Przeglądam spuchnięty internet od ilości książek, których jesteśmy bombardowani i choć od premiery „Kary i Nagrody” Anny Zonovej mija kolejny miesiąc, nie znajduje niemal żadnej recenzji. Portal lubimyczytac.pl ma zaledwie jej trzy „oceny”. Za mało szumu jest wśród wartościowych książek i dlatego dziś przychodzę i pragnę Wam przypomnieć o dwóch książkach, którym matronuję nie bez powodu. Autorka „Kary i nagrody” nie sili się na moralizatorski ton, nie ocenia, nie zbliża się do literackiego reportażu czy podręcznika od historii. Pisze tak jak powinno się pisać o historii – z zaangażowaniem, wymyślając postacie fikcyjne, którym wierzymy niekiedy bardziej niż tym prawdziwym. Biorąc na warsztat historie przesiedleńców opowiada o wielu sprawach, niesprawiedliwościach oraz nierównościach. Nie byłabym sobą, gdybym pozwoliłabym Wam przejść koło takiej prozy obojętnie. Zaręczam, że kolejna dawka czeskiej literatury Was nie zawiedzie. W drugiej części tego tekstu przejdziemy do świata hiper fikcyjnego, który bardziej wzburza i zachwyca, ale będę się zastanawiać czy to właściwie coś złego? Zwłaszcza, gdy zastanowimy się w jakim celu powieść „Krótka historia Ruchu” została stworzona.

Anna Zonová rozpisuje historię na wiele głosów, a co innego czyni historię bardziej przystępną, prawdziwą, wielowarstwową? Zerkanie na kraj i daną nację z wielu perspektyw pomaga nam zagłębić się w świat, który nie znamy. Autorka przenosi nas na niewielkiej sudeckiej wsi na morawskim pograniczu, to tutaj przed wojną mieszkali Niemcy. Gdy wojna dobiega końca trafiają tu dwie rodziny – Jozef i Tereza, przesiedleńcy ze Słowacji oraz Lise z dziećmi, której mąż, wysoko postawiony komunistyczny urzędnik, zostaje stracony za kolaborację z faszystami. Dla kogo przesiedlenie będzie nagrodą, a dla kogo karą?

Nie wiedzieć czemu, do mnie najczęściej przemawia spojrzenie dziecka bądź nastolatka. One błądzą po omacku w meandrach czynów swoich rodziców czy dorosłych. Wyłapują koncepty, ale jeszcze nie wiedzą, gdzie je przypisać. Jako czytelnik czuję się im najbliższa na początku każdej powieści, bo ja wraz z jej pierwszymi stronami również jeszcze błądzę, szukam znaczeń, połączeń, sensów. „Dlaczego właściwie tak ich nosi.” Pyta siebie nastoletni Józef myśląc o Cyganach z nim sąsiadujących. Zerkamy zatem początkowo w świat podlotków, którymi kierują pierwsze rządze, a pomiędzy wierszami wypływają z nich różnice pochodzenia, miłości rodziców.

– Czy są chustoczki? – pytała w sklepie.

Sprzedawczyni na to, rozbawiona:

– Co chcesz? – I już się śmieje. Myśli, że jej język jest jedyny, najlepszy. Wszyscy zresztą tak myślimy. Dopóki nie spotkamy kogoś innego. 

– No, te takie, na głowę – zaczęła pokazywać mama i w tej samej chwili zobaczyła trzy chustki, przymocowane klamerkami do sznurka na regale.

– Ach chustoczka. – Sprzedawczyni robi miny. – Chust-ka, chust-ka! – poucza ją, wyraźnie wymawiając każdą sylabę. – Co z was za ludzie, nawet mówić nie umiecie. Jakby wiedziała cokolwiek o naszym języku. A jeszcze pięć lat temu sama powiedziałaby Kopftuch, a nie żadna „chustka”. O ile w ogóle ktoś dopuściłby ją do głosu. Jeszcze nie tak dawno mówiło się tu po węgiersku, a oni lubią słońce, wiem do taty, więc wrócili do siebie. Jak jeszcze będzie się tu mówić na chustkę – po grecku, polsku, ukraińsku i nie wiadomo jakiemu – zanim wreszcie nastanie spokój? 

I czy w ogóle kiedyś nastanie? 

Czy Wy też to czujecie? Znów przepadłam w książce, która historie wysiedleńców opowiada lepiej niż nie jeden faktograficzny artykuł czy podręcznik historii. Zaczynam dodawać, składać i budować znaczenia, a dzięki takiemu pisaniu – tworzę przede wszystkim więź z narratorami, a to najlepsza cecha literatury. Kradnie nam chwile z naszego teraźniejszego życia i przenosi w te odległe, równolegle światy, które może już przeminęły, ale ich skutki wciąż mogą krążyć i wyłaniać się „pomiędzy dzisiaj”.

