Kilka słów wstępu 

Rok czytelniczy 2023 po raz kolejnym kończę z wynikiem 100 przeczytanych książek. Dla odmiany dokonałam też innych liczbowych podsumowań. 80 książek było w formie papierowej, a 20 w formie ebooków, 54 książki napisały kobiety, a 46 była autorstwa mężczyzn. 17 było powieściami z poprzednich lat. Zatem utrzymuję swoje trendy czytelnicze, ale zdecydowanie chciałabym w nadchodzącym roku czytelniczym zwiększyć tę liczbę 17. Gdy zapoznacie się z moimi wyborami najlepszych lektur minionego roku, to chętnie w komentarzach usłyszę od Was, jakie książki sprzed lat polecicie mi jako koniecznie do przeczytania w nadchodzącym 2024. 

Jak co roku, towarzyszą mi książki, które nie zawsze są łatwe w obiorze, ale mają nas nie tylko zachwycić literacko, ale pokazać ludzkość w krzywym zwierciadle, w którym nie lubimy się przeglądać. Kategorie, w jakie je dobieram, przychodzą mi do głowy, gdy patrzę na całą listę lektur minionego roku, która wskazuje mi drogę, jaką obierałam czytelniczo. Tegoroczna lista prezentuje się zatem następująco:   

Lepiej późno niż wcale, czyli cieszę się, że nadrobiłam

„Życie. Tytuł tymczasowy”  Irit Amiel, wyd. Czuły Barbarzyńca, 2014. 

Choć Irit Amiel odeszła od nas w 2021 roku, to ja poznaję ją dopiero w tym roku  i już zawsze będę żałować, że nie będzie mi dane poznać autorki na żadnym spotkaniu autorskim.

Poznałam Irit poprzez autobiograficzne zapiski. uUrodzona w Częstochowie w 1931r. była zmuszona do podejmowania niesłychanie trudnych decyzji, by przeżyć Zagładę.
Czytelnik towarzyszy Irit w jej drodze z zapartym tchem, nie chce opuszczać jej na krok, pragnie pomóc i cofnąć karty historii. Na te niesamowicie osobiste zaangażowanie w lekturę wpływa sposób, w jaki Amiel spisała swoją historię. Irit pisze jakby do samej siebie w z tamtych lat. Nie spotkałam się jeszcze wcześniej z takim sposobem pisania, który dla autorki być może był osłoną, a dla czytelnika staje się najwyższą formą odczuwania. Irit Amiel, po tym jak straciła niemal całą rodzinę, pragnęła przede wszystkim żyć, dlatego zaczęła pisać dość późno, ale jak już zaczęła, to moim zdaniem, stworzyła dzieła nieśmiertelne.

Tak Irit Amiel rozpoczyna swoją historię, może i z Wami zostanie albo dopiero Ją poznacie:

„Twoje pokolenie przemija i nadchodzą nowe. Czas trawi i zaciera przeszłość. Z upływem lat wszystko blednie i zmienia się wytartą płaską kliszę. Jeszcze dwa pokolenia, a hiszpańsko-portugalska inkwizycja, pogromy Kozaków, Chmielnicki, Stalin, Hitler i niemiecka Zagłada Żydów znajdą się prawdopobnie na tym samym poziomie pamięci.
Może właśnie dlatego, jako jedna z niewielu już przedostatnich osmalonych starowin, czyli Dzieci Holokaustu, czujesz się zobowiązana opowiadać to, co wiesz i pamiętasz z tamtych czasów (…).”

”Osmaleni” Irit Amiel, wyd. Czuły Barbarzyńca, 2010. 

