„czytelniku(…)/ nie zastanawiaj się czy to powieść & jak nazwać to co próbujesz czytać / czytelniku jesteś mądrzejszy & odważniejszy niż twoje przyzwyczajenia / tarantula to pająk / tarantula to trans / tarantula to jazda literacką kolejką górską na oślep / ale czytelniku to nie absurd nie surrealizm nie abstrakcja to spiętrzenia słów z których sam wydobędziesz sensy myśli fikty & fakcje / czytelniku bob dylan zaprasza do tańca ze słowami a filip łobodziński ubiera je w polskie znaki / to najlepsza płyta dylana bez muzyki / zmruż umysł”

Jeśli miałabym wybrać najlepszą zachętę do przeczytania książki zamieszczoną na jej odwrocie, bez wahania padłoby na powyższe słowa samego Filipa Łobodzińskiego, który jest właściwie nie tylko tłumaczem „Tarantuli” i tekstów Boba Dylana w Polsce, ale wręcz samym jej współautorem. Z surrealistycznym zacięciem potrafi wejść w skórę tłumaczonego przez siebie autora, by oddać hołd przekładanej prozie. 

„zgruchocz swą młodą wrażliwą godność, aż wreszcie na dobre sprawdzisz, czy we wszechświecie są dziury”

Trudno mówić o „Tarantuli” w oderwaniu od historii jej powstania. Na okładkę polskiego przekładu, na który musieliśmy czekać blisko pięćdziesiąt dwa lata, wybrano zdjęcie Dylana wykonane przez amerykańskiego fotografa Daniela Kramera z 1965 roku. „Tarantula” została ukończona w lipcu 1966 roku, ale autor uległ wypadkowi motocyklowemu na kilka dni przed oddaniem książki, po czym publikację odwołano. Trudno było jednak „Tarantuli” pozostać w szufladzie, ponieważ na rynku pojawiło się jej pirackie wydanie, czyniąc z niej jeden z najbardziej znanych bootlegów w historii literatury. Ostatecznie książka legalnie weszła do obiegu w 1971 roku nie ustępując niczym pokoleniu bitników, takich jak Kerouac, Burroughs czy Ginsberg. Po sporym sukcesie antologii tekstów piosenek Dylana „Duszny Kraj”, Biuro Literackie nie mogło lepiej zacząć wydawniczego roku dając nam „Tarantulę” w nakładzie 2000 tysięcy – zatem nie próżnujcie, nabywajcie!  

„cóż to za kolejna twarz? & różnica pomiędzy okresem życia pacanów & dziurami, korpoświniami & żebrakami & krytykami raka studiującymi jogę z podjaranymi drobnymi gangsterami w jednoaktówkach z silnikami na paliwo bezołowiowe powrzucanymi w rzekę & zgrupowanymi w skradzionym lustrze…”

Widzicie co Bob Dylan wyrabia w „Tarantuli”? Wyrabia, nie wyprawia. Nie można powiedzieć, by Dylan „bawił się” językiem, ponieważ brzmi to zbyt pretensjonalnie i trywialnie. On szafuje tu kontekstami komponując utwór bez muzyki, tworzy niesłychane sploty słów. Udowadnia, że nie bez powodu jego literacki umysł zawiódł go do otrzymania literackiej Nagrody Nobla za „stworzenie nowych form poetyckiej ekspresji”, a jeśli ktoś jest zagorzałym przeciwnikiem tej decyzji, to powinien sięgnąć do „Tarantuli”, a może przekona się, że Bob Dylan to nie przypadek, ale człowiek, czasownik, przymiotnik i rzeczownik w jednej osobie.

