„Wszyscy myślą, że nie powinienem nawet tego wszystkiego czuć – pociągnął nosem i rozkleił się na nowo. – Moja historia jest zupełnie nieważna.”
Ilu nastolatków mogłoby powiedzieć nam dziś takie zdanie, tłumiąc w sobie emocje, czując się niesłyszalnymi, zakrywając się emotikonami i wszelkimi xD i LOLami, kierując aparaty na swoje twarze podczas, gdy za oczami czai się strach przed nieznanym. Dwoje nastolatków będących bohaterami powieści „Slash”, oraz poprzedniej „Fanfik”, autorstwa Natalii Osińskiej, nie raz poczują się na kartach tych powieści nieważni, zdani na samych siebie, by ostatecznie zapaść nam w pamięć i zaskarbić swoim poplątaniem. Czym różnią się od innych bohaterów powieści młodzieżowej na polskim rynku? Otóż Tosiek był kiedyś Tosią, a Leon skrytym gejem, zmuszonym do zbyt szybkiego dojrzewania i samodzielności.
Czytelnicy powinni wiedzieć, że „Slash” jest kontynuacją „Fanfika”, bo zauważam, że ze względu na zmianę wydawnictwa i wydania, nie każdy o tym wie. Zatem logiczne pytanie brzmi czy trzeba przeczytać pierwsze, by docenić wartość drugiego? Ja „Slash” dosłownie pożarłam i zaraz potem, a właściwie już w trakcie, chwyciłam za „Fanfik”, bo tak bardzo chciałam znać wcześniejsze perypetie i historie, które zaprowadziły bohaterów do punktu, w którym znajdują się w części drugiej. Przede wszystkim, powieści są pisane z dwóch różnych perspektyw. „Fanfik” oddaje głos Tosi, która prezentuje nam się w zwiewnych sukienkach, uwypuklających jej niedopasowanie i wyobcowanie we własnym ciele. Tosia budzi się do świadomości, odstawiając tłumiące leki, odkrywa w sobie węzły, które pętały jej prawdziwą tożsamość. „Slash” natomiast prowadzony jest przez Leona i jego budzenie się do akceptacji siebie. Warto przeczytać obie powieści, by zestawić ze sobą rozwój samej pisarki, a nie tylko postaci. Widać znacznie głębsze podejście psychologiczne do bohaterów, wygładzone to, co wcześniej poszarpał trochę „Fanfik”.
„Slash” otwiera koniec wakacji i powrót do klasy maturalnej wraz skłóconymi postaciami Tośka i Leona. Leon jest prymusem, zasypanym mnóstwem obowiązków. Wyczuwamy ze strony na stronę, że jego potrzeba bycia pożytecznym zakrywa silny krzyk czucia się nikim. Rezonują w nim wciąż nieodkryte prawdy o sobie samym i jego otoczeniu. Tosiek, wcześniej zakuty w kajdany niewłaściwej płci, stara się nadrobić stracony czas i głos, staje się przebojowy i coraz bardziej widoczny. W Leonie natomiast narasta niechęć, stara się „jak najlepiej sterować tą chybotliwą łódką, którą płynęli wspólnie po oceanie szkolnych plotek. To Tosiek, ten głupi Tosiek nieustannie się wiercił i wychylał w stronę horyzontu, ryzykując zatopienie ich obu”. Tosiek, zakryty wcześniej toną makijażu i sukienek przez swoją nadopiekuńczą ciotkę, czuje się w swojej skórze coraz lepiej, natomiast Leona tłamszą własne lęki. Następuje tutaj ciekawe odwrócenie ról, kiedy to Leon próbuje wepchnąć ich oboje do szafy i nigdy z niej nie wypuszczać.
„Ale chyba coś się zaczęło psuć. (…) Leon trzymał się od tego wszystkiego z daleka, zwłaszcza od tych definicji. Przeważnie brzmiały jak nazwy wirusów albo intymnych przypadłości. Tosiek nie miał z tym problemu. Wyławiał dziwne słowa z otchłani Tumblra i przymierzał jak ubrania w siecówce, szukając czegoś, co go najlepiej określi. (…) Tosiek był jedyny w swoim rodzaju i to w nim było najlepsze, po diabła tak rozpaczliwie potrzebował tych głupich flag i etykietek, z którymi mógłby się utożsamić?”
Leon jawi się momentami jako ktoś zbyt surowy, a Tosiek jako zbyt beztroski, wszystko jednak zmierza ku bogatemu samopoznaniu. Leon udzielający korepetycji, z poważnymi i określonymi planami na przyszłość u boku Tośka, który unika odpowiedzi na pytanie co z maturą i dalszą przyszłością jak ognia. Tosiek chciałby polecieć na Marsa, nie widzi sensu w parciu do sztucznych ram zachowań. Mars jawi mi się tutaj jako metafora otwartego świata, coming-outu bez rykoszetu krzywd, planety pełnej możliwości.
