Gdy wyobrażam sobie ów pochód pokoleń idący przez Jante, to mimo wszystko nie potrafię stłumić protestu, będącego zapewne dawnym lękiem przed tym, że sam tak skończę: To przecież człowieczeństwo skamieniałe! To człowiek w państwie mrówek, likwidacja jednostki, szara mechaniczna masa żyjąca dla dobra martwej fabryki. To dokonywany przez formę podbój życia, triumf mrowiska nad mrówką.
Rozpościerając skrzydła interpretacji nad powieścią „Uciekinier przecina swój ślad” spisanej piórem Aksela Sandemosego w 1933 roku można by się przenieść w teraźniejszość i odszukać wiele współczesnych odniesień. Zerkając na powyższy cytat – czy sami nie czujemy wewnętrznego protestu wobec skamieniałości społeczeństwa, które jest tłamszone przez mozolną pracę. Zmniejszającą nas do rozmiarów mrówki, rozgniatającą nas do szarej masy, co prowadzi do poczucia bezradności. To, że to wciąż mrowisko triumfuje nad drobną mrówką? Nie wiem jakie macie podejście podczas czytania powieści noszących miano kultowych. Zachwycacie się kunsztem języka? Ciekawi was perspektywa przeszłości, różnice pokoleń? A może staracie się zerkać perspektywicznie, mieszać wszystkie składniki oceny, by ostatecznie ocenić uniwersalność i na tej podstawie wycenić wartość we współczesności? Ile zatem z „teraz” jest w powieści sprzed 86 lat oraz jak podszedł do niej i ile zaczerpnął z niej Filip Springer w swoim reportażu „Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz”?
Sandemose zaczyna wić swoją narrację od mocnego wyznania, jak to na kultową powieść przystało. Tak, by możliwie stać się dla rzeszy czytelników jednym z najbardziej wżerających się pod skórę akapitów wprowadzających główną postać: Chcę teraz opowiedzieć wszystko. I muszę zacząć od końca. Inaczej nigdy nie odważę się do niego dotrzeć. Może się to przydać również tobie, dla orientacji. Zabiłem kiedyś człowieka. Nazywał się John Wakefield, a ja uśmierciłem go pewnej nocy siedemnaście lat temu w Misery Harbor.
W istocie narrator nie prowadzi dziennika, bo jak sam stwierdza żyje w nich lament. Przemierza w swoim życiu wszystko, co stworzyło podwaliny pod bycie wiecznym uciekinierem, „patrzącej spode łba” istoty. Przed czym tak usilnie ucieka? Czy Sandemose pokątnie nie stworzył „potwora” i wywołał ducha z szafy, gdy sformułował i nadał nazwę prawu Jante? Im głębsze zatapianie się w lekturze, tym większą chęć w czytelniku, by samemu się wyrwać i uciec. Nie wymienię tutaj tego swoistego kodeksu, który prawo Jante tworzy, bo zapewne wielu czytelników już się gdzieś z nim zetknęło. Chciałabym, byśmy skupili się na tym, co prawo Jante „robi”, jak się przepoczwarza, jak tłamsi, jak jest powszechne niczym zatrute powietrze, od którego uciec się nie da, ale oddychać czymś trzeba:
Za pomocą prawa Jante ludzie zabijają nawzajem swoje szanse. Wszyscy z nim walczą, wiją się pod nim i bezlitośnie je wykorzystują. Z tego powodu mieszkańcy Jante są bezbożni, nie stawszy się ludźmi. Każdy z nich wisi na własnym krzyżu i nie potrzebuje absolutnie żadnej symboliki. Wiszą z płaczem, z krwawym potem na czole, wiją się w bólu i syczą do swego ukrzyżowanego brata: Sądzisz, że komuś na tobie zależy? Prawo Jante to nie tylko prawo, lecz również serce języka – każdą wypowiedź dawało się wyprowadzić z prawa Jante. Oto Jante: walka każdej najmniejszej duszy o równość i uznanie, przy pełnej świadomości, że wszyscy inni są od niej lepsi.