Po lekturze, miałam ochotę przepraszać, że nie wiedziałam, że zanim był „Rejwach” Mikołaja Grynberga, to byli „Osmaleni” Irit Amiel. Skąd to porównanie? Bo to również krótkie prozy i po każdej z osobna trzeba zrobić przerwę. Wziąć oddech. Zrobić miejsce w psychice na kolejne opowieści ocalałych z Zagłady, z których Holocaust nigdy nie wyszedł i w ten czy inny sposób, ostatecznie zabił. Ponieważ tutaj „osmaleni” wydają się być skazani na ocalenie, niekoniecznie go oczekując i wyczekując. Bagaż ich doświadczeń był tak ciężki, że opowiadać o tym nie sposób, dlatego ich historie przeszły różne drogi, by dotrzeć do pióra Irit Amiel, która zdecydowała, że ich życia nie mogą przejść bez echa. To powściągliwe pisanie, pozbawione mocnych, wielkich słów. Bez zbędnych zabiegów, chwytów, zawirowań. Z szacunkiem, zaufaniem, nieokiełznanym smutkiem doświadczeń. Po prostu, lektura obowiązkowa.

„Linka bardzo wcześnie zrozumiała, że po tym, co się stało, nie będzie można żyć. Zrozumiała to dużo wcześniej niż inni, mądrzejsi i starsi od niej (Borowski, Celan, Primo Levi, Wojdowski i Kosiński),i bez zwłoki popełniła samobójstwo. Dwa razy ją odratowano, ale ona się uparła, przekonana o słuszności swego wyboru, i za trzecim razem udało się jej zejść ostatecznie z tego naszego wspaniałego świata…”

„Serce to samotny myśliwy” Carson McCullers

Carson poznałam w 2023 najpierw poprzez podziw do jej postaci i biografii w słowach Jenn Shapland wydanej w serii Amerykańskiej Wydawnictwa Czarne. Autorka książki „Serce to samotny myśliwy” była jedynie majaczącym wspomnieniem tego pięknego tytułu, który tkwił gdzieś w pamięci bardziej za pośrednictwem jej ekranizacji niż w postaci samej powieści. Postanowiłam to zmienić, gdy dodatkowo dowiedziałam się, że w serii Opowiadania Amerykańskie zostanie wydany zbiór opowiadań „Komu ukazał się wiatr”. Tym samym McCullers okazała się moja literacką miłością od pierwszych słów.

Szybko poczułam jak człowiek posiadający serce na zawsze pozostanie samotnikiem. Carson swą kultową powieść buduje wokół postaci głuchoniemego i życzliwego dla wszystkich bez wyjątków Johna Singera. McCullers tworzy galerię samotników i konstruuje świat ludzkich emocji nie uciekając od ważnych przemyśleń na temat odmienności. To ten głos oddany „innym”, często odtrącanym przez społeczeństwo, motywy biednego amerykańskiej południa, segregacji rasowej i queerowości składają się na dojrzały literacki głos, który nie skowyczy, a śmiało jest porównywany do klasyki Steinbecka czy Harper Lee.

„Spowiedź” Calek Perechodnik, wyd. Ośrodek KARTA, Żydowski Instytut Historyczny, 2016. 

„sadyzmowi niemieckiemu, podłości polskiej, tchórzostwu żydowskiemu” – już sama dedykacja czyni „Spowiedź” Calka Perechodnika dziełem zapadającym w pamięć. Czytelnik już po przeczytaniu tego wstępu musi chwilę odpocząć i ją przetrawić. To jeden z najważniejszych wewnętrznych głosów Zagłady.

Jesienią 1943 roku Calek przekazał swój rękopis zaufanemu Polakowi wierząc, że tylko ta przenikliwa spowiedź pomści jego rodzinę. Pierwszy raz czytałam tak odważny tekst pisany momentami jak akt oskarżenia wobec wszystkich. To krzyk pretensji, analizy upadku moralności wszystkich, tym samego siebie. Nikt nie pozostaje niewinny.

Pierwszy raz spotkałam się z tak wnikliwym spojrzeniem, relację niemal „na żywo” z piekła ludzkości. Calek opisuje zdarzenia, losy swojej rodziny, metody ukrywania się, szabrownictwo, ale to, co zasługuje na największą uwagę, to jego rozważania na temat winy. Analizuje bierność Żydów, podłość Polaków oraz sadyzm niemiecki z niespotykaną dla mnie wcześniej trafnością. Choć momentami bywa ostry, to nie mamy prawa wyrwać żadnego z osądów z jego ust.

