Patrzę, jak przechodzi przez pierwszą rzekę. Woda nie jest głęboka, sięga jej do kostek. Po drugiej rzece odwraca się i macha, że wszystko w porządku. W trzeciej widzę, że się chwieje i idzie wolniej. Siadam na kamieniu i obserwuję, jak próbuje znaleźć najlepszą drogę do czwartej. Jej sylwetka jest coraz mniejsza i mniejsza, a do mnie dociera, że nigdy jeszcze nie byłem sam na tak ogromnym terenie. Za mną wielka dolina bez drzew, przede mną góry i rzeka. Nie przelatuje nawet żaden ptak. Czuję, jakbym od wczoraj zrobił się starszy o kilka lat. Ale nie dlatego, że zrobiłem coś ważnego. Po prostu to jest krajobraz dla dorosłych. To chyba podobnie jak z piciem kawy. Nie mogę zrozumieć, że rodzice zaczynają od niej dzień, a oni wtedy mówią, że za kilka lat będę ją parzył dla nas trojga.
Poranki uciekają w ciszę nawet u młodego bohatera. Nie trzeba doczekać sędziwego wieku, by odbierać głęboko to, co daje nam „białe”. Bieli nie wypełnia się nieustannie słowami, nie narusza się struktury bezkresu zbędną paplaniną i wie to i wyczuwa dwunastoletni Daniel – jeden z głównych bohaterów najnowszej książki Ilony Wiśniewskiej. Ten zachwyt nad ciszą, którą generuje „białe” znamy już z reportaży autorki. Nie będę ukrywać, (kto jakimś cudem jeszcze nie wie:)) Ilona to moja ukochana reportażystka. Po jej książkach człowiek zakochuje się w tym białym, zimnie, śniegu, mrozie. Swego czasu nikt mnie nie ostrzegł, że zakocham się też w ludziach, którzy mojej pamięci również nie opuszczą, będą się za mną snuć jak grenlandzkie duchy. Zimno w słowach autorki autentycznie nabiera przytulnego wymiaru. Oswaja się je jak dzikie zwierzę, przed którym niegdyś się uciekało. A to „zwierzę” mieszka na Spitsbergenie, największej wyspie norweskiego archipelagu na Arktyce, gdzie ponownie zabiera nas Ilona.
Tutaj mocz oddaje się na zewnątrz w przenikliwym zimnie. To tutaj młody narrator nigdy wcześniej nie słyszał takiego „nic”. Tutaj, gdzie nie słychać szumu drzew i śpiewu ptaków, a chmury siadają na szczytach gór przypominając berety. W rzeczywistości autorka poznała Daniela 4 lata temu i to wtedy postanowiła stworzyć tę opowieść. Od początku czytelnik czuje jak ta historia jest dopieszczona, otulona, oddana Północy, która ponownie splata ludzkie losy niewidzialną nicią, która zawsze przyciąga do siebie ludzi. Książkowy Daniel przyjeżdża do swojej cioci, która jest lokalną dziennikarką znającą wyspę jak własną kieszeń. Najlepsza przyjaciółka jego mamy zapewni mu niezapomnianą przygodę, a właściwie zrobi to sama wyspa oraz jej milczący bohaterowie, ci najważniejsi – zwierzęta i przyroda. Dokładnie dziś, gdy rano zaczęłam pisać te słowa, autorka umieściła na łamach swoich mediów społecznościowych zdjęcie odwiedzającego ją Daniela sprzed czterech lat zestawione z dzisiejszym obrazem Daniela, która trzyma w ręku egzemplarz „Przyjaciela Północy”. Tym bardziej poczułam prawdziwe ciepło płynące z tej historii.
