Dwojrele to Ester. Ester to Dwojrele. Trudno wyzbyć się tego wrażenia już od pierwszej strony. Zwłaszcza, gdy „Taniec demonów”, nazywany zbeletryzowaną autobiografią autorki, zestawi się z wcześniej wydaną w Polsce książką „Rodowód”.

Uwypukli się ten fakt, gdy pomyślimy jeszcze o tym, że sama Ester nieustannie stała w cieniu swych braci, poważanych literatów. Tłamsiła ją nie tylko religia, ale też płeć i światowa kariera krewnych. Isaak Bashevis Singer to przecież laureat Literackiej Nagrody Nobla. Dochodziły słuchy, że ich brat również pisze, ale Ester pozostawała na uboczu. Tak i my, czytelnicy, zastajemy Dwojrele zduszoną już od pierwszych stron. Dziewczynkę, która pragnęła najbardziej móc czytać niedozwolone teksty, uczyć się i zostać pisarką.

W całej wsi panowała cisza, ale nigdzie nie była tak głęboka jak w wielkim domu obok bożnicy z widokiem na gminne pastwisko i skutą lodem rzekę. Mieszkał w nim rabin, reb Awrom Ber, który w odróżnieniu od większości swoich owieczek nie chrapał we śnie. U jego boku żona Rejzele oddychała tak lekko, że za każdym razem, gdy czternastoletnia Dwojrele zaglądała do sypialni rodziców, żeby sprawdzić, czy już się obudzili, dziewczyna obawiała się, czy matka jeszcze żyje. Nadchodzący zmierzch wydłużał cienie w domu rabina, w którym było ciepło i przytulnie, lecz Dwojrele, siedząc z książką obok kaflowego pieca, czuła się samotna i tak nieszczęśliwa, że chciało się jej płakać. 

Ten fragment wprowadzający obraz rodziny bohaterki mógłby się wydawać sielski i prostolinijny, gdyby nie to, że wyziera się z niego skostniała stagnacja, która sprawia, że nawet matka, mimo swego ogromnego intelektu i wiedzy, oddycha płytko i lekko, nie wkładając w swą egzystencję nic ponad to, co się od niej wymaga. Dwojrele wyczuwa tę ociężałą atmosferę w powietrzu mimo swego nastoletniego wieku, jakąś odśrodkowa siła nie pozwala się jej na to wszystko godzić. Młoda narratorka stoi również w opozycji do swego brata. Michl ma już wyznaczoną drogę – zostanie wielkim talmudystą. Na nic zdadzą się jego poczucie humoru i chęć płatania figli. Kim jednak zostanie Dwojrele? Nikim – odpowiada jej ojciec bez większego zastanowienia i sentymentów.

Początkowo czułam się nieszczęśliwa, leżąc w brzuchu mojej mamy. Było tam tak gorąco! Kręciłam się, kuliłam, udawałam, że wcale mnie tam nie ma. Tak to wyglądało z mojej perspektywy. Pięć miesięcy później, kiedy zaczęłam odczuwać oznaki życia, wreszcie to do mnie dotarło… Byłam śmiertelnie znudzona całą tą sprawą! Naprawdę miałam dość. Ale najbardziej męczyło mnie ciągłe leżenie w ciemnościach, więc zaczęłam się buntować. Któż mógł mnie jednak usłyszeć?

W przypadku „Rodowodu”, zbioru opowiadań autorki, pierwszą narratorką jest mała dziewczynka przebywająca jeszcze w łonie matki. Widać tutaj pewną korelację, czuć stłamszenie, duchotę i chęć wyrwania się z okowów niejasnych ograniczeń. Czy to z samego łona matki czy ze zniewalającego domu, w którym mieszkańcami są dominujące kobietę konwenanse.

W „Tańcu demonów” liczy się każdy gest, który między wierszami narzuca Dwojrele jej przeznaczenie. Narzucona rola usłużnej dziewczyny przeznaczonej do małżeństwa i sprzątania. Determinacja narratorki jest widoczna od pierwszych stron i potrafi poruszyć. Ojciec za wszelką cenę uniemożliwia córce kształcenie. Wałęsający się po domu samouczek języka rosyjskiego celowo kładzie na szczycie pieca kaflowego, by córka nie mogła go dosięgnąć i zgłębić.

(…) kładł książkę na szczycie pieca kaflowego i Dwojrele musiała ryzykować życiem, żeby ją odzyskać. Najpierw przesuwała do pieca stół, ustawiała na nim krzesło, wspinała się na nie i po tych wszystkich wysiłkach z pieca zaczynały spadać tumany kurzu, stronie podartych książek, starte miotełki i Bóg jeden wie, co jeszcze. (…) Jak monotonnie poranki zmieniały się w popołudnia, a wieczory przechodziły w noce! Jak nudne były zajęcia domowe, choć poza nimi nie miała przecież niemal nic ciekawego do roboty. Zawsze jej czegoś brakowało, ale nie wiedziała czego właściwie. Budziły się w niej dziwne tęsknoty. 

Co wybredniejsi mogą być rozczarowani przekładem, warto jednak przeczytać informacje dotyczące całej „wyprawy” tłumaczeniowej. Kiedy to ostatecznie zdecydowano się na przekład sprzed lat. Ester przekłady różniły się również w szczegółach co to zachowawczości treści i obyczajów. Mimo to „Taniec demonów” i twórczość Kreitman zasługuje na należytą sobie uwagę. Poświęcić czas na lekturę autorki uważanej za jedną z pierwszych żydowskich feministek. Po lekturze obu jej książek w polskim przekładzie mogę się śmiało zgodzić z tym stwierdzeniem.

Poza widocznym zarysowaniem pozycji kobiet w ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie, zetkniemy się też z obrazem obyczajów panujących wokół cadyków. Kreitman potrafi w pewnym momencie odnieść się do nich buńczucznie jako „zawodowych sprawiedliwych mężach”. Liczne przeprowadzki rodziny Dwojrele i przyjmowanie przez naiwnego ojca kolejnej pozornie intratnej pozycji ukazuje talent pisarki do bacznego obserwowania rzeczywistości nie tylko damskiej, ale również męskiej. Zwłaszcza, gdy rodzina bohaterki styka się z drastycznym spadkiem jakości życia wskutek braku wypłacalności cadyka, co ostatecznie zmusza narratorkę do coraz cięższej pracy domowej i pierwszych myśli o zostaniu żoną, by wyrwać się z okowów rodziny i mierności swojej egzystencji.

Dwojrele dorasta w rzeczywistości, w której słyszy wciąż „przecież to tylko kobieta”, nie może być nawet uważana jako poważny partner do rozmów, odchyleniem od normy jest nawet zapytanie czy „wierzysz w szczęście” – w ustach młodej dziewczyny jest to osobliwością graniczącą ze świętokradztwem. „Taniec demonów”, mimo tłumaczeniowych przygód, jawi się ostatecznie jako wnikliwe wejście w głowę niezależnej dziewczyny, której od czasów dzieciństwa narzuca się służalczą rolę kobiety.  Czy uda się jej wyrwać z ram społeczności i tradycji, która nie dopuszcza płci żeńskiej do edukacji czy wolności myśli? Odpowiedź nie będzie banalna. Zapewniam.

 

Taniec demonów, Ester Singer Kreitman, tłum. Andrzej Pawelec, sierpień 2019, Fame Art Books & Music