Kilka słów wstępu

Czytelniczy rok 2022 zakończyłam okrągłą cyfrą – przeczytałam 100 książek. Ze względu na ilość pracy i możliwość wygodniejszego i częstszego czytania poza domem – zaczęłam korzystać z Legimi, dlatego, jak widzicie, nie wszystkie książki posiadam w formie fizycznej, ale każdą z książek, którą dzisiaj Wam przedstawiam przytuliłam mocno do mojego czytelniczego serca.

Tradycyjnie w podsumowaniu dobieram książki w wymyślone przez siebie kategorie. Co roku układają się w mojej głowie w coś innego. Co łączy książki, które w 2022 roku wybrałam jako najlepsze? Może Wy mi powiecie? Z pewnością zawsze są to książki, które nie krzyczą reklamą „bestseller”, choć powinny się takowymi stać – może wtedy świat byłby choć trochę lepszy.

Przed Wami książki, po które niekiedy strach sięgnąć. Poruszają tematy nieporuszalne. To nie są książki „do poduszki”, byśmy odetchnęli po ciężkim dniu pracy. Mają pokazać nam świat z perspektywy, której wcześniej nie widzieliśmy. Wprowadzają w dyskomfort, prowokują do namysłu nad kondycją ludzką, opisują traumy, konflikty, nierówności. Ich bohaterami są ludzie rozszarpani przez historię, znój pracy czy nierówności płci. Trudno uratować ich ze świata literackiego, w którym się znaleźli. Co je łączy? Może to, że słowa bywają ich ratunkiem. W sposób, jaki te historie zostały opowiedziane oddaje każdej historii i bohaterowi oraz bohaterce należyty szacunek. Wszystkie są fikcją, ale przyciągają do siebie, ponieważ tak niebezpiecznie balansują na krawędzi faktów. Wszystkie te książki pokazywałam Wam na przestrzeni minionego roku w mediach społecznościowych, czas je przypomnieć i wciąż podkreślać – takie książki muszą być czytane, nie ma od nich odwrotu.

MAŁE JEST PIĘKNE, czyli krótsze książki, które zostają w człowieku dłużej niż niejedna opasła powieść.

„Pewnego dnia zbiorę wszystkie słowa i wejdę do lasu”, Veronika Mabardi, Lokator 

Tę książkę powinien mieć każdy chociażby ze względu na jej piękny tytuł, czyż nie?

Jak opowiedzieć stratę? Jak ją przeżyć, jak przetrwać? Jedni nie ronią ani jednej łzy i wyłącznie marudzą, jak wtedy, gdy na obiad serwowana jest brukselka. Tak robi brat Blanche, młodej bohaterki, która po stracie matki, traci słowa. Zaczyna żyć poza nawiasem ludzkich potoków słów. Troskliwy ojciec nie wiedząc do końca jak jej pomóc, posyła ją, by zamieszkała w lesie z Annie. Annie otoczy ją kordonem opowieści niczym kołdrą ze słów.

Jeśli czytacie książki Lokator media , to wiecie, że czeka na Was liryczny splot słów. Jeśli cenicie Idę Linde, to pokochacie też belgijską pisarkę Veronikę Mabardi. Gdy mnie opuszczają słowa, sama często udaję się do lasu, by tam je odzyskać. Kocham wydawnictwo za te małe-wielkie książki. Mabardi przybliżyła mnie do słów w kakofonii miasta.  Początek tej niewielkiej powieści urywa zdania i myśli, znikają w głębi brzucha, tańczą, niesforne wylatują przez okno albo chowają się w końcówkach palców. Stopniowo zdania się wydłużają i odkrywają złożoność ludzkich gestów, które próbujemy zakrywać zbędnością mowy. Milcząca Blanche przypomina czytelnikowi, że gdy milkną słowa, to wszystko inne nabiera dźwięku i zasypuje dziwność wszystkich niedopowiedzeń i pokracznych prób komunikacji. Las tutaj jest środkiem. Miejscem, gdzie jest wszystko, o czym trzeba wiedzieć.

„Czasami książki mówią. Można wejść do nich, do środka, zamknąć się w nich i proszę, nie widać, co się dzieje dookoła. Żyje się wtedy na skróty.” – Mabardi na zaledwie 134 stronach opowiedziała sedno całego bycia. Życia w głębi.