Kolejna książka będąca naszym ludzkim obowiązkiem. Musiałam o niej Wam ponownie napisać, ponieważ autor prosi o: „O jedno tylko proszę: wykonajcie ludzie wiernie mój testament zemsty i wspomnijcie choć czasami świetlaną postać mej żony Anki i anielski wygląd mej córeczki Athalie.”

Czytając tę książkę i przekazując jej treść w dalszym ciągu wypełniamy tak ważne testamenty…

„Głowa kamiennego lwa” Ghassan Kanafani, tłum. Janusz Danecki, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 1982.

Czy trzeba w ogóle uzasadniać dlaczego książki przybliżające nam wieloletnią okupację Palestyny jest ważny?

„Gaza była taka, do jakiej przywykłem: zamknięta jak okładka książki, zwinięta sama w sobotę, jak pęknięta muszla wyrzucona falą na piaszczysty brzeg, w pobliżu rzeźni. Taka była Gaza; bardziej zduszona niż oddech śpiącego, któremu przyśniła się zmora. Jej ciasne zaułki pełne specjalnego zapachu, zapachu klęski i nędzy, domy z wystającymi balkonami…Taka jest Gaza. Lecz czym są te dziwne, nieokreślone czasy, które ciągną człowieka do domu, rodziny i wspomnień, tak jak źródło przyciąga zbłąkane stado dzikich kóz. Nie wiem.”

Ten fragment bolał. Każde z tych niewielkich opowiadań rozdziera na inne sposoby. Zbiór otwiera opowieść o chłopcu, który pragnie zatrzymać szczygła w klatce, wiedząc jak bardzo ptak pragnie swojej wolności. Choć analogia do uciśnionego narodu jest oczywista, to język niepokoju i niewoli, jakim posługuje się Kanafani czyni tę książkę niezapomnianą. Świat w każdym z opowiadań prezentowany jest przez narratorów o różnej wrażliwości, ale wszystkie je łączy los tułaczki, życia na obczyźnie narodu palestyńskiego, przeplatane smutkiem, a niekiedy okrucieństwem.

Samego autora nie ominął okrutny los tego nieustannego konfliktu – zginął w zamachu bombowym wraz z jednym ze swoich dzieci, czego szczegółów i działalności autora dowiadujemy się z posłowia autorstwa wdowy po Kanafanim. Lektura obowiązkowa, jak się okazuje, mrocznie aktualna, jak i prorocza.

Rusz sumienie, czyli najważniejsze powieści i non-fiction o losie uchodźczym

„Drobny Szczegół” Adania Shibli, tłum. Hanna Jankowska, wyd. Wydawnictwo Drzazgi

Przy dzisiejszym masowym zaginaniu rzeczywistości tego, co dzieje się w Strefie Gazy, książka taka jak „Drobny szczegół”, nie tylko jest nam teraz wszystkim potrzebna dla pełniejszego zrozumienia, ale przede wszystkim staje się naszym obowiązkiem czytelniczym. Żaden reportaż, esej czy relacja na żywo nie zastąpią niekiedy tak niewielkiej powieści, która ma ogromną siłę rażenia, dzięki opowiedzianej w niej historii, która nie sili się na dramatyzm, ale na zimny ton relacji z kilku godzin strachu dwóch kobiet.

Adania Shibli stała się w minionym roku znana światu nie tylko z nominacji do Międzynarodowego Bookera czy National Book Award, ale z faktu iż odwołano spotkanie z nią podczas Targów Książki we Frankfurcie, a wręczenie jej nagrody LiBeraturpreis zostało enigmatycznie „przesunięte”. Tym bardziej nasze oczy powinny skierować się na treści, które kryje ta powieść niewielkich rozmiarów.