Zilustrowanie różnicy w języku poprzez przedmiot, niepozorną „chustoczkę” sprawia, że od razu jako czytelniczka zastanawiam się jak autorka wykreowała te drobne pół strony w swojej wyobraźni. Chusteczka przenosi mnie pamięcią do wzruszenia i podziwu, który wzbudził we mnie sposób prowadzenia narracji z eseistyce Herty Muller. Tam chusteczka była też arcyważnym przedmiotem, który wyjaśnił mi jej relacje z matką i właściwie funkcjonowanie oraz sposoby represji reżimu komunistycznego. Małe przedmioty wyjaśnią historię kraju niekiedy lepiej niż setki przypisów.

Nie zabraknie tu cielesności, nie obejdziemy się bez ciasnoty komunizmu, przemocy domowej z perspektywy rodziny oraz dziecka. Ta mnogość narratorska będzie do nas wracać. Niekiedy czytelnicy na nią narzekają twierdząc, że wprowadza jedynie chaos chronologiczny. Mnie jednak wydawała się potrzebna, by prześledzić dekady fabuły. Od faszyzmu, przez komunizm aż do chwili, gdy obywatele mają więcej kart wyborczych niż jedynie te, na których widnieli komunistyczni kandydaci. Tutaj każdy przedmiot może być zwiastunem historii, czy to historii kraju czy rodziny.

Wyobraźcie sobie scenę nagłego wtargnięcia siedmiu mężczyzn do domu, zabranie męża, który już przeczuwa, że zostanie powieszony. Powiążcie tę scenę ze smakiem potrawy, której już nigdy nie zjecie, ponieważ to właśnie wtedy zabrano wam ukochaną osobę. Ta chwila będzie wam się kojarzyć z zupą pomidorową, bo to ostatnie co zjedliście, będzie wam się też kojarzyć ze służącą, która odeszła bez słowa oraz z dziećmi, których krzyk „mamo” usłyszycie dopiero po kilku godzinach otępienia. A upadek godności męża zasygnalizuje wam brak paska u spodni, z którym nigdy się nie rozstawał. Czytelnik dzięki takim zabiegom angażuje się w pełni w fabułę i życie bohaterów, nie ucieka do innych spraw, rozsiada się w zrozumieniu i podziwia kunszt językowy autorki. Jakość przekładu Anny Maślanki też nie pozostanie przez was niezauważona.

Kara i Nagroda, Anna Zonová, tłumaczenie Anna Maślanka, maj 2021, Wydawnictwo Amaltea

Ruch. Instytucja. Gwardia Męskości. To nazwy, które będą się przewijać podczas lektury kontrowersyjnej Petry. Czy od razu nasuwa Wam się wniosek, że czeka nas dystopia? A czy macie podobnie, że im bardziej współczesne dystopie czytacie, tym bardziej nie wydają Wam się aż tak bardzo odrealnione? Margaret Atwood napisała „Opowieść Podręcznej” w 1986 roku. Zatem książka ma tyle lat, co ja. Dziś przy seansach jeży się włos na głowie od ilości nerwów. Czy „Krótka historia ruchu” stanie się odtrutką, przeciwwagą, jakąś szaloną sprawiedliwością za świat wykreowany przez Atwood, który prześladuje nas do dziś? Posunę się o krok dalej – najnowszy, odważny głos feministyczny Petru Hulovej staje się sprawiedliwym odwetem za wpędzanie wszystkich kobiet w kompleksy, za wieczne zaciskanie sznura na worku wypełnionym stereotypami dotyczących kobiet. Hulová rozwiązuje ten węzeł zapraszając na fabularną jazdę bez trzymanki. A może na coś, co każda z nas chciałaby się odważyć zrobić, ale to wciąż patriarchat silnie trzyma w dłoni ten alegoryczny sznur.

Czasy, w których noszenie dresów staje się normą, a nikt nie wciska nas w sukienki. Dres jest luźny, wygodny, nie skupia się na kształtach. Bywa anonimowy, zapomina o ciele a uwypukla duszę. Czasy kiedy chirurg plastyczny schodzi do podziemia, ponieważ sztuczne piękno jest dowodem kultu młodości i chęci spełnienia wyłącznie męskich fantazji. Skalpele niedługo zajdą rdzą, a kobiet, które chcą powiększyć sobie piersi jest już niewiele, najczęściej ukrywają się na wsi, gdzie nie dotarł jeszcze do nich głos „Ruchu”. Jednym słowem – moda zostaje obalona. To raptem kilka interesujących wątków świata wykreowanego przez Petrę w jej najnowszej powieści.