Czyż to nie brzmi jak najbardziej atrakcyjny start w Nowy Rok?

tłum. Karolina Czerska

„Czarne łabędzie biały puch”, Karolina Jaklewicz, Wydawnictwo Warstwy

Kocham się w takich książkach. Małe liryczne cuda, które za szybko przepadają w przepastnej sieci. Kolejna z tych, która przemyka niemal niezauważalnie kompletnie niezasłużenie.

Z takim splotem słów wyobraźnia romansuję na każdej stronie. Nie ma tu żadnego zbędnego słowa czy zdania. Przemyślenia są zgrabne i nienachalne. Proza na skraju poezji, która opowiada historię różnych ludzi jednocześnie stawiając trafne diagnozy Polsce.

Trudno zamknąć piękno tej książki w jednym zgrabnym cytacie. To, jak pokazuje Innego, stara się go obronić, jednocześnie pokazując, jak bywa on bity.

Przypomnę Wam poniższy, prosząc Was, byście nie omijali tej książki:

„Identyczne bloki wymagają identycznych mieszkańców, znormalizowane układy mieszkań, znormalizowanych rodzin. Melanina w twojej skórze nie wróży nic dobrego, za tęczową torbę nastolatce wykręcić ręce, splunąć za parą lesbijek, jeśli w ogóle odważyły się tędy przejść, gejom przypierdolić bez gry wstępnej. Tu, na osiedlu, mnożyć się będą biali heteroseksualni ludzie, sprawniej od dzików, bo bez zarośli, pod satynową poszewką z supermarketu. To poczucie wyższości musi się brać z poczucia niższości, z upokorzenia. Ludźmi gardzą ludzie pogardzani, przemoc stosują bici. Na tych osiedlach każdy maluje balkon na swój wyjątkowy odcień, jednak odmienność inna niż farba na ścianie obraża ich uczucia. Polska to wielki eksperyment poszukujący odpowiedzi na pytanie, dlaczego w chrześcijańskim kraju katolikom tak trudno przychodziła akceptacja drugiego człowieka.”

„Orzełek z białą głową”, Robert Lalonde, Wydawnictwo w Podwórku

Jeśli mam wskazać książkę, o której pisałam Wam za mało, to będzie właśnie ta. Przysiadając i przeglądać swoje lektury, gdy wróciłam do sposobu pisania w tej powieści, ponownym zachwytom nie było końca.

W świecie starszych „pragnących twojego dobra”, początkowo 10-letni narrator jest definicją „pokusy zwierzęcości”. Jest chodzącą zmysłową nostalgią. To głowa pełna czarów, opowieść nienasycenia, ustawicznego poszukiwania, zaprzeczenia stagnacji. Powieść ruchu, powieść żywioł. Dziki taniec, by nie wpaść „w pierwotną rupieciarnię”. Poeta wzdychający za rajem pełen błogiego zapomnienia, księżycowego nastroju. On, Anomalia na mapie spokojnej wioski, właściciel rozstrojonej wyobraźni i straszliwego apetytu na wiedzę.

Czyż to nie idealny towarzysz do podróży? Nie pcha go do zgłębienia praw do życia, tylko do samego życia.

„Z nas dwóch to ja byłem większym maniakiem, bardziej nienasyconym. I bez wątpienia bardziej zamkniętym w sobie. (…) żądałem tak wiele, zbyt dużo, dobrze o tym wiedziałem, ale jak tu się powstrzymać, jak opanować? Byłem jądrem żaru, który odradza się z popiołów przy najmniejszym podejrzeniu.”

tłum. Krzysztof Jarosz

KOBIECA SIŁA WSPARCIA – czyli książki-żywioły napisane przez silne kobiety

„Chronologia wody”, Lidia Yuknavitch, Wydawnictwo Czarne

„To nie jest kolejna książka o uzależnieniu. (…) Po prostu mam siostrę, którą odkąd skończyła siedemnaście lat, przez prawie dwa lata nosiła żyletki w torebce, bo nie była pewna, czy zdoła dożyć chwili, gdy wreszcie będzie mogła uwolnić się od naszej rodziny.

Jej pierwsza runda.

Po prostu miałam matkę, która w średnim wieku połknęła całą fiolkę tabletek nasennych, a w domu była wówczas tylko jej córka pływaczka i tylko ona mogła być świadkiem jej woli.

Jej pierwsza runda.