Książkę otwiera rok 1949, gdzie na pustyni Negew stacjonują izraelscy żołnierze oczyszczający ziemię z Palestyńczyków. Jeden z nich zostaje ukąszony przez niewidoczne zwierzę, a jątrząca się rana staje się punktem wyjściowym niepokoju, który będzie narastał ze strony na stronę, by zakończyć się w brutalny sposób w pierwszej części książki. W tejże części przemierzamy mapę przemocy, której ofiarą staje się bezimienna Beduinka zgwałcona i zabita przez grupę żołnierzy. Zbrodnia, która nigdy nie zostanie rozliczona przenosi nas do czasów współczesnych, gdzie mieszkanka Ramallah natrafia na artykuł o tejże zbrodni sprzed lat i postanawia wyruszyć w podróż, która przybliży jej perspektywę ofiary. Pewien drobny szczegół nie da jej spokoju, ponieważ łączy jej życie z tamtejszymi wydarzeniami.

Nie da się czytać tej powieści w oderwaniu od dzisiejszych wydarzeń, ponieważ „Drobny szczegół” ukazuje w bezpośredni sposób wiele współczesnych szczegółów, których świat zachodni nie widzi – jak to jest żyć pod okupacją, kiedy masz prawo poruszać się wyłącznie po jednej Strefie A, a twoje życie naznaczone jest nieustannymi kontrolami wojska i oknami rozpadającymi się w skutek eksplozji. To, co utrzymuje element szoku jest fakt, iż Shibli nie moralizuje, nie wydaje wyroków, nie ocenia. Podróż bezimiennej narratorki w drugiej części jest symbolem zmagań, kiedy to zabiera ona ze sobą dwie mapy – sprzed i po Nakbie, zwaną też katastrofą palestyńską i trwałym wysiedleniem większości palestyńskich Arabów. Podczas, gdy dla przeciętnego obywatela Europy przemieszczanie z jednego punktu do drugiego za pomocą mapy jest formą relaksu, tutaj staje się czynnością pełną napięcia, którą można przypłacić życiem. Łuska po naboju leżąca na pustynnym piasku może za chwilę stać się lufą wymierzoną w twoją pierś. „Drobne szczegóły” zawarte w tej krótkiej opowieści i chłodny, precyzyjny jej ton mogą stać się jedną z najważniejszych książek tej jesieni, które wyrwą nas ze strefy komfortu i zmuszą do zmierzenia się z rzeczywistością tu i teraz.

„Jezus umarł w Polsce” Mikołaj Grynberg, wyd. Agora

Biegłam po tej książce. Sama nie wiem do końca dlaczego. Bo tak bardzo bolała? Bo w człowiekowi niemoc się przelewała? Bo wstyd? Wstyd, że człowiek żyje swoim życiem, a powinno się rzucić wszystko i pomagać? Bo to inni zbierają za nas swoje PTSD i przyjmują podziękowania od uchodźców, kiedy mają ochotę przepraszać za Polskę?

Na 62 stronie dosłownie wyrwał mnie z lektury szloch i musiałam przerwać. Nie było dla mnie tego lata ważniejszej książki do czytania w Polsce. Jezus umarł w Polsce. Nie wiem co sądzicie o tym tytule. Czy jest prowokacją, czy jest obrazoburczą przesadą. Po lekturze wiem, że jest najprawdziwszą prawdą. Nie ma innych słów, które oddałoby to, co wciąż dzieje się na granicy polsko-białoruskiej, a mianowicie, że „ludzie, którzy przychodzili tu na jesieni, mieli Jezus na imię, na litość boską, Jezus – i to nie jest metafora!” To nie jest metafora. Jedna z osób, która nie żyją, miała na imię Jezus.

Poziom bezradności, frustracji, a jednocześnie niepowstrzymanej chęci pomocy w rozmówcach, do których przybywa Mikołaj Grynberg, jest tak ogromny, że nie wyobrażam sobie, byśmy mogli przejść obok tego obojętnie. Naszym ludzkim obowiązkiem jest przeczytać tę książkę i poznać te historie, bo uwierzcie, nie mamy pojęcia, nie mamy. Niech ta książka, te rozmowy, nie pójdą na marne, a bohaterowie tej książki niech zostaną wysłuchani.