Nie chcąc zagłębiać się przesadnie w fabułę, by nie psuć Wam zabawy, sami musicie chwycić za tę lekturę, by zrozumieć, dlaczego Tośka tak ciągnie do flag i chęci udziału w Marszu Równości w znajomym Poznaniu i czy Leon ostatecznie zrozumie, po której stronie barykady stoi.
Na powieść młodzieżową zawsze staram się patrzeć okiem siebie z lat nastoletnich z doświadczeniami dorosłego. Moje spojrzenie dorosłego miało problem w czytaniu Fanfika ze względu na jego traktowanie dziewczyn. Nie wiem czy to zamierzony efekt i świadoma kreacja postaci, ale Tosia nie musiała się budzić do Tośka, będąc zestawiona z „głupimi dziewczynkami” dookoła. „Slash” dalej delikatnie tym pobrzmiewa, jednak czyta się z rosnącym zadowoleniem. Język książki jest dojrzalszy, rozważania bohaterów sięgają głębiej, zaszczepiają w nas troskę i zastanowienie.
Są sprawy potrzebujące głosu. Książki, które potrzebują megafonu, by mówić o nich więcej, ażeby osiągnęły szerszy zasięg odbiorców. To jedna z nich. Chciałam ją przeczytać i przytknąć do ust zawartych w moich piszących palcach, by choć jedna osoba więcej za nią chwyciła i może choć o parę centymetrów poszerzyła własne spektrum poglądów i horyzontów. Ja zwyczajnie, jako człowiek, pedagog, dorosły, kobieta, wrażliwiec – nie chcę, by po korytarzach snuły się niesłyszalne rzesze nastolatków, i drugie takie, które ich tłamszą. Nie chcę w wiadomościach oglądać niewinnych twarzy Kacpra czy Dominika, którzy nie mieli swojego Leona i Tośka, ani żadnego środka transportu, który by ich przeniósł na Marsa.
Natalii Osińskiej za te książki dziękuję. Bo nawet jeśli chwyci za nią choć jeden samotny nastolatek, który czuje, że jego historia jest nieważna i nie powinien czegoś czuć, to możliwie uratuje mu życie.
Natalia Osińska, ilustracje Mariusz Andryszczyk, Slash, październik 2017, Wydawnictwo Agora
Ostatni akapit, a właściwie przedostatni, jeśli liczyć podziękowania – może to zabrzmi głupio, ale miałem łzy w oczach, gdy go czytałem. Chciałbym napisać coś merytorycznego, odnoszącego się do książki czy recenzji, ale w tym momencie mam pustkę w głowie i nie przychodzi mi do niej nic oprócz tego, że napisałaś rewelacyjną recenzję, a mnie zaskoczyło, że tym razem patrzymy na wszystko z perspektywy Leona (ta część mnie, która stara się obiektywnie oceniać i analizować książki się cieszy, a ta część, która podchodzi do twórczości Osińskiej emocjonalnie, wręcz przeciwnie, gdyż o wiele bardziej utożsamiam się z Tośkiem), ale tak czy inaczej książkę z pewnością przeczytam (może w Boże Narodzenie, idealnie rok po „Fanfiku” <3).
Natomiast co do Twojego ostatniego akapitu, tj. podziękowań – "Fanfik" z pewnością nie uratował mi życia, ale znacznie pomógł zrozumieć, że również jestem osobą transpłciową (kwestia odkrycia, co dla mnie oznacza niebycie kobietą to inna sprawa, której rozwiązanie zajęło mi sporo czasu, o ile jest już rozwiązana, czego z całą pewnością powiedzieć nie mogę). W każdym razie to dlatego ta książka jest dla mnie tak ważna, a ja mam do niej taki emocjonalny stosunek. Zatem i ja powinienem podziękować Natalii Osińskiej za napisanie tych książek, tymczasem jednak na razie dziękuję Tobie za tak wspaniałą recenzję kontynuacji bardzo ważnej dla mnie powieści, a przy okazji za piękne słowa w ostatnich akapitach.
No, to pierwsze dotyczące internetowych coming-outów koty za płoty. Wypadałoby teraz zrobić jakiś na własnym blogu ;).
Nie dziękuj mi. To ja dziękuję Tobie za emocje i szczerość, bo zaraz obok chęci chwycenia za książkę, zależy mi na jakiś emocjach, które mogę wywołać w osobie czytającej recenzję. Wiedz, że dzielę z Tobą każdą. Resztę napiszę Ci prywatnie 🙂