Teraz dobrze znam tę wolę. To wola niektórych matek i córek. Pochodzi z życia w ciałach, które mogą nosić życie lub je zabijać.

To pragnienie końca.”

„Chronologia wody” podtapia, zatapia, pochłania niczym literackie tsunami. Zatonęłam w tej silnie autobiograficznej prozie już od pierwszego zwierzenia autorki, którym jest śmierć dziecka przy porodzie. Jeśli twoją prozą, ale też życiem, kieruje wspomniane pragnienie końca, to możemy się spodziewać prozy najwyższej próby, intymnej, niekiedy brutalnej, nieokiełznanej. Uwielbiam dzikość serca Yuknavitch.

Lidia, swego czasu obiecująca pływaczka, z żywiołu wody czyni niemal narratorkę swojej opowieści, która przeprowadza nas przez wszystkie niszczycielskie siły kierujące człowieka w paszczę uzależnień, alkoholizmu, seksu i niepohamowanej autodestrukcji.

Nie szukajcie miękkości w ciężarze tych zwierzeń. Ciało Yuknavitch wciąż pamięta siłę ciała pływaczki i odbija się od każdej fali. Autodestrukcja nie oznacza braku autorefleksji, takowych znajdziemy w jej prozie mnóstwo. „Chronologia wody” to nie tylko Lidia, to opowieść niejednej z nas, każdej, która przeciwstawia się ustalonej kolei rzeczy i wyświechtanym stereotypom o kobietach. Woda i słowa, to żywioły, które ratują życie. Doprowadziły autorkę do wybitności. To tak nieokiełznane lirycznie dzieło, że ma potencjał pozostania książką życia. Takie miałam uczucie, gdy ją czytałam i gdy zerkam w nią dziś wraz z końcem roku, to uczucie nie zniknęło. Tego szukam w książkach – dzikości serca, która wyrywa się ku wolności. Prozy kobiece, które wybrałam do tej kategorii, dawały mi dokładnie tak silne wrażenia. 

Tłum. Kaja Gucio

„Dziewczyństwo”, Melissa Febos, Wydawnictwo Czarne

„Dziewczyństwo” jest jedną z moich ulubionych książek lata 2022. Czy powstało już wiele książek opisujących dojrzewanie? Oczywiście, ale nie ma drugiej Febos, która błyskawicznie stała się moim obiektem literackich westchnień. Siła jej pisania i jej samej to jak przełożenie ruchu #sitlikeagirl na język literatury. Zdarza Wam się odczuwać lekturę tak silnie, że nie możecie się powstrzymać i po prostu musicie napisać do jej autora/autorki? Tak miałam z pisaniem i osobą Melissy. Napisałam do niej na jej koncie na Instagramie i ku mojej ogromnej uciesze odpisała i wymieniłyśmy kilka wiadomości. Nic nie bywa dla mnie ważniejsze po lekturze, jak autor/ka, którzy powinni setki razy usłyszeć, że napisali coś, co wpływa na czyjeś życie, coś transcendentalnego, coś wiecznego. Febos, czułam podobnie jak Yuknavitch, całą dzikością swojego serca. 

Febos po mistrzowsku łączy filozofię, badania naukowe, historię własną oraz innych kobiet, by przedstawić historię niemal każdego kobiecego ciała i jego wrastania w niesłuszną uległość, podległość i wstyd, jeśli dojrzewa zbyt prędko. Szczerze i bez patosu opisuje swoje uzależnienie od narkotyków, pracę seksualną czy relacje z mężczyznami, by ostatecznie podzielić się swoim dojrzałym szczęściem z kobietą.

„Swoich dłoni nauczyłam się nienawidzić dopiero pod koniec czwartej klasy. (…) Moje ciało ogłosiło bunt, eksplodowało, powiększając się w okolicach piersi i ud wcześniej niż ciała moich rówieśniczek. Byłam Alicją, która po zjedzeniu niewłaściwej pigułki rozrosła się ponad miarę, demolując dom od środka. Byłam Hulkiem, tyle że moje rozmiary i siła zamiast podziwu wywoływały niesmak. Dziewczynka nie powinna zajmować dużo miejsca. Nie powinna być silna i chodzić cała w strupach. Z niewiadomych powodów duży rozmiar i siła to pragnienie wszystkich zwierząt oprócz nas.”