„A wystarczy wyjechać do Białegostoku i już nikt nic nie rozumie. A Warszawa, Łódź czy gdzieś dalej? Tak nikt nie wierzy, że u nas takie rzeczy się dzieją. Oni nie rozumieją, o czym my tu rozmawiamy. Czasami słuchają w radiu albo telewizji, że zatrzymano ileś tam osób w trakcie przekraczania granicy. Co za bzdura! Ich nie zatrzymania w trakcie przekraczania granicy, ich zatrzymano na terenie Rzeczypospolitej. Granica to nie jest pas kilkunastu kilometrów, granica to jest kreska na piachu. Ci ludzie są w naszym kraju i mamy w związku z tym obowiązek zachowywać się w stosunku do nich zgodnie z prawem, nie zapominając o ich godności.”

Słyszycie?

Nie wspomnę o tym, ile dowiemy się z tej książki o postępowaniu Straży Granicznej, sąsiadów, współobywateli i katolickiej „niepomocy” polskiego narodu. Mikołaj Grynberg po raz kolejny wykonał mistrzowską pracę w wysłuchaniu najgłośniejszych historii, a te próbuje się nie dopuścić do głosu w mediach.

„Zmęczenie materiału” Marek Sindelka, tłum. Dorota Dobrew, wyd. Wydawnictwo Afera

„W śniegu wylądował plecak, a za nim chłopiec.” – już za to pierwsze zdanie, książka utknie mi w pamięci na zawsze. Tyle w nim bezradności małego chłopca, losu każdego z plecakiem, który musi najpierw go przerzucić, a potem rzucić się za nim do ucieczki.

To pierwsze zdanie porwało mnie natychmiastowo dwa dni temu i doprowadziło do tego, że pochłonęłam „Zmęczenie materiału” równie szybko, jak bezimienny chłopiec ucieka przed zamknięciem w kolejnym ośrodku detencyjnym. Choć Marek Sindelka wydał tę powieść w 2016 w trakcie rozpoczynanajązego się wtedy kryzysu uchodźczego, to można powiedzieć, że napisał powieść niemal proroczą, którą czyta się jak przerażające non-fiction pomieszane z thrillerem.

Otrzymałam tę książkę z życzeniami poruszającej lektury i taką właśnie otrzymałam. Czytelnik pozostanie wstrząśnięty na długo po zamknięciu kart tej powieści, która opowiada losy dwóch braci, którzy próbują dostać się do Europy, tzw. lepszego świata. Nie potrafiłam ani na chwilę opuścić tego bezimiennego chłopca podczas jego wędrówki. Czytelnik czuje każdy jego upadek, skręconą kostkę, przemarznięte do szpiku kości, zasysający głód i niesłychane poświęcenie podczas próby dotarcia na północ. Chłopiec wierzy, że właśnie tam czeka na niego brat, Amir. Amira również nie oszczędza los w próbach odnalezienia brata. Książka została napisana tak żywym językiem, że nie ma czasu na wytchnienie i jest to zabieg przy tej tematyce, myślę, że wręcz obowiązkowy. Nikt z nam nie ma prawa przerwać lektury i sięgnąć po inną „pomiędzy”. Nie da się nie wierzyć tej prozie. A w tym roku, mam wrażenie, że spotkałam wielu narratorów, którym nie mogłam uwierzyć. Marek Sindelka zbudował dwa światy, które, kto by się spodziewał, na pewno mogły wydarzyć się na granicy polsko-białoruskiej.

Mam wrażenie, że książki o tematyce uchodźctwa i losu słabszego to najważniejsze powieści tego roku. Czujecie podobnie?

Najlepsze z najlepszych, czyli moje najważniejsze lektury 2023

W tym roku moją scenę czytelniczą całkowicie skradły kobiety. Wszystkie poniższe pisarki zaskoczyły mnie, często odejściem od swojej dotychczasowej formy. Z wierszy, dramatu, reportaży przechodząc na stronę prozy, która dzięki temu zyskała tyle zapachów, barw, smaków. Zaskoczyły mnie fabułą, trzymały do ostatniej strony w napięciu, sprawiły, że uwierzyłam każdej z opowieści, narracja i główni bohaterowie nie męczyli mnie, a zdarzały mi się w tym roku takie małe, czytelnicze męczarnie. Zatem oto moje najlepsze z najlepszych:

