznaliśmy. W końcu się przeniosłam do „Szpitala Przemienienia”. Cofnęłam się z niemym wstydem do debiutu Lema. I jakżeż ten wstyd teraz wrzeszczy, że tak późno! Od tak dawna mogłam już kochać książkowym oddaniem „Szpital Przemienienia”.
Uwielbiam cały zamysł fantastyki aluzyjnej, którą uprawiał Lem. Przebieranie totalitaryzmu, realiów bloku wschodniego w futurystyczne kostiumy, które tak często musiały walczyć z cenzurą. Jego rozlazłe, szczegółowe opisy. Śledziłam poczynania Pirxie’go i Ijon’a. Jednak bez reszty utwierdziły mnie w podziwie Lema realizm wojenny i jego własna rozprawa z Holocaustem w tej książce.
Stanisław Lem, nigdy nie potrafił mówić ani pisać otwarcie o Holocauście. Kto wie czy nie wymyślił postaci Stefana, lekarza w szpitalu psychiatrycznym, który wystarczy, że na parę dni rozstanie się z golarką i snem, to może przypominać ukrywającego się Żyda. Przecież likwidacja szpitali psychiatrycznych też była autentyczna, była zalążkiem zła, gdzie wypróbowywano komory gazowe, które potem zabiły dalszą rodzinę Stanisława.
W szpitalu, gdzie „widziało się twarze blade i wyciągnięte, jakby osiadłe na kości, to purchawkowato rozdęte, o niezdrowym rumieńcu, pokryte zarostem. Mężczyźni byli ostrzyżeni do skóry, a zabieg taki zaciera indywidualność.” – czyż nie mrozi się krew w żyłach?
Zatem jakże przejść obojętnie obok tego debiutu, zaskakującego dla wielu fanów futurystycznych światów Lema? Zwyczajnie się nie da. To traktat moralno-filozoficzny, w którym Lem zawarł więcej o człowieczeństwie niż niejeden filozof. Mnożące się pytania etyczne, poznawcze i filozoficzne nakarmią niejednego wielbiciela klasyków takich jak „Czarodziejska Góra” czy Dostojewski. Nie wspominając o wybornym języku autora.
Dla kogo mam pisać? Minął jaskiniowiec, który żarł gorące mózgi z czaszek bliźnich, a ich krwią rysował w pieczarach dzieła sztuki, którym nic jeszcze nie dorównało. Minął czas renesansu, genialnych uniwersalistów i stosów ze skwierczącymi heretykami. Minęły hordy ujeżdżające oceany i wiatr. Zbliża się epoka skoszarowanych karłów, muzyki w konserwach, hełmów, spod których nie można patrzeć w gwiazdy.
Co ważniejsze – mimo wojennych realiów – pytania stawiane na kartach tej powieści teleportują się do teraźniejszości bez trudu. Bo w tym tkwi moc literatury Lema – jest ponadczasowa, bez względu czy dzieje się w przyszłości, przeszłości, nadal zachwyca nas w tu i teraz. Zagina w swoim moralizatorskim tonie z filozoficznym zacięciem pisarzy największych.
Jeszcze zastanawiasz się czy chwycić za Lema? Natychmiast przestań, pożycz od znajomego, wypożycz z biblioteki albo jeśli możesz, zakup sobie – bo Lem powinien zagościć na półce każdego czytelnika nie tylko dlatego, że wybuchła jakaś odświeżona „moda” albo dlatego, że Wydawnictwo Literackie podaje nam tak piękne wznowienia jego dzieł do stołu. 🙂
Stanisław Lem, Szpital Przemienienia, maj 2017, Wydawnictwo Literackie
Na chwilę popadłyśmy w wakacyjny letarg, a tutaj tyle nowych wpisów! I kiedy my to nadrobimy?! Dobrze, że chociaż sporo lektur wspólnych, do lista „do nadrobienia” nie będzie się ciągła w nieskończoność.
Wiem, moja wina, moja wina, moja bardzo niewielka wina! Ale jak jest wena, to nie lubię jak pomysły się leżą i kurzą, a tyle ich jeszcze w drodze :)) Czytajcie w swoim czasie, bo nie ma nic gorszego niż lektura na siłę!:)