To, co chce nam powiedzieć autor, to właściwie: Nie ma ucieczki. Wszyscy zginali kark pod prawem Jante. Wyczuwalny był nawet w języku, a może jeszcze bardziej w ciszy, która ocenia dotkliwie i surowo. Spojrzenie tak karcące, że zabija wszelkie słowa. Co gorsza, prawo Jante wydaje się dziedziczne. Bohater przyznaje, że lęk przed Jante wszczepił także swoim dzieciom. Zakorzenił w nich ucieczkę. Wszystko po to, by dzieci nie poznały Jante. Jednak, by ostatecznie dojść do zatrważającego wniosku, że Jante jest wszędzie. By uwypuklić nasze odczuwanie, Espen Arnakke, kultowa postać skandynawskiej literatury, często zwraca się do nas, czytelników, bezpośrednio. Niepokojąco zagląda nam przez ramię. Aksel Sandemose lirycznie, trafnie wgryza się w ludzką psychikę, przez co trudno było oderwać się od lektury. Pokiereszowane dorastanie, poharatana młodość, duchota absurdalnych obowiązków. Słyszymy dźwięki, czujemy zapachy, dotykamy głębin mroku duszy. Wzdrygamy się razem z narratorem na te syreny tłamszenia. Nieznośna melancholia jednostki, która pragnie się wyrwać.
Istniał jednak inny dźwięk, niedobry, przypominał wyzwanie rzucane dzwonowi z kościoła przez złe duchy. Był to poranny sygnał z fabryki. (…) Do brutalnej syreny, która każdego ranka zrzucała na miasto lawinę dźwięku, odnosiłem się z lękiem, nienawiścią i dziwną dokuczliwą melancholią, nie miała ona bowiem w sobie wyłącznie przemocy, lecz również smutek i kończyła swój ryk przygnębioną, opadającą skargą.
Powieść „Uciekinier przecina swój ślad” można by skondensować do prostego stwierdzenia: oto powieść o mordercy o dojrzewaniu mordercy. Na pograniczu kryminału i powieści psychologicznej. Swoista Bildungsroman dojrzewającego mroku. W tej powieści jednak jest o wiele więcej. Dla kogoś może pretensjonalnie. Ale jest tu stosunek do pracy, masy, anonimowości i zguby, samobójstwa, śmierci, kościoła i braku wiary, do dzieci, do kobiet. Do jednostki w każdej jej marnej postaci. To jest chyba to. Z „Uciekiniera” najbardziej wycieka marność. Powieść masywnego ciężaru, który osobiście przygniatał samego autora, czego dowiaduje się dzięki lekturze „Dwunaste, nie myśl, że uciekniesz” Filipa Springera. Lektura, która stłumiła nieco zachwyt nad twórczością Aksela, tylko ze względu na to jakim człowiekiem w życiu prywatnym okazał się być autor. Silę się jednak na wyrozumiałość. Na pewną dozę szaleństwa zamieszkałą w samym autorze „Uciekiniera”. Na jednej z kart swojej powieści narrator mówi:
Wygląda na to, że pragnienie katastrof było wyłącznie moją cechą. – i w tym zdaniu widzę wszystkie przyczyny zachowań samego Aksela. Kusząca, dusząca, pochłaniająca moc dążenia do katastrof, która tego autora wręcz opętała i całe życie nie opuściła. Espen Arnakke, bohater powieści, to ostrożne odbicie osoby samego Sandemose.
Nie wyobrażam sobie, że można przeczytać i ocenić „Dwunaste: Nie myśl, że uciekniesz” Filipa Springera bez lektury prawa Jante, które sportretował Aksel Sandemose. One się nie tylko uzupełniają, ale są potrzebne do wzajemnej oceny. Ich komplementarność wydaje się być przepisem na sukces obu. Sama podchodziłam do obu z niemałym entuzjazmem. Springer zatem wyrusza w podróż i rozkłada most pomiędzy gatunkiem reportażu i delikatnej fikcji literackiej. Nie brakuje tutaj charakterystycznych dla autora odniesień architektonicznych do mostów właśnie. Ta mieszanka stylów zasługuje na chociażby czytelniczą ciekawość.
– Verdens Ende? – zapytałem, kalecząc język.
– Koniec świata.
Wysiadłem i poszedłem na szczyt wzgórza. Ujrzałem zachodnią część wyspy Fur, cieśninę i wyspę Mors w oddali. Właśnie wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że widzę Jante. W tamtej chwili zaraz po deszczu, na Końcu Świata.
– Nie łudź się – powiedział profesor. – Na Jante patrzy się zawsze przez ramię, w trwodze, podczas ucieczki.