„Łakome” Magłorzata Lebda, wyd. Wydawnictwo Znak

Dlaczego „Łakome”? Tutaj język dokonuje akrobacji. Zakochałam się w nim. Znów chwytałam za ołówek i podkreślałam to, co budzi łakome, dzikie we mnie. A dawno nie chwytałam, dawno nic nie budziło. Nie można powiedzieć, że mało tu się dzieje fabularnie. Bo przecież w języku dzieje się wszystko. Język tutaj dmie, wyje, świszczy, szczeka, przechadza się paradnie po wyobraźni. Piękna to historia, wyhaftowana słowami, które trzeba kosztować uważnie, by nic z odczuwania nam nie umknęło.

Mamy tutaj babcię, co „adoruje wszystko, co żywe”. Babcia nie da zabić żadnej żywej istoty. Wszystkie odratuje, uratuje, ochroni. Babcię jednak zżera choroba i to wokół niej stąpają ostrożnie narratorka, dziadek i Ann. Razem z babką choruje całe domostwo, przyroda. „Historia domu opada na podłogę.”

„Babka w swojej chorobie ma zachcianki.
Więcej świata, mówi.
(…) Niewielka jest różnica pomiędzy poezją a opisami ptaków, mówi pewnej nocy.”

A ja powiem, że niewielka jest różnica między pisaniem Lebdy a poetycznym odczuwaniem życia, które nam pcha do gardeł, by te łakome słowa dotarły szybciej do duszy. „Łakome” w Was zalęgnie i przepoczwarzy się w zmysłową lekturę.

Co tak naprawdę jest „łakome”? Czym jest „łakome”? Każdy odczyta to z pewnością inaczej. Ja myślę, że wiem i z czułością opuściłam świat wykreowany przez Małgorzatę Lebdę. Ta powieść jest „głębokim gardłem głodnego zwierzęcia”. Mimo tego, że pełno tutaj dźwięków, trosk przeplatanych furią, wszystko tu choruje, to proza Lebdy budzi do życia, nawołuje do niego.

Kto się wsłucha, ten usłyszy.

„Toń” Ishbel Szatrawska, wyd. Cyranka 

Dlaczego „Toń”? Ponieważ od pierwszego zdania przywołuje pytania: czym jest i co kryje w sobie toń? Z pewnością toń składa obietnice zatonięcia, pochłonięcia i zaskarbienia całej naszej uwagi swoją fabularną złożonością. Mało czytałam w tym roku powieści utkanych tak wielowątkowo i uważnie. Ishbel Szatrawska stworzyła powieść, która błyskawicznie staje się zjawiskiem. Pragnie się ją czytać nie tylko ze względu na treść, ale na sposób pisania. Ishbel napisała powieść przywodzącą mi na myśl najlepsze czasy powieściopisarstwa, które trafiają potem na zacną półkę klasyki. Tu nie ma żadnego zbędnego wątku. Wszystko zaczyna się od domu, którego Alicja, najmłodsza w rodzinie, nie chce sprzedać. Dom, który był świadkiem niejednego reżimu i doprowadza nas dziś do uchodźczego dramatu. To książka o często pomijanych Prusach Wschodnich, o tożsamości, o sile i walce o przetrwanie, która zmusza do najgorszego. Autorka tworzy nie jedną, ale kilka postaci, które zapadną na zawsze w moją czytelniczą pamięć. To z czym spotkałam się po raz pierwszy w polskiej literaturze, to postać, której rzadko daje udziela się głosu – to głos niemieckiego lekarza zmuszonego do ucieczki, gdy tereny, na których żył, miały zaraz zostać wcielone do Polski. Nie spodziewałam się, że „Toń” da aż tak wiele. Że aż tak się zanurzę, że wypłynę na powierzchnie odmieniona, bo przeczytam powieść tak sycącą.