„Dziewczyństwo” rezonuje z mnóstwem dziewczęcych doświadczeń, które przekłada się później na wiele historii kobiet. W książkach czasami szukam historii kompletnie mi obcych, by poszerzyć organ empatii, ale równie bardzo kocham takie, które nie potrzebują szczególnego przekładu – po prostu przemawiają językiem wspólnych doświadczeń. Febos namnożyła dla mnie tak wiele przeżyć, że rezonują one we mnie do dziś.

tłum. Martyna Tomczak

„Niebezpieczeństwa palenia w łóżku”, Mariana Enriquez, Wydawnictwo Echa

Opowiadania Enriquez płoną w wyobraźni. Są tak dobrze przemyślane, szczegółowo rozpisane i niepokojące, że czytałam maksymalnie dwa dziennie. Szkoda, by coś tak dobrego, kończyło się tak szybko. W jej pisaniu jest wiele zabobonów, ludowych wierzeń, majaków sennych, rzuconych czarów, które karmią wyobraźnię. Rozmywają się pomiędzy prawdą a brutalnością argentyńskiej rzeczywistości, którą autorka tutaj przemyca. Bo Mariana „straszy” śmiałością, mieszaniną codziennych horrorów ze społeczną diagnozą. Nie ma wytchnienia dla jej bohaterek. Skaczą z wysokością, topią się. Są nawiedzone, nienawidzone, pomylone, zrujnowane, co czyni je wszystkie tym bardziej hipnotyzującymi. Do dziś czuję się całkowicie opętana tą znakomitą argentyńską prozą. Zawsze polecam podróże literackie po różnych kontynentach i zmianę perspektywy, temperamentu pisania oraz tematyki, które gwarantują kraje takie, jak Argentyna.

„Jednak my pragnęłyśmy zobaczyć ją zrujnowaną, bezradną, załamaną. Bo Silvia zawsze wiedziała więcej; jeśli któraś z nas odkrywała Fridę Kahlo, och, ona zdążyła już zwiedzić jej dom w Meksyku, z kuzynem, zanim zaginął. Jeśli próbowałyśmy jakiegoś nowego dopalacza, ona już wcześniej przedawkowała tę samą substancję. Jeśli odkrywałyśmy jakąś kapelę, która nam się spodobała, ona już przestała być fanką tej grupy. Nienawidziłyśmy tego, że ma proste, ciężkie, czarnusieńkie włosy ufarbowane na kolor, którego nie mogłyśmy znaleźć w żadnym normalnym salonie fryzjerskim. (…) Nienawidziłyśmy tego, że zawsze ma pieniądze na jeszcze jedno piwo, jeszcze jedną działkę, jeszcze jedną pizzę…”

Tłum. Marta Jordan

„Moja żona nie tańczy”, Tove Ditlevsen, Wydawnictwo Czarne

Jak wiecie, to jedna z moich ostatnich lektur tego roku, którą celowo odkładałam, ponieważ zawsze żałuję, że proza Tove się skończy i nie będę miała dalej co czytać. Dlaczego Tove? Jak mało kto odwzorowuje nieznośność ludzkiej egzystencji. Sama naznaczona licznymi niepowodzeniami, które doprowadziły autorkę do samobójczej śmierci, to pisarka wybitna, która jak nikt inny, potrafi opisać małe i ogromne nieszczęścia tak, jakby były naszymi codziennymi towarzyszami. Bohaterowie opowiadań Tove duszeni są przez oczekiwania innych. Zapętlają się na ich szyjach sznury zobowiązań. Stary ojciec wpędzony w przymus podziękowania za sprezentowany przez dzieci ogródek działkowy.

Młody wdowiec po żonie zmarłej w skutek nieudanej aborcji, od którego oczekuje się widocznych oznak żałoby.

Kobiety, od których wymaga się wierności, kiedy wrzeszczy w nich zew wolności.

Mężczyzna, od którego oczekuje się bycia szczęśliwym, a nie ma dnia, który by go nie uwierał, więc udawać nie potrafi.