Pewnego dnia przyszłam w sportowej sukience do pracy, ponieważ w końcu pozwoliła na to pogoda. Prosty krój, wygoda na upał, jasny kolor. „Wygląda Pani jak w pidżamie” – słyszę. Następnie zdziwienie, że w sukience, gdy na co dzień preferuję koszule. Kolejny uczeń dziwi się, że jednego dnia mogę ubrać bluzę, następnego dnia elegancką koszulę, a trzeciego T-shirt. Ilość stereotypów, którymi przepełniona jest młodzież nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Najlepszym lekarstwem jest dialog i pytanie: a gdzie jest napisane, że kobieta nie może nosić wszystkiego? Czy nie można się zmieniać? Często słyszę od młodszych, że ubieram się jak mężczyzna. To znaczy jak? Właśnie cały ten świat przewraca do góry nogami świat wykreowany przez autorkę.

Sprawdzanie korespondencji, incydenty homoerotyczne, zakaz pornografii, wymóg zdanego egzaminu (na kontrowersyjnych zasadach), by móc opuścić Instytucję, do której często mężczyzn zgłaszają ich partnerki. Wyzbycie się pragnień ma iść w parze z ograniczeniem wiecznej seksualizacji kobiet, a docenieniem ich osobowości bez względu na wiek ich ciała. Tu też blokowano konta bankowe, podkładano bomby pod gmachy ministerstwa, ale tym razem to wszystko robią kobiety mężczyznom, a nie na odwrót. Spotkałam się w Internecie z opiniami, że książka jest za ostra. Że to terror, miecz obosieczny, za daleko posunięty radykalizm, wszechobecna kontrola i zakaz goni zakaz. To wszystko prawda. Nie zabraknie tu stymulacji erotycznych, erekcji, wyzbywania się wszelkich pragnień, upokorzeń.. Instytucja jest tak przeładowany swoją ideologią matriarchatu, że nie dopuszcza żadnego obluzowania obowiązujących zasad.

Czy książka budzi kontrowersje? Oczywiście, że tak. Myślę, że właśnie po to została stworzona. Nie po to, by zachwycać, ale wzburzać. Nawet może nie po to, by skłonić do refleksji, ale by autentycznie wkurzyć, a widzę, że niektórych zdenerwowała. Przyprawiła feminizmowi „wściekłą mordę”, wsadziła ją w dresy, zmyła makijaż i zapuściła włosy w miejscach, które zwyczajowo golimy. Petra mogła załagodzić tę ostrość i stworzyć świat „pomiędzy”. Ten idealny, pokazujący, że gdyby światem rządziły kobiety, to byłoby mniej konfliktów i wojen. Jednak autorka decyduje się wyciągnąć wszystkie działa, wypuścić cały jad, żółć i nie pozostawiać jeńców. Przeciąga nas po swojej antyutopii i momentami może wręcz denerwować. Nie dziwię się, czytelnicy mają do tego prawo. Ja jednak nie czułam się niewygodnie w najnowszej prozie Petry.

Wciąż jedynie myślałam: Naprawdę? Tak bardzo was to burzy? Na szczęście „ugruntowane cnoty niewieście” burzą teraz chyba znacznie bardziej, a takie książki wydają się potrzebną emanacją tej złości.

Pozostawiam Was z wyborem – przeczytajcie koniecznie, ale czy książkę polubicie czy nie jest Waszym osobistym odczuciem. Warto siebie potem zapytać dlaczego czujemy tak, a nie inaczej. To chyba najcenniejsza lekcja, jaką wyciągamy z „Krótkiej historii czasu”. Dlaczego tak drażni nas kreowany tutaj jasnoczas? Mnie znacznie bardziej denerwuje ciemnoczas i nieustające fale seksistowskiego traktowania.

Pień drzewa, którego nie było w stanie objąć dwoje, czy nawet troje ludzi, nazywano w ciemnoczasie pomnikiem („pomniki przyrody”, do dziś można spotkać tę nazwę na leśnych ścieżkach edukacyjnych), podczas gdy słoje roczne na ciele starych kobiet uważano za odpychające, mało tego! Suszona śliwka kosztuje w e-sklepiku więcej niż świeża, dlaczego więc pupy dojrzałej kobiety, porównywanej czasami do suszonej śliwki, nikt w ciemnoczasie nie chciał nawet za darmo?

Chcę być podobającą się sobie suszoną śliwką na starość. Wiem jednak, że prawdopodobnie tak nie będzie, ponieważ społeczeństwo mi o tym zawsze przypomni – wszyscy wolą dojrzałe, jędrne brzoskwinie.

Krótka historia ruchu, Petra Hulová, tłumaczenie Julia Różewicz, maj 2021, Wydawnictwo Afera