„Ciężar skóry” Małgorzata Rejmer, wyd. Wydawnictwo Literackie 

Dlaczego „Ciężar skóry”? Ponieważ Małgorzata Rejmer zabrała mnie w jazdę bez trzymanki. Opowiadania, które nie ulegają żadnym regułom oprócz puszczenia wodzy dzikiej wyobraźni. Jak podkreśla sama autorka, pisanie reportaży wymaga od twórcy dyscypliny, podczas gdy proza może się stać triumfem wyobraźni. Moim zdaniem, autorka może spokojnie odebrać trofeum jednego z moich ulubionych zbiorów opowiadań tego roku.

„Ciężar skóry” skupia w sobie 10 opowieści dla dorosłych, których zakończenia przekraczają granice realizmu i stają się niepokojącymi, mrocznymi obrazami, z którymi potem zasypiamy. Choć postacie są w różnym wieku, mogą pochodzić z Albanii, Kosowa czy Polski, to łączy je wspólny temat przemocy i traumy. Kobiety i dziewczyny, mężczyźni i chłopcy, wszyscy spychani poza margines, podatni na krzywdę i wykorzystanie w brutalnej grze, gdzie wygrywa silniejszy. Choć nie zawsze i te zaskakujące zakończenia tworzą piorunujące wrażenie.

To historie nieokiełznane, dzikie, odważne, które z pewnością zaskoczą czytelników reportaży autorki. Mogą budzić niepokój, frustracje, ale i pragnienia. Z pewnością wypchną ze strefy komfortu. Czułam to wszystko szczególnie, zaczytując się w opowiadaniach „Mój księżyc ma zielone oczy” czy „Techniki wegetatywne”, do których nie raz będę wracać.

Rejmer zaskakuje stylem, językiem i niekiedy brutalnością, która wynika z bezpośredniości tematycznej. Tutaj blizny otwierają się i krwawią, fascynacja przybiera formę obsesji i potrafi wyciągnąć nóż, by złożyć przysięgę wiecznej miłości, a ciało wydziela niezmywalny smród. Rejmer nie uciekła w banalne metafory, ale w siłę języka, która poprzez kreatywną odwagę wyrażaną w tych dzikich historiach oddala się od wszystkiego, co w tym roku przeczytałam. Z pewnością oddaje „ciężar skóry”, a my zatapiamy się w tych opowieściach niczym w „błocie, słodszym niż miód”.

„A pamiętasz, mamo?” Kateryna Babkina, tłum. Bohdan Zadura, wyd. Wydawnictwo Warstwy

Dlaczego „A pamiętasz, mamo”? Bo już 15 września napisałam: Trudno będzie mi wskazać ważniejszą książkę tego roku.  Czasami książki nagromadzają łzy, których bezradność nie chce wypuścić za granicę oczu. „A pamiętasz, mamo?” robi to już samym tytułem. Widząc go na okładce, poczułam momentalnie, że przeczytam tu wiele o nieodwracalnych momentach, które wpływają na życie młodej bohaterki, a ja, jako czytelniczka i człowiek, nie będę mogła pomóc i odwrócić jej losu. A ten doprowadzą ją do pisania listów do swojej matki jako formy ocalenia własnej psychiki.

Nie było jeszcze takiego głosu w literaturze, który by tak zobrazował losy dzisiejszych uchodźczyń wojennych. Babkina udziela tym razem głosu nastolatce. Długo nie dowiemy się co wydarzyło się dokładnie w Irpieniu i jaki los spotkał jej mamę. Śledzimy jej intymny obraz dochodzenia do siebie w Wiedniu, gdzie przebywa u swojego ojca. Terapeutka zaleciła jej pisanie listów do matki rozpoczynających się słowami: „A pamiętasz, mamo?”. Pytanie, które za każdym razem rozdziera serce, bo obok setek innych pytań, jakie zadaje młoda bohaterka, to brak odpowiedzi na to najważniejsze, boli najbardziej. Nastolatka szuka ratunku również w opiece nad swoją młodszą przyrodnią siostrzyczką, kiedy to przecież sama potrzebuje opieki. Próbuje zaprzyjaźnić się z innych chłopcem, który też doświadczył wyobrażalnego. Babkina tworzy z nieodebranych wiadomości najczulszy i najszczerszy obraz niepowetowanej straty, po której trzeba jakoś żyć.