Opowiadania i sposób pisania Tove trudno zamknąć w łatwo definiowalnej klamrze. To nie jest lekkie pióro, to pisanie pełne zgryzot i bólu istnienia, które krzyczy o zmianę, ale wie, że jej nie dosięgnie. Jak młoda kobieta poddająca się „torturze ondulacji”. Ta niepozorna czynność najlepiej obrazuje ramy, w które wciska bohaterów życie:

„Siedziała u fryzjera, a włosy smażyły się jej w maszynie do trwałej ondulacji. (…) Para z gotujących się wałków zebrana w krople ściekała jej po czole pokrytym czerwonymi plamami z gorąca i zdenerwowania, a bez łagodzącego obramowania miękkich zadbanych włosów rysy jej twarzy rozmywały się i kapitulowały przed zmęczeniem; kąciki ust zwisały, bruzdy ciągnące się od nasady nosa wydobywały się na powierzchnię jak złe myśli, a pełne napięcia oczy wypatrywały się w twarz w lekko różowawym lustrze, nasuwając skojarzenia ze średniowiecznymi torturami, którym poddawano czarownice.”

NAJWAŻNIEJSZY WYDAWCA 2022 ROKU – Wydawnictwo KEW 

Nie da się uciec od lutego 2022 roku. Ten rok został naznaczony eskalacją agresji i wojny w Ukrainie. Wszyscy sięgaliśmy w tym czasie po różne źródła, by zrozumieć więcej, by wiedzieć więcej z różnych powodów. By okazać szacunek, by rozeznać się w sytuacji, by może w jakiś sposób pomóc, a może przede wszystkim, by choć trochę spróbować pojąć to rosyjskie szaleństwo. Wydawca, który moim zdaniem najbardziej dbał w tym roku o to, by Ukraina i ukraińskie opowieści wciąż gościły w naszych domach, to z pewnością Wydawnictwo KEW.

„Żółty Książę”, Wasyl Barka, Wydawnictwo KEW

Wiecie jak bardzo kocham czytać książki, obok których inni przechodzą obojętnie, ponieważ nie czytają „tak ciężkich książek”. Zatem rzadko kiedy boję się chwytać za książki. Nic mi nie jest straszne. Ale tym razem się bałam. Bałam się rozmachu, treści, perspektywy „Żółtego Księcia”. Przed lekturą niewiele wiedziałam o Hołodomorze, trudno było sobie wyobrazić jak ten temat może zostać ujęty w powieść.

„Upamiętnienie milionów zmarłych Ukraińców dokonuje się nie tylko za sprawą pomników, ustaw i prac naukowców. Hołdem dla nich jest również ta powieść opisująca ich tragedię – jedna z niewielu prób podejścia do najbardziej niewyobrażalnej zbrodni Stalina.” –  cytując Anne Applebaum.

A jakby tego było mało, to Wasyl Barka sam przeżył, a raczej przetrwał ten niewyobrażalny głód. Zatem spodziewałam się czegoś na wskroś prawdziwego, co ponownie rozsadzi moje serce,  by potem powoli znów je zlepiać. Są książki nieprzysiadalne, do których trzeba się przemóc i zasiąść. „Żółty książę” to jedna z nich.

Niełatwo jest czytać o zagłodzeniu niewinnej ludności ukraińskiej z perspektywy ojca, matki oraz dzieci. Napisana z rozmachem, z przywiązaniem do szczegółu i cierpienia jednostki. W okresie czytania tej powieści dowiedziałam się od właścicielki księgarni Między Słowami w Lublinie, że czytelnik nie chwyta za bardzo za książki wydawnictwa KEW, chyba że usłyszy, że autor pochodzi z Ukrainy. Zatem wschód literatury nie przykuwa uwagi przeciętnego czytelnika od takich wydawnictw. . Możemy to zmienić mówiąc o nich częściej i głośniej. Przechodząc obojętnie obok takiej literatury, tracimy ogromne spektrum doświadczeń i językowego bogactwa.

Bohaterowie tej książki żyją jak na nitce, która w każdej chwili może się urwać i odciąć ich od życia. Policzki się zapadają, skóra oblepia kości, oczy tracą blask, wszystko mętnieje, a jelita skręcają z bólu. Wasyl Barka nie oszczędza czytelnika. Nie może. Inaczej nie przedstawiłby bólu Hołodomoru, który doprowadza człowieka na skraj zdziczenia. To świat, w którym posiadanie młynka do mielenia ziaren to ukoronowanie nędzy, a jego grabież to smakowite trofeum złodziejskiej władzy – jak nazywa to autor.