Piękne wejście w poszukiwanie konkretnego miejsca, w którym mogłoby mieszkać Jante. By ostatecznie usłyszeć od lokalnego rozmówcy, że zobaczysz je najwyraźniej podczas ucieczki, a może nigdy. Jest nieuchwytne. Moim zdaniem na tyle, że autorowi reportażu nie udało się go dostatecznie uchwycić. Coś tu zgrzyta, szwankuje, próby są podejmowane, ale nie nasycają kogoś, kto wtopił się głęboko w prawo Jante po lekturze „Uciekinier przecina swój ślad”. Springer próbuje prześledzić Jante szukając legendarnego egzemplarza powieści Aksela, w której to ponoć mieszkańcy rodzinnego miasteczka autora „Uciekiniera” zapisali na odwrocie nazwiska prawdziwych postaci. Egzemplarz, który ponoć zrujnował lokalną społeczność, a do Aksela obudził nienawiść mieszkańców. Filip często odnosi się do samej powieści, obficie ją cytując i podejmując się analiz. Nie obędzie się też bez zarysu życiorysu samego Sandemose, który prowadził burzliwe życie i wiele z niego zawarł właśnie w „Uciekinier przecina swój ślad”. To stanowi frapujące uzupełnienie lektury tej kultowej dla Skandynawów powieści.
Co uwiera, to próby uzupełniania braków. Skoro Jante nie można znaleźć, złapać za rękę „na gorącym uczynku” ani porozmawiać z kimś, kto sam jakby jest z Jante, to jak załatać dziury w obranej narracji? Znajdzie się tutaj wiele pustych stron oraz fotografii. Sporo miejsca Filip Spriner poświeci jednej osobie. Ole, który stroni od kontaktu z autorem, nie chce z nim porozmawiać, skrywa się, ucieka, jak duch samego Aksela.
Muszę go sobie domyślić. Nie pozostaje mi nic innego. Klecę go z tych strzępów, których nie zdołał przede mną ukryć albo nawet nie wypadł na to, że powinien. Być może zresztą go przeceniam; jego albo siebie. Może wcale nie próbował niczego ukrywać, może pisząc to, już zmyślam. Możliwe, że jestem mu obojętny. Ale tylko to mam, to i to jego milczenie. Z tego go lepię.
Nie mam nic przeciwko „lepieniu”. Lepić reportaż z nieobecności, znikania, ucieczki, braku rozmówców, którzy uciekają przed reporterem. To może urzekać. I pewnie wielu fanów reportera nasyca. Jednak im głębiej posuwałam się w lekturze, tym głębiej odczuwałam niedosyt. Za dużo było tych narracyjno-reporterskich niedoborów. Pogoń za zagubionym egzemplarzem książki i mężczyzną, który usilnie nie chce porozmawiać ze Springerem nie przybliża nas do pojęcia istoty prawa Jante, tak jak zatopienie się we wciągającej lekturze „Uciekinier przecina swój ślad. Opowieść o dzieciństwie mordercy.” Springer sili się na sportretowanie Duńczyków, nacji mylnie nazywanej najszczęśliwszą na świecie, posiłkując się fikcyjnym prawem Jante, które jednak zbyt skąpo opisuje współczesną Danię. Nie ma nic złego w przyznaniu się do tego, że goni się za nieuchwytnym. Co dopiero skończyłam dla porównania lekturę Jarosława Mikołajewskiego „Cień w cień”, gdzie autor szuka śladów Zuzanny Ginczanki, zamordowanej w 1944 roku żydowskiej poetki. To przepiękna, obnażająca fascynację samego autora, opowieść o istocie samego szukania. Może to uratowałoby Springera? Gdyby przyznał, że opowiada o samym szukaniu, a nie próbach lepienia czegoś z niczego? Na usprawiedliwienie, autor przyznaje się już na samym początku, że wiele będzie domyślania, zmyślania i krążenia wokół. Jakby próbował postawić most między faktami a tym co wisi pomiędzy, jak ulotność prawa Jante, która w ludziach mieszka, ale na mapie go nie znajdziemy.
Zalecam lekturę, ale w duecie. Perspektywa wtedy znacznie się poszerza.
Uciekinier przecina swój ślad. Opowieść o dzieciństwie mordercy, Aksel Sandemose, tłum. Iwona Zimnicka, lipiec 2019, Wydawnictwo Czarne
Dwunaste: nie myśl, że uciekniesz, Filip Springer, sierpień 2019, Wydawnictwo Czarne