Nie mogłam się nadziwić, gdy przeczytałam w social mediach autorki, że jej książki są cieplej przyjmowane w Polsce niż w Ukrainie. A zwłaszcza ta najnowsza. Tym bardziej pragnę zachęcić Was do czytania twórczości Babkiny, a jej najnowsza książka jest wręcz moralnym obowiązkiem czytelniczym. Nam udzieli lekcji z empatii, by pamiętać w ilu ławkach szkolnych, rozsianych po różnych krajach, zasiadają dzieci, które widziały i doświadczyły nieodwracalnych zniszczeń.

„Bajka, Bajeczka” Barbara Sadurska, wyd. Wydawnictwo Warstwy 

Dlaczego „Bajka, Bajeczka”? Bo to zwyczajnie jedna z najlepiej napisanych powieści tego roku.

Witajcie w Trzęsawiskach, gdzie brodzimy w katolickim poczuciu winy, ksiądz z ambony wiecznie grozi ogniem piekielnym, a cykliczne wylewanie rzeki namaszcza jako  kara za grzechy. A jego sutanna wcale nie jest niewinna, żeby i jego skaranie boże nie miało dosięgnąć. To mieścina, w której zna się wszystkich grzechy, ale udaje się, że się ich nie widzi. Ojciec traktuje córkę jak żonę? Byleby szybko dorosła i się wyprowadziła. Uczennica sugeruje, że pewien święty „może być pedałem” i natychmiastowo zostaje wydalona ze szkoły prowadzonej przez zakonnice. Takie to Trzęsawiska.

Kim jest Bajka, a kim Bajeczka? Bajka to rzeka, która pożera swoje ofiary, jeśli podejdą za blisko. Obmywa, ale też więzi. Nie da się odmówić genialności projektu okładki Grupy Projektor, czyli Joanny Jopkiewicz i Pawła Borkowskiego. Linia rzeki, przypominająca twarzy kobiety, przepływa jakoby po linii życia i topi w sobie krzyż, co idealnie oddaje klimat powieści. Bajeczka to z kolei Balbina Sokołowska, główna postać powieści, którą śledzimy wraz z jej narodzinami w 1981 roku poprzez trudne dzieciństwo wypełnione intensywnym zmysłem zapachu i wyczuwania ludzkiej obłudy oraz kłamstw, za którymi próbują się ukryć.

Z powieści wyziewa prowokujące pytanie: ile to „opowiadanych bajek” przez ofiary religii pozostają nieusłyszanych? Cholerne „nie opowiadaj bajek”, bo kleryk muchy, by nie skrzywdził. Czy aby na pewno? Skoro piękny śpiew dziewczyny nagle milknie na zawsze? Rezonuje Bajeczka w człowieku długo. Zdania sycą, katolicka dystopia przeraża, ponieważ tak przypomina polską rzeczywistość.

Na koniec

Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie o moich wyborach. Co czytaliście, czego nie, a co zamierzacie po lekturze moich „Porządków na regale”? Podzielcie się swoimi wyborami!

Ze względu na dużą ilość pracy, blog usnął na ponad rok, planuję go reanimować comiesięcznymi postami o książkach przeczytanych w danym miesiącu wraz z cytatem i krótką opinią. Pomoże mi to w corocznych podsumowaniach, ale pomoże przede wszystkim Wam, czytelnikom, odnaleźć interesujące Was książki, zamiast przykładowo scrollować mój Instagram. 🙂 Mogę też wrzucać co ciekawsze zapowiedzi wydawnicze, jeśli czas pozwoli. Co sądzicie o tych pomysłach?

Przypominam też, że z powodów mi nieznanych, Facebook odebrał mi dostęp do własnego FanPage Ksiegarki na Regale i od sierpnia nie mogę tam publikować postów, działanie tak absurdalne, że poddałam się po 2 miesiącach prób kontaktu i odzyskania dostępu. Nie planowałam  tworzenia Księgarki 2.0, myślicie, że powinnam czy czas porzucić to medium i skupić się na blogu, Instagramie, i ostatnią nowością – Threads? Będę wdzięczna za Wasze sugestie.

 

Zaczytanego 2024!