Na koniec fragment:

„Czego chcą od ci burzyciele, którzy każą się nazywać budowniczymi nowego świata? Same przybłędy, opłaceni, by nas zamęczyć. A ty, rolnik z dziada pradziada, musisz gnić, bo kowale grzechu nakazali każdemu z wykonawców: zabij duszę! Tak niewiele dla siebie chciałeś: wystarczyło ci miejsce na ziemi, kawałek pola do obrobienia, żeby wykarmić i ubrać dzieci.”

„Mała towarzyszka i dorośli”, Leelo, Tungal, Wydawnictwo KEW

„Mała towarzyszka i dorośli” to kolejna niespotykana do tej pory narracja prowadzona przez czteroletnią dziewczynkę, której mama zostaje aresztowana za rzekomą zdradę radzieckiej ojczyzny:

„Niektóre dzieci są od urodzenia grzeczne i przykładne. Grzecznymi i przykładnymi dziecku nigdy nie robią się obwarzanki na pończochach, nie rozwiązuje się kokarda we włosach, nie gromadzą się też wałki brudu między palcami nóg. Przykładne dziecko nie zakłada sandałów na opak, nie boi się ciemności, burzy, krowy z kołchozu, mundurowych. Przykładne dziecko nie wybucha śmiechem, gdy je zupę, nie grzebie w misce kasy ani nie zwleka z pójściem na nocnik do ostatniej chwili. W ogóle nie przydarza się mu się nic takiego, co przyniosłoby wstyd czy sprawiło komuś przykrość.

Jak fajnie byłoby być przykładnym dzieckiem!

Gdybym była grzecznym i przykładnym dzieckiem, mama nigdy by mnie nie zostawiła, to pewne.”

Wydawnictwo KEW ponownie dokonało zmyślnego i genialnego wyboru książki do wydania w Polsce. W minionym roku nie mogłam się nadziwić, ile by nam umknęło, gdyby nie czujność i odwaga wydawców w publikowaniu, takich historii. Mnie bariera językowa nie pozwoliłaby nigdy natrafić na takie książki w oryginale, a tutaj rok 2022 obfitował w niesamowite poszerzenie mojej wiedzy o Wschodzie z perspektywy młodszych i starszych bohaterów.

tłum. Marta Perlikiewicz

NAJLEPSZE Z NAJLEPSZYCH 2022 roku 

„Apokalipsa ludzi pracy”, valter hugo mae, Wydawnictwo Ossolinuem

Dlaczego najlepsza z najlepszych? Ponieważ przypomniała mi, że jest jeszcze tyle nieodkrytych przeze mnie literacko krajów, które powalą na kolana zachwytu. To współczesna literatura portugalska najwyższej próby. Trudno mi porównać, bo rzadko Portugalia wpada w moje czytelnicze ręce, ale już podczas lektury byłam pewna, że nie znajdę wiele książek, które przebiją w tym roku pisanie valtera. 

„Ludzie nie mówią małymi i dużymi literami.” – zdradza autor w posłowiu. Tym samym pragnie przybliżyć nam znoje pracowników fizycznych. I to kolejny powód zachwytu – świeża perspektywa, coś innego, zaskoczenie, że ciężar bytu pracowników fizycznych można opisać w taki sposób. Od pierwszego zdania przeprawiamy się przez losy kobiet i mężczyzn, którzy wciąż gdzieś pędzą. Ten popęd jednak sprawia, że wszyscy utkną w potrzasku. Śledzimy losy sprzątaczki, żałobnej płaczki, robotników budowlanych przybyłych z Ukrainy. Wszyscy grzęzną, wymijają się w komunikacji, gdzie barierą nie bywa wyłącznie obcy język, w którym nie potrafią się porozumieć. Pragną żyć, pragną umrzeć, szukają ulgi w seksie i romansach.

Jakkolwiek bym próbowała streścić dla Was fabułę tej małej/wielkiej powieści, to polegnę w geniuszu jej struktury i sposobie prowadzenia historii. Czytając sama czułam ciężar tej apokalipsy ludzi pracy. Poczujemy duszność relacji, beznadzieję sytuacji, każdy sprzątnięty kłębek kurzu i każdą kroplę potu przy tym wylaną. Taka literatura ścieka po ścianach naszej psychiki, osadza się niczym uporczywy tłuszcz na patelni, żaden detergent jej nie zmyje. To jest wielkie pisanie, nie mogło być inaczej w jednej z moich ulubionych serii wydawniczych, która ponownie nie zawodzi. Wydawnictwo Ossolineum i ich „Z kraju i ze świata nigdy nie zawodzi”. Skosztujcie fragment tej wyśmienitej literatury:

