Na tych zaledwie nieco ponad 60 stronach kryje się wystarczająco dużo, by poruszyć czytelnika. Kryje się zdecydowanie więcej niż można by się spodziewać. Całkiem możliwe, że trzecia pozycja wydana przez Wydawnictwo Tajfuny staje się moją ulubioną w ich dorobku.

Niewielki objętościowo, ale bogaty w treści „Niedźwiedzi Bóg” składa się ze wstępu Karoliny Bednarz, która ponownie przybliża polskiego czytelnika do nie tylko poznania, ale zrozumienia w głębszym stopniu literatury oraz kultury japońskiej. W środku znajdziemy również Posłowie samej autorki oraz słowo od tłumaczki. Dla miłośników, tekst zawiera również japoński oryginał. Fanom grafiki Wydawnictwa Tajfuny nie muszę wspominać, że to kolejne piękne wydanie w ich kolekcji, tym razem w błękitnych barwach.

„Niedźwiedzi bóg” w pierwotnej wersji powstał w 1994 roku i wpisał autorkę do kanonu japońskiej literatury. Zatem czytelnicy powinni wiedzieć, że Tajfuny zdecydowały się na publikację dwóch wersji tej noweli. Jak przyznaje sama autorka, przywróciła swoje stare opowiadanie do życia w zmodyfikowanej wersji, ponieważ nie ustawała w niej rezonująca, cicha złość. Na co autorka jest zła? Mianowicie „Niedźwiedzi bóg 2011” powstał wskutek niewypowiedzianego; kataklizmu monstrualnych rozmiarów, który dotknął Japonię i zdeformował ją na zawsze. Jak podkreśla w pierwszym zdaniu wstępu Karolina Bednarz „11 marca 2011 roku dzieli Japonię na przed i po.” To tego dnia kraj nawiedziło trzęsienie ziemi o sile 9,0 skali Richtera, które dokończyło zniszczenia dodatkową falą tsunami oraz katastrofą nuklearną w Fukushimie. O to ostatnie autorka jest najbardziej rozzłoszczona:

Jeśli przyjmiemy, że bóg uranu istnieje, co sobie o tym wszystkim myśli? Co zwykle dzieje się w baśniach, gdy ludzie schodzą z dobrej drogi i wykorzystują bogów nieba i ziemi? 

Czytając znów uczę się nowych słów i ich wagi w japońskim języku. Kizuna – to o tym opowiada „Niedźwiedzi bóg”. To świat słabnących więzi, gdzie szarmanckość, logika i staroświeckość prędzej staną się obiektem ośmieszenia niż szacunku. Karolina Bednarz pisze we wstępie, że kluczem do czytania tego niewielkiego tekstu jest zaufanie, że zrozumiemy o czym mowa. Rozpływam się w gorzkim zrozumieniu po lekturze tego, co ta drobna książka i wydarzenia ją okalające chcą nam przekazać.

Niejeden artysta próbował opisać świat japońskiego po. Niewypowiedzianą traumę i skalę siły żywiołu. Czy w ogóle da się chwycić za takie sceny? Przy tak ogromnych tematach łatwo o wiele potknięć. Przesadny realizm, banał dosłowności, marazm bezpośredniości. Początkowo sceptycznie podchodziłam do pomysłu ożywienia własnego dzieła, by przekształcić je tak, by pasowało do świata po kataklizmie. Mogłoby się to wydawać literackim lenistwem. Ale tak jak zaleca Bednarz, wydaje się, że dość prędko może to człowiek zrozumieć. Przesłanie dzieła z lat 90-tych, z drobnymi, choć istotnymi zmianami, staje się w świecie po jeszcze bardziej gorzkim dziełem.

Jak się dowiadujemy ze wstępu, najmodniejszymi słowami nie były wtedy „tragedia” czy „trzęsienie ziemi”, ale właśnie kizuna. Niedźwiedź, główny bohater noweli, jest jej chodzącym odzwierciedleniem. Poznajemy samotnego osobnika, który wprowadza się do sąsiedztwa i zaprasza kobietę na wypad nad jezioro. To staroświecki niedźwiedź, który szykuje posiłek w nadmiarze, przykrywa towarzyszkę ręcznikiem, gdy ta postanawia się zdrzemnąć, a na pożegnanie pragnie jedynie zostać przytulonym, upraszając się o to niezręcznie z pokraczną czułością. To niedźwiedź, który na pożegnanie mówi z troską: Niech niedźwiedzi bóg ma cię w swojej opiece. 

Rozumiemy już po przeczytaniu pierwotnej wersji tej noweli. Gdy dojdziemy do wersji post 2011, tym bardziej zagości w nas niewymawialny smutek. Może to ta prosta powiastka z drobnymi zmianami bardziej nas przybliży do pojęcia niepojętego niż niejedna relacja prasowa czy literatura non-fiction.

To przykładowo takie zdania, wtrącenia, jak:

(…) po raz pierwszy do tamtego zdarzenia.

(…) na których przedtem były pola ryżowe.

Może nas unikają, bo nie mamy na sobie odzieży ochronnej?

Przed tamtym zdarzeniem nad rzeką było zawsze mnóstwo ludzi, pływali, łowili ryby, przychodzili całymi rodzinami. A teraz nie ma tu nawet jednego dziecka. 

Mam wrażenie, że po tej lekturze stworzonej wskutek tamtego zdarzenia, rozumiem i czuję więcej. Od tak drobnych zabiegów językowych jak to czy tamto. Językowy minimalizm monstrualności strat. Przybliżam się do cichej złości autorki. To przez nią zastanawiam się czy istnieje bóg uranu i czy nie grzmi, gdy patrzy na ludzką rękę żądną wykorzystywania radioaktywnego promieniowania do swych niecnych zamiarów? Tak, że nabieramy obawy przytulić metaforycznego niedźwiedzia, bo może pod brudną sierścią kryje więcej promieniowania? „Niedźwiedzi bóg” swą skromną ilością zajmie nam więcej w wyobraźni i w przemyśleniach na temat eksploatacji niewinnego świata niż niejedne grubsze tomiszcze. Warto zasiąść w jesiennym fotelu z kolejną pozycją od Tajfunów.

 

Niedźwiedzi bóg, Hiromi Kawakami, ze wstępem Karoliny Bednarz, tłum. Beata Kubiak Ho-Chi, listopad 2019, Wydawnictwo Tajfuny