Choć na okładce widnieje wymowny znak przypisu, który ma na celu wiecznie odsyłać kobiety na margines dialogu, to dla mnie cała zawartość tej książki powinna być jednym obszernym cytatem. Jednak bez wkładania kobiet w szyderczy cudzysłów pogardy. Ale by podkreślić, że my, kobiety „swój język mamy”.

Rebecca Solnit zaczyna od bezlitosnego tonu. Informuje nas, że codziennie w USA giną trzy kobiety, najczęściej z rąk swoich partnerów. Morderstwo to jedna z najczęstszych przyczyn śmierci ciężarnych. W tej książce wiele kobiet pojawi się jako numer statystyczny, ale wiele też zabłyśnie swoim nazwiskiem i brutalną historią własnej walki o przeżycie i odzyskanie głosu, bo nic tak nie „utrwala szpetoty tego świata i nie odbiera mu blasku” jak bierne przysłuchiwanie się krzywdzie i przystawanie na obecny stan rzeczy. A jaki jest ten stan?

Autorka przypomni nam historię Kasandry, siostry Hektora i Parysa, która otrzymała dar przepowiedni, którym nikt nie wierzył. Uznana przez rodzinę za wariatkę i kłamczynię. Skończyła zamordowana jako niewolnica seksualna. Rebecca porównuje losy Kasandry do współczesnej walki kobiet o wiarygodność. Zwłaszcza „kiedy krytykuje ona instytucje, zwłaszcza te, które mają coś wspólnego z seksem, w odpowiedzi zakwestionowane zostaną nie tylko fakty, które przytacza, ale samo jej prawo i zdolność do mówienia. Pokoleniom kobiet wmawiano, że mają urojenia, wszystko im się miesza, że manipulują, są złośliwe, spiskują, że nieuczciwość jest im wrodzona...”

Wszystkie jesteśmy Kasandrami.

 

Choć wiele prawd w tej książce może wydawać się oczywistymi, to jednak dobrze usłyszeć wprost i przypomnieć, że dzisiejszy świat „tresuje nas w wątpieniu we własne siły i w samoograniczaniu się.

Milczenie, jak piekło Dantego, składa się z koncentrycznych kręgów. Najpierw jest wewnętrzne wahanie, wątpienie w siebie, wyparcie, pomieszanie, które sprawiają, że mówienie staje się trudne lub wręcz niemożliwe; równocześnie pojawia się strach przed karą lub ostracyzmem, które mówienie może za sobą pociągnąć.

„Przemoc nie ma koloru skóry, klasy, wyzwania ani narodowości, ale ma płeć.” Trudno uwierzyć? Spójrzcie zatem na ten fragment:

Gdy w 1991r. Anita Hill zeznawała przeciwko swojemu byłemu szefowi, kandydatowi na sędziego Sądu Najwyższego, na pewno nie zdawała sobie sprawy, że rozpęta burzę zmian w nazewnictwie i prawach kobiet do własnego głosu. Nagonka na jej osobę i zeznania sprawiła, że mnóstwo osób miało na samochodach naklejkę z napisem „Wierzę ci, Anito”.

Po przeczytaniu tej książki chciałoby się nosić naklejki z napisem „Wierzę ci, kobieto”.

Nie tyle co, nigdy nie godzić się na cudzą krzywdę, bo to oczywiste, ale przede wszystkim nie godzić się na tej krzywdy podważanie. Gdy świat obiegł hasztag #YesAllWomen, nie uciekł on od krytyki i kontry płci przeciwnej. #NotAllMen miało z kolei podkreślić, że nie każdy mężczyzna jest skorym do przemocy gwałcicielem. To też jest oczywiste. Jednak #YesAllWomen niósł w sobie przekaz mówiący, że tak, my wszystkie kobiety boimy się skrzywdzenia i tych mężczyzn, którzy tymi oprawcami są. Pewna wzburzona kobieta zapytała kiedyś Rebeccę: „Czego oni chcą? Ciasteczka w nagrodę za to, że nie biją, nie gwałcą i nie zastraszają kobiet?” 

Yes, all women. Sama byłam kiedyś atakującą rzucającą się na oprawcę w obronie, a raz ofiarą w ucieczce, by uniknąć najgorszego. Ale czy kiedykolwiek, mimo to, bałam się wracać sama po zmroku? Nie. Nocne spacery to ukochanie mojej własnej wolności i rozkoszy samotności. Jednak ta książka przypomina, że wciąż bać się powinnam. Zagrożenie nie minęło. Droga jest długa, choć mniej kręta.

Dla niektórych lektura tych esejów będzie oczywista, dla innych może okazać się odkrywcza. Sięgajcie po nią. Dajcie się ukąsić żarliwej dyspucie prowadzonej przez Rebecce od lat. Bo ona wciąż musi być prowadzona. Bo mężczyźni w dalszym ciągu objaśniają nam świat. A my musimy zakładać maski uległości i zamykać się w skorupach własnych opinii chowanych w sobie. Pięść po lekturze zaciska się samoistnie.

Najgorszy rodzaj krytyki stara się mieć ostatnie słowo i pozostawia nas wszystkich w milczeniu; najlepszy otwiera rozmowę, która nie potrzebuje końca.

Wielu może się pewnie tego obawiać, ale Rebecca nie kreuje nagonki na płeć przeciwną. Nie zakłada płaszcza fanatycznej feministki ani nie nakłania do bycia takową. Nie demonizuje, nie generalizuje. Całą wiedzę i przykłady czerpie z życia. Dlatego jej rozmowa „nie potrzebuje końca”, musi się kontynuować, a czytanie takich książek jest dobrym nośnikiem rozgłosu, a nie słów „ostatnich”. Wierzę, że z ust Rebecci padnie jeszcze niejedno, a wtedy ja chętnie po nie sięgnę.

Rebecca Solnit, Mężczyźni objaśniają mi świat, wrzesień 2017, Wydawnictwo Karakter