„krainy ludzi pracy, pomyślała maria da graca, pewnie bóg nawet nie wie, gdzie ona leży, tak ciasno jest wciśnięta między krainy innych ludzi i między tyle innych rzeczy, wzięła miotłę w dłonie i zaczęła gromadzić brudy w jednym kącie, a potem patrzyła, jak ta kupka rośnie, jakby powstawało jakieś dzieło, im więcej brudów, tym większe świadectwo wykonanej pracy, potem detergent do podłogi, potem pasta, potem zostawić do wyschnięcia i modlić się, żeby nikt po tym za wcześnie nie przeszedł, bo wówczas zostałyby ślady kopyt takiego palanta, czyli skaza na honorze pomocy domowej. może bóg, wejrzawszy na tak wielką niegodziwość, powinien się pojawić w takiej chwili i nie tylko wyczyścić wszystko od nowa, osiągając ten sam nieskazitelny efekt, ale też obdarzyć kobiety siłą nie do zdarcia, niewyczerpaną radosną energią, która zadowoli pracodawców na tyle, że bez wahania podwoją im tę nędzną stawkę.”

tłum. Michał Lipszyc

„Gość”, Ariane Koch, Wydawnictwo Drzazgi

„Załóżmy, że gość w rzeczywistości jest owadem, tylko na niego nie wygląda. Załóżmy, że gość przestał wykazywać jakąkolwiek chęć wyjazdu. Załóżmy, że głodu gościa nie da się zaspokoić. Załóżmy, że gość wtargnął do nas na zlecenie rządu. Załóżmy, że gość zainstalował w naszym domu podsłuchy. Załóżmy, że gość jest chodzącym podsłuchem. Załóżmy, że gość tak naprawdę jest kimś innym. Załóżmy, że gość tak naprawdę rozumie nasz język. Załóżmy, że gość chce nas otruć. Załóżmy, że nasze ubrania, nasze pokoje, na zawsze przesiąkną fetorem gościa. Odpalamy bez końca race dymne, ale robactwo odmawia ucieczki.”

„Do kogo właściwie należy gość?” – pyta w pewnym momencie narratorka. To prowokacyjnie postawione pytanie nadaje ton całej tej niewielkiej powieści, która zaskarbiła mnie sobą ponownie świeżą perspektywą i podróżą w literacki zakątek, w który rzadko zaglądam – Szwajcarię.

Gość jest tutaj przedstawiony jako przedmiot, który posiada swojego właściciela. Przedmiot, który można odpychać, przepychać, wypychać. Narratorka wita gościa w swoich progach jedynie z pozoru. Zapewnia dach nad głową, nie wydaję bezpośrednio poleceń, ale też nie powstrzymuje gościa od mnóstwa prac domowych, za które tenże się zabiera. Geniusz tej książki polega na wielu możliwościach jej odczytu. Ta krótka powieść szwajcarskiej pisarki jest niebywale gęsta, spowita mrokiem nietolerancji wobec Obcego. Wydawca określa książkę jako „kafkowską prozę” i coś w tym jest. Gość jest robactwem, które rozpełzła się po wielkim domu, a jego „pani” miewa paranoiczne wizje. Nie znamy jego płci, nie słyszymy języka, nie znamy pochodzenia ani koloru skóry. To jedne z najgęstszych 129 stron, jakie przeczytałam. Gdy zajrzymy między szpary, które gość próbuje doczyścić, to dojrzymy niebywałą opowieść o skrywanej ksenofobii, nietolerancji oraz wyobcowaniu. Tylko kto tutaj czuje się bardziej obcy? Niepokój jaki pozostaje w czytelniku po jej lekturze, sprawił, że wybrałam ją jako jedną z najlepszych roku 2022.

tłum. Zofia Sucharska

„Córeczka”, Tamara Duda, Wydawnictwo KEW

Czy muszę tłumaczyć, dlaczego nie ma ważniejszej książki w 2022 roku niż „Córeczka” Tamary Dudy? To ona zapoczątkowała mój zachwyt nad wyborami wydawniczymi wydawnictwa KEW na 2022 i nie rozczarowała mnie jeszcze żadna ich książka.

