Historia pani Stadnickiej przyciąga jak magnes, ale Elżbieta Gajewska, której zawdzięczam tę opowieść, niewiele potrafi sobie przypomnieć. Odgania się ode mnie jak od natrętnej muchy. A ja nie daję za wygraną, przypieram do muru – wypytuję o wszystko. Wydzieram z jej pamięci, co tylko się da. Walczę o każdy detal. Chcę zobaczyć tę postać i poznać otoczenie. Nie, nie otoczenie. Powinnam była powiedzieć raczej „entourage”. Bo pani Stadnicka to nie jakaś zwykła pani, ale prawdziwa hrabina ze Stadnik. Anna Maria hrabina Stadnicka herbu Drużyna. Charakter. Temperament. Osobowość. Władała biegle angielskim, niemieckim, rosyjskim i francuskim. Twaina, Tołstoja i Zolę czytała w oryginale. I chyba także Goethego, ale tego akurat moja rozmówczyni nie umie sobie przypomnieć. Jedno jest pewne – czytała maniacko.
Gdy czytam reportaże, wnikam w nie z kilku perspektyw. Zadaję sobie wiele pytań podczas lektury: o formę, obecność bądź nieobecność autora i jego osobiste zaangażowanie. Czym ta obecność bądź nieobecność jest spowodowana? Czy autor wyciąga historie ze swoich rozmówców z klasą czy pozyskuje je z niedopowiedzeń, braku konkretnych źródeł albo, co najgorsze, bez pozwolenia rozmówcy. Jeśli już zidentyfikuje formę i zamysł na reportaż, to pytam siebie czy pasuje on do obranego tematu? Dlaczego to wszystko jest takie istotne? Jest ważne dlatego, że wiem, że od tego wszystkiego zależy czy da się przebrnąć przez dany reportaż. Wiem, że jestem w stanie przeczytać reportaż o czymkolwiek lub o kimkolwiek, jeśli jest napisany kapitalnie. Tam, gdzie autor obrał swoją ścieżkę rozmowy i okrasza to osobistym zaangażowaniem i niebanalnym językiem. Jak do swojego reportażu podeszła Violetta Nowakowska? Jaką drogę i formę wybrała, by dotrzeć do historii swoich rozmówczyń? Czy jest obecna czy nieobecna w swoim zbiorze? A przede wszystkim, co daje nam lektura „Nie ma takich kobiet”?
Bardzo szybko dotarło do mnie, że to, co robi autorka, to w żadnym wypadku nie jest nachalność w wydobywaniu historii, ale szczera, niemal dozgonna przyjaźń. Książka urzeka tym bardziej i zapewnia nas o wartości historii kobiet, gdy możemy zerknąć w sam proces twórczy oraz chwile, gdy autorka wysyłała fragmenty książki do wglądu i akceptacji rozmówczyń. Niemal wszystkie łączy to samo – nie pisz o mnie, pisz o ludziach. Pisz o małpach, pisz o stracie, ale nie o mnie. Wtedy przychodzi to największe olśnienie – gdyby nie wytrwałość autorki, jej intymny wręcz kontakt z tymi kobietami, to te historie nigdy by do nas nie dotarły. Nagle rozumiem, doceniam i szanuję fakt, że autorka musiała stać się tą „natrętną muchą”, która wyrywa historie z pamięci, byśmy my, czytelnicy, mogli je ujrzeć. Siła tych kobiet drzemie w ich ciszy, którą może nagłośnić tylko wytrwały rozmówca, w tym przypadku Violetta Nowakowska. Jeśli można stać się psychofanką czyjejś kobiety, stylu rozmowy, to ja od dziś ogłaszam się psychofanką Pani Violetty. Ona sama ma w sobie siłę, czuć między wierszami ile nosi w sobie, co też jest warte opowiedzenia. W sposób jaki napisała tę książkę jest historią samą w sobie, którą ktoś też musi podać dalej. Skromnie pragnę zrobić to ja. Dlaczego mnie nie zdziwiło, że gdy pani Violetta napotkała mój zachwyt nad jej książką w mediach społecznościowych sama zaproponowała rozmowę telefoniczną „jak kobieta z kobietą”? Siedzę tutaj i piszę, pragnę potwierdzić – nie ma takich kobiet. Nie znajdziemy ich historii w powszechnie dostępnych kanałach komunikacji. Mijamy je i nie wiemy, jak bardzo są niesamowite. Jak my wszyscy jesteśmy na swój każdy indywidualny sposób – niesamowici.