O czym ona opowiada? Czekają nas wakacje inne niż wszystkie, ponieważ na dalekim i mroźnym Spitsbergenie, gdzie dwunastoletni Daniel przybywa, by odwiedzić ciotkę oraz poobserwować ptaki. Zobaczy jednak znacznie więcej – renifery, maskonury, niedźwiedzie, a przede wszystkim jego uwagę przykują problemy, które w cieple wygodnego życia nastolatka mogą umykać i wydawać się oddalone o tysiące mil. Spokojny wyjazd przekształci się w niespodziewaną pogoń. Ktoś zabija niedźwiedzie polarne, a lokalna policja w liczbie jeden, nie potrafi złapać sprawców. Bezczynność jest tu niewskazana, gdy przybywa się na wyspę, gdzie wszyscy są ludźmi czynu.
Poznajemy Daniela jako uważnego, rezolutnego narratora już od pierwszych stron. Pojawią się też postacie znane nam z reportaży czy z życia autorki. Poznajecie tego cudnego kocura? Prawdziwy Raptus będzie wiernym towarzyszem przygód Daniela i ekipy ratującej. „Chyba od zawsze było mi szkoda dużych zwierząt w klatkach, bo skoro urosły duże, to chyba potrzebują przestrzeni” – mówi w pewnym momencie narrator. Poprzez takie spostrzeżenia autorka stopniowo buduje w swojej powieści dla młodych równie ważny obraz zwierzą i troski o nie. By młodzi, jak i starsi, zrozumieli, że to, że pies nie jest na Północy trzymany w domu, nie oznacza, że jest zaniedbany czy niekochany, ale potrzebny – bywa środkiem transportu, jest tropicielem, a w zimnie lepiej mu się żyje w stadzie niż klatce stworzonej przez człowieka. To samo tyczy się wszystkich zwierząt tutaj obecnych. Tę cudowną atmosferę uwypuklają malarskie ilustracje Mariusza Andryszczyka, znanego nam już z ilustracji do m.in. „Slash”.
Tutaj człowiek odczuwa, że jest w przyrodzie tylko paproszkiem.
Dorosły fan reportaży Ilony Wiśniewskiej rozsiądzie się w tym, co już zna i poczuje się jakby ogrzewał się przy kominku znajomej i ciepłej opowieści. W „Przyjacielu Północy” spotkamy to, co poniekąd już znamy zachwycając się zdolnością autorki do przełożenia tego na język powieści dla młodzieży. Wiele „ciekawostek” z życia na Północy przyciągnie czytelnika w każdym wieku. Nie da się nie uśmiechnąć czytając o zasadach działania „Kopciuszka” i czym on właściwie jest. Zainteresowanie czytelnika rośnie z każdym nowo poznanym faktem, który przedstawia się młodemu Danielowi. Autorka zwraca również uwagę na problemy ekologiczne, jak np. ilość paliwa zużywanego przez wielkie statki przywożące turystów, którzy z kolei zostawiają po sobie śmieci i tony zgiełku.
Po co ludzie przenoszą się na Spitsbergen? Po co ta książka? Nasuwają się pytania. Może właśnie też po to, by odpowiedzieć na pierwsze pytanie. Dlaczego ludzie mieszkają na krańcu północy, w miejscu, gdzie dzień znika na kilka miesięcy, a mieszkańcy zostawiają swoje kluczyki w stacyjkach, a domu otwarte, bo to dla wszystkich praktyczne? Jako czytelniczka, ze strony na stronę, znów to czuję, gdy czytam Ilonę – białe mnie przyzywa. Bezkres, cisza, brak zamknięcia, paranoicznego strachu generowanego przez nowoczesność. W miejsce tego wszystkiego poczucie bezpieczeństwa większe niż w niejednej metropolii zamieszkałej przez wielu stróżów prawa i ciepło płynące z grzejników.