Powtórzę to, co pisałam w maju 2022 roku.

„Chłopaki będzie wojna. Po której stronie zamierzacie walczyć?” – pyta bezpardonowo w pewnym momencie narratorka. Całym swym pisaniem autorka kreśli drogę wszystkiego, co prowadzi do wojny i do tego prostego, a jednak tak skomplikowanego pytania w Ukrainie: po której stronie zamierzasz walczyć? Gdy „córeczka” pisze o zemście, która w niej narasta, to tutaj najbardziej czuję cel tej książki – hołd dla tych, co walczą, dla tych, co zostali i dla tych co odeszli i już nigdy nie wrócą. Dziś czytam, że 79% uchodźców wojennych przybyłych do Polski pragnie już wrócić do swojej ojczyzny. Nie wątpię, że wielu z nas to dziwi, porusza, ponieważ ilu z nas wróciłoby do Polski? Podziwiam naród ukraiński. Ich siłę, która wzywa ich do powrotu.

Bo trzeba ich pomścić – pisze Tamara. Chociażby takimi opowieściami i emocjami przekazywanymi w podobnych historiach: może to wszystko czujemy teraz my, gdy oglądamy zbrodnie wojenne popełniane niemal na żywo na naszych oczach? XXI wiek, a technologia pomogła karmić zło, propagandę, autokrację. XXI wieku i przeczytane tony książek, obejrzane reportaże, wysłuchane świadectwa ocalałych, a historia znów się brutalnie powtarza. Wiadomości powoli spływają bieżącymi sprawami, pomyjami polskiej polityki, uchodźcy stają się ofiarami fake newsów i politycznej gierki, relacje w mediach społecznościowych ustają. Kilkaset kilometrów stąd wciąż trwa jedna z najohydniejszych wojen.

Wojna wciąż trwa. Wciąż bardziej krwawa, niepowstrzymana, a naród ukraiński wciąż niezłomny.

Pamiętajmy poprzez takie książki, podawajmy ją wciąż dalej. Pamiętajmy takimi, słowami:

„Czy wiecie, jak wygląda dom, do którego nie wrócili lokatorzy? Najpierw umierają kwiaty. Uciekając, kobiety mimo wszystko pozostawiały swoim oranżeriom nadzieję. Niemal w każdym mieszkaniu stało wiadro z wodą, a od niego do doniczek ciągnęły się bandaże. Kwiaty leżały pod kroplówką, piły wodę przez opatrunki. Wody miały pod dostatkiem na długo, do końca miesiąca. Potem żyły wspomnieniami o wodzie, dłużej lub krócej, zależnie od naturalnej wytrzymałości. Malwy posypały się od razu, kaktusy i orchidee wytrwały do lipca. Teraz, w sierpniu, uschły wszystkie. Oprócz tego śmierdzi. Niemal w każdym mieszkaniu zostało coś jadalnego, coś niedogotowanego na kuchence albo skisłego w lodówce! Jedna kobieta zapomniała wyjąć bieliznę z pralki, szmaty zgniły w bębnie. Kiedy weszłam do mieszkania, w nozdrza uderzył mnie taki smród, że pobiegłyśmy po maseczki. Mieszkania pokrywają się kurzem, zarastają pajęczynami, lęgną się w nich myszy i karaluchy, nietoperze budują gniazda pod dachem. Ich obecność jest dla nas jednoznaczną sugestią: idźcie stąd precz, wasz czas minął!”

 

Liczę na to, że przypominając Wam te lektury nie zarosną one pajęczynami i nie pokryje ich kurz. Ja wciąż zdmuchuję z nich potencjalny kurz zapomnienia i zawsze pragnę wołać o jedno – nie bójmy się czytać książek o trudnej tematyce, nie bójmy się siły języka, nawet jeśli czasami przeora nas psychicznie. Taka jest wybitna literatura – niewygodna, ale jakże trwała. Nie żałuję ani jednej minuty spędzonej z każdą z tych książek.

Dziękuję wydawcom, autorom i tłumaczom za tworzenie takich światów i przybliżanie ich polskim czytelnikom. Co przyniesie 2023 rok? Nie mogę się już doczekać. Uciekam czytać pierwszą książkę tego roku o obozie koncentracyjnym w Doniecku. Nigdy lekko, zawsze ważnie.

Dziękuję, że jesteście.

Dziękuję, że czytacie.