Żadna z kobiet opisanych przez autorkę nie świeciła do nas z pierwszych stron gazet, nie zajęła niczyjej książki. To te kobiety, które mijamy w wiecznym pośpiechu, bez uwagi, nie mając pojęcia co przeszły, jakie historie w sobie kryją i jak barwnymi postaciami są, gdyby tylko dać im głos. Poświęcenie, oddanie, wytrwałość, wierność – to wartości, które scalały dla mnie wszystkie bohaterki. Poświęcenie swoim pasjom, jak urzekający rozdział o Elżbiecie Gajewskiej, która całe swoje życie opiekuje się małpami. Oddanie tym, których żywi się boją, czyli zmarłym i ich pielęgnacji po śmierci. Wytrwałość przylgnęła w moim oczach w szczególny sposób do Joanny Lisek, która mimo ciąży w nastoletnim wieku postanowiła nigdy nie zrezygnować z obranej drogi i stać się tłumaczką jidysz. A wierność to dla mnie Pani Danuta Mildyn, której wierność pamięci o ukochanym synu jest najpiękniejszym świadectwem miłości. Violetta Nowakowska wybiera do swojego reportażu kobiety, które poznała osobiście, ale też takie, których dosięgnąć już nie można, bo nieubłagalny czas rozerwał je z teraźniejszością. Wytrwałość i wierność to cechy, które również przypisałabym autorce. To jedynie skrawek jej upartych poszukiwań, które urzekają i dotykają do żywego, kiedy to próbuje prześledzić losy hrabiny Stadnickiej. Hrabiny, która resztę życie spędziła czytając książki pracując w szalecie wrocławskiego zoo. To Violetta staje się naszym mostem łączącym nas z wszystkimi historiami:
Nie wiem, jak wyglądała. Męczy mnie to. Niepokoi. Wydaje mi się nieprawdopodobne, że nie zostało po niej ani jedno zdjęcie. Szukam fotografii i ludzi, którzy ją pamiętają. – Była piękna – opowiada Barbara Merkel. – I bardzo zgrabna. Trochę może zbyt szczupła, ale zawsze, aż do końca, miała piękne ciało. Wdzięk i elegancja – te dwa słowa najlepiej ją portretują. Powinnam mieć gdzieś jej jedno zdjęcie, bo kiedy była chora, okazało się, że zgubiła dowód osobisty, więc dyrektor posłał fotografa, żeby zrobił jej zdjęcie do wyrobienia nowego. Ale kiedy przyjechaliśmy na miejsce, zrozumieliśmy, że pani Stadnicka nie ma już siły wstać, więc tylko usiadłam obok niej na łóżku i tak nas sfotografowano. Gdzieś mam tę fotografię. Na pewno mam. Poszukam. (…) Barbara Merkel jest mostem łączącym mnie z hrabiną. Kogo mogę, pytam o hrabinę. Opiekunów zwierząt, lekarzy weterynarii i pracowników dyrekcji. Chodzę po jej śladach i zaklinam rzeczywistość. W sukurs przychodzą mi zmarli, choć za pośrednictwem żywych.
Kilka słów ode mnie. Koniecznych. Sama Violetta Nowakowska jest postacią nietuzinkową. Już po kilku wymienionych słowach wyczuwa się od niej szczerą, dozgonną troskę o każdą istotę, człowieczeństwo, człowieka, zwierzę. Jej książka powstawała latami i początkowo miała na celu opowieść o różnych profesjach kobietach. Jednak podczas tych nieskończonych, ciągnących się godzinami rozmów, ta książka przerodziła się w coś więcej. Gdy autorka wchodzi do czyjegoś domu, nie wkracza tylko po suche fakty. Przygląda się wiszącej sukience, intryguje ją szafka nocna. Jednym słowem – każdy szczegół, który składa się na jednego człowieka. To cecha ludzi hiper wrażliwych, bacznych obserwatorów, co czyni z nich potem uważnych rozmówców. Nie ma rozmówczyni, której zaufania nie pozyskała by autorka, a to kunszt, w dzisiejszym świecie kłótni powoli zanikający. Czułam, że siadam razem z nimi przy herbacie i nieśmiało się przysłuchuję, poznaję, a dzięki temu ludzkiemu elementowi, historie osiadają w czytelniku na więcej niż kilka dni. Przytulałam książkę wielokrotnie, a zwłaszcza po odłożeniu. Pani Ewa Unger, ostatnia bohaterka, jak i jej poprzedniczki, prosi panią Violettę: „Nie rób ze mnie pomnika”. A autorka wszystkie autorki wynosi na należyty im piedestał. Jak dla mnie, należy się on również samej autorce, bo to barwna i wartościowa kobieta. Nie ma takiej drugiej:
Wrocławska dziennikarka, pisarka i publicystka. W latach 90. prowadziła radiowe „Wrocławskie Rozmowy Kulturalne”. W autorskiej audycji dla dzieci odkrywała zapomnianych twórców, żywo propagując rodzinne czytelnictwo. W publikacjach prasowych niezmiennie zainteresowana tematami społecznymi. Ponadto autorka kilku książek dla dzieci i kilkunastu dla dorosłych. W Tak kochają lemury podjęła temat ludzi przejętych losem zwierząt. Jako wolontariuszka współpracuje bowiem z oddziałem wrocławskiej Ekostraży, przyjmując osierocone dzikie ptaki, by po odchowaniu zwracać je naturze. Jest ośmiokrotną laureatką ogólnopolskich konkursów literackich. Ostatnia jej książka, Węgrów. Historia obecności, zdobyła nagrodę główną. Redaktor naczelna serii Wally zwiedza świat! Prywatnie mama Michaliny, Jonatana i Nikodema, entuzjastka rodziny i życia na wsi. Z mężem, oswojoną wroną i kawką oraz czterema przygarniętymi psami mieszka w Rakowie pod Wrocławiem.
Dlatego, jakkolwiek banalnie to brzmi, jeśli macie komuś sprawić w tym roku jedną książkę na Święta, niech to będzie „Nie ma takich kobiet”. Wręczenie tej książki swojej przyjaciółce, siostrze, matce, babci, sąsiadce, która zmaga się z trudnościami, to jak powiedzenie tej drugiej: nie ma takiej drugiej, jak Ty. A to powiedzieć wiele. Na początku tej recenzji pytałam, co daje nam lektura tej książki. Dać tę książkę, to dać siłę na każdy dzień. Garstkę wzruszeń. Szczyptę wartości. Potrzebnej wiary w zdrowe człowieczeństwo, o które chyba po cichu walczy w tej książce autorka.
Nie ma takich kobiet, Violetta Nowakowska, grudzień 2020, Wydawnictwo Warstwy
Pięknie napisana recenzja, w taki sposob bliski mi. Oczywiście zachęciła mnie do nabycia i obdarowania bliskich mojemu sercu kobiet❤
Bardzo zachęciłaś do książki, która gdzieś mi mignela ale potem zapomniałam o niej:) piękna recenzja