W pewnym momencie Daniel orientuje się, że w przepastnej bieli śniegu trudno stwierdzić czy coś jest małe czy duże, bo nie ma z czym tego porównać. Nie ma nic w pobliżu. To samo czuję, gdy ktoś mnie pyta dla jakiego czytelnika przeznaczona jest dana książka. „Jaki przedział wiekowy?” Czy to tylko dla nastolatków? Moim zdaniem „dorosły z plecakiem” też może zatopić się w takiej powieści. Ja uwielbiam takowe czytać, ponieważ to właśnie tak, jakbym zapakowała w swój plecak mnóstwo przygód, których w dzieciństwie nie miałam, bo brakowało mi takiej cioci, jak Ilona. A ponoć dziecko w sobie trzeba zawsze pielęgnować. Wtedy takie książki przychodzą spełniać taką rolę. Dlatego przypadły mi też bardzo do gustu nienachalne „lekcje z teraźniejszości”. Kiedy to Daniel przykładowo rozmawia z jednym z mieszkańców o wegetarianizmie czy o „papce”, którą przekazuje nam Internet albo o ilości czasu spędzanego przez młodzież na graniu online niż czytaniu. Autorka nigdy nie pozostaje w tym hipokrytką, ponieważ zawsze pokazuje dwie strony medalu i wytyka też błędy dorosłych, a nie tylko młodzieży. Jeśli jeść mięso, to nie z hodowli, a jak nie chcesz, by twoje dziecko spędzało tyle czasu w sieci, to bądź inspirującym przykładem i sam tego nie rób.
Zamiast rozmowy szumi między nami morze.
Jako nauczycielka często zachodzę w głowę jak sprawić, by uczniowie dostrzegli i przejęli się ocieplaniem się klimatu, ponieważ to w końcu oni będą żyć na tej planecie dłużej niż ja. Co za tym idzie, to oni mogą zrobić już teraz więcej, by jej pomóc niż ja. Zmiany klimatyczne i coraz częstsze oraz dotkliwsze katastrofy naturalne zawsze są gdzieś dalej, nieistotne. Greta Thunberg jest memem, a nie wzorem. Część młodzieży zwyczajnie nie chce też słuchać o złych wiadomościach, myśleć o konsekwencjach czy odpowiedzialności. Takie są prawa młodości. Często wszystko, co do nich mówię, jest w ich oczach na wyrost. Czasami mam wrażenie, że działam jak strach na wróble. Sztuczny straszak. Słaby słyszalny megafon ważnych dla nich spraw. W takich sytuacjach dobrze natrafić na taką historię i postać, jak Daniel. Nie lubi, gdy mama czy ciocia mówią do niego „króliczek”. Przychodzi jednak moment, kiedy chciałby zostać przytulony przez kogoś, kto czuje wszystko i usłyszeć to zdrobnienie:
Przypominają mi się zdjęcia niedźwiedzi polarnych dryfujących na krze, które widziałem w Internecie. Zawsze, kiedy w szkole mamy lekcje o ociepleniu klimatu, pokazują nam takiego właśnie niedźwiedzia. Do tej pory te zdjęcia nie robiły na mnie szczególnego wrażenia. Słyszałem o ociepleniu klimatu, ale wydawało mi się to jakieś odległe. Dopiero w tej chwili zaczyna do mnie docierać, o co tak naprawdę chodzi. Chce mi się płakać na widok niedźwiedzia, którego zostawiamy na brzegu. Ciocia to widzi, mocno mnie przytula i opiera brodę o moją głowę. Jasny punkt na szarym tle znika w końcu, a my nic nie mówimy. Birger pyta, czy chcę zasiąść za sterem. Wzrokiem daje mu znać, że nie. Jest mi przykro i chciałbym się schować. Juno zwija się w kłębek na swojej koi i mocno przytula Raptusa. Chciałbym teraz wtulić się w Rosę.
Ilona przesuwa nas o te kilka tysięcy kilometrów i przybliża nam kłopoty świata, które są kłopotami wszystkich. Zaczynają się od wymierania mikroskopijnych istot, poprzez smród rozlewanej ropy na powierzchni oceanów, by przypomnieć, że to czego teraz doświadczamy to nic innego, jak wielkie wymieranie gatunków. Jeśli nie zdjęcie osamotnionego niedźwiedzia polarnego na roztapiającej się krze, nie nauczycielka, nie jakiś filmik czy mem, to może taka książka?
Przyjaciel Północy, Ilona Wiśniewska, ilustracje Mariusz Andryszczyk, luty 2022, Wydawnictwo Agora dla Dzieci