„wszyscy jesteśmy podobni & układamy porządnie skorpiony w naszych wnętrzach (…) & wyrzucamy homoseksualistów do rynsztoków zjawisk…”

„Tarantula” wije się po nas, pęcznieje od licznych aliteracji i rytmiczności. Liczne ukośniki, częste używanie znaku &, niekonwencjonalna ortografia objawiająca się brakiem wielkich liter, co by nie sprawić, by cokolwiek lub ktokolwiek wywyższał się ponad kimkolwiek. To wszystko sprawia, że tekst nie tylko widzimy, ale słyszymy wyraźniej. Pozorny rozgardiasz językowy nie mami nas nonsensem i przesytem.  Mimo, że porównuje się go do najdzikszej literackiej awangardy XX wieku, dzieło Dylana wymyka się wszelkim kategoryzacjom i staje się samorodną próbką eksperymentalnej prozy, którą wyobraźnia czytelnika w 2018 wciąż może okiełznać, zachwycić się nią i znaleźć mnóstwo odniesień.

„wolność! ona jest koszarowym kotem, stała wielkość & stara jejmość jest zrobiona z wielu marii & skomlących psów”

Bob Dylan nazywany amerykańskim bardem celnie diagnozującym choroby toczące amerykańskie społeczeństwo, dzięki licznym przypisom i trafnym tłumaczeniom Filipa Łobodzińskiego nie nastręcza interpretacyjnych trudności, których pewnie może obawiać się polski czytelnik nieobeznany w Ameryce lat 60-tych. Dylana ceniłam zawsze za jego rolę swoistego wieszcza, surowego krytyka systemu dającemu głos niesłyszanym obywatelom, jak Delia, czarnoskóra nastolatka zamordowana przez swojego chłopaka czy homoseksualiści „wyrzucani do rynsztoków zjawisk”. Przedstawia nam też dzikie wizje Ameryki, nie stroni od polityku, szuka sensu i wolności, „osłania nas od lojalności wobec wielkich utworów” i słów-potworów. Nie przemawia do nas jednak moralizatorskim tonem. W dodatkowo zamieszczanych na kartach „Tarantuli” krótkich liścikach drzemie wiele ironii, humorystycznego przekazu, nadających lekkości tej pozornie ciężkiej do przełknięcia prozie. Nie sądzę też, by trzeba było być szczególnie rozeznanym w realiach amerykańskiego snu i rzeczywistości, by napawać się tym, co stworzył Dylan. A bierze on na warsztat wszelkie mity, legendy, ballady, opowieści uliczne czy medialne skrawki i przepuszcza je przez swój dziki strumień świadomości, by uderzyć w nas z wymyślnym impetem.

Na szczególną uwagę zasługuje to w jaki sposób Filip Łobodziński dokonał tłumaczenia, a raczej wejścia w literacką skórę samego Dylana. Gdy przeprowadzający wywiad, Dawid Mateusz, wspomniał znajomemu, że pan Łobodziński zabrał się za tłumaczenie „Tarantuli”, tenże zareagował mówiąc „ten to ma zdrowie”. „Praca nad tą książką dobitnie potwierdziła moją intuicję, że przekład literacki to nie to samo, co tłumaczenie literatury” – przyznaje sam tłumacz. Osobiście zachwyca mnie to jak autor przeplata się z tłumaczem, jeden przepływa przez drugiego, poddaje się transowi, wsiada do pędzącego wozu nie zapinając pasów, gotowy na wszelkie językowe wyzwania.

Tak. „Tarantula” to pająk, który obłazi czytelnika swoim językowym rozhuśtaniem. Ten zbitek opowiadań przeplatany niekiedy naprawdę zabawnymi liścikami z zawsze ironicznym podpisem nadawcy, wprawiają czytającego w literacki trans. Na pozornie nieobszernych 167 stronach, Dylan syci nas językową jazdą bez trzymanki, zasiewa w nas namysł nad pędzącym społeczeństwem, bombardowanym zbyt dużą ilością złych wiadomości, koneksji, ograniczeń, by ostatecznie po lekturze „Tarantuli” poczuć się wolnym i móc do niej wracać, kiedy tylko zechcemy wyjść „z rynsztoków zjawisk”.

„czy któreś z was chciałoby zostać czymś 

nietypowym?” pyta

nauczyciel, najmądrzejsze dziecko

w klasie, które przychodzi do szkoły

pijane, podnosi rękę & mówi

„tak proszę pana, chciałbym

zostać dolarem” 

Bob Dylan, tłumaczenie Filip Łobodziński, Tarantula, styczeń 2018, Biuro Literackie