Panie i Panowie i wszyscy inni!
Zaczynamy od wyjątkowego występu!
Każdy rozdział książki rozpoczyna się wykrzyknieniem, przedstawieniem nadchodzącej historii w sposób, jaki robią to osoby zachęcające do wzięcia udziału w danym przedstawieniu. Zatem i ja dodam od siebie tonem entuzjastycznego wodzireja: Drodzy Czytelnicy! Słyszeliście kiedyś wycelowane w siebie zdanie „jesteś dziwny/a” z negatywną nutką w głosie? Ta książka jest właśnie dla Was! To opowieść przedstawiająca dziwność jako czyn społeczny! Jest definicją demokracji!
To nie jest książka o cyrkach, parkach rozrywki czy kolejkach górskich. Głównymi atrakcjami są tutaj ludzie, ich opowieści i uczucia. Znacie pojęcie ruin porn? To zdjęcia ukazujące rozkład i zgliszcza jako obiekty estetyczne, przykładowo ludzie fotografujący zrujnowane Detroit. Nie w Coney Island. To miejsce, które pod spodem, między szczelinami ukrywa niesamowite opowieści. Dla wielu pozostającą odległą krainą, będąca grobowcem dzikiej fantazji, obszarem zapomnianym, ziemią niczyją, Eldorado zapomnienia rozrywki, a przecież tutaj wciąż mieszkają ludzie. Być może najpiękniejsi ludzie, którzy wciąż chronią tego bastionu osobliwości, który jest wciąż odradzającym się feniksem z popiołów zagłady.
Karolina Sulej opowiada geograficzne miejsce głosami ludzkich historii przetrwania i walki, by pozostać różnorodnym. To walka z administracją, zakrywanym postrzeganiem biedy, próbami zburzenia Coney i opowieść o zmieniających się trendach w rozrywce będącymi rezultatem konsumpcjonizmu i pozornego postępu technologicznego. Autorka zbliża się do ludzi i zręcznie wędruje po kolejce czasu i przedstawia wszystkie „teraz, kiedyś i w przyszłości” wyspy. Ktoś może powiedzieć, że reportaż jest niewyczerpujący, zbyt krótki bądź pobieżny, ale mnie się wydaje, że autorka świadomie chciała wycisnąć z tego esencjonalne soki różnorodności, by pokazać jego kalejdoskop bez nużenia czytelnika ckliwością, historiami z przeszłości pęczniejącymi od dat i nazwisk. Co nie oznacza, że czytelnik nie uczy się wiele o historii tego miejsca. Miejsca narodzin pierwszych maszyn używanych tylko i wyłącznie dla rozrywki, które dziś są naturalną częścią zabawy każdego wesołego miasteczka – wszelkie rollercoastery.
Poznamy Benniego, jednego z niewielu niezależnych operatorów gier, takich jak jednoręki bandyta, flipery, szafy grające, maszyny do mierzenia ciosów i wszelakie wagi. Gry komputerowe są bezwzględnym mordercą tradycyjnych gier, dla których Coney była kolebką. To również miejsce zamieszkania wielu szalonych wynalazców i wynalazków. To tutaj stworzono pierwsze „kurniki dla dzieci”, dziś znane jako inkubatory. Minęły cztery dekady zanim zaczęły używać je szpitale. Spośród około ośmiu tysięcy dzieci, które trafiły do inkubatorów Couneya, przeżyło sześc i pół tysiąca. Autorka przedstawi nam wszelkie rodzaje profesji, jakie można znaleźć w tej mekce osobliwości, człowiek-komputer czy treserka węży, udowadniając tym samym, że jest to też wyspa, która przyjmie cię otwarcie w swoje ramiona i uczyni użytecznym.
Coney Island nie jest wybredna jak jej koleżanka Ellis Island z dumną Statuą Wolności, która swego czasu przeprowadzała selekcję imigrantów, nie wpuszczając ich do Ameryki. Okazuje się, że bezbrzeżna wolność wciąż mieszka na Coney, stacji końcowej styranych życiem wyrzutków. Ale nie tylko wyrzutków, bo poznamy przecież też dobrze sytuowanego syna prawnika, który dociera na wyspę, by ostatecznie zostać wytatuowanym na całym ciele Eak the Geek. To miejsce wynalezienie hot-doga przez polskiego Żyda. Poznamy kulisy obżarstwa sportowego, które autentycznie jest dyscypliną wymagającą ćwiczeń i wcale nie jest uprawiana przez stereotypowych grubasów. Zajrzymy za kurtynę burleski i zatęsknimy za jej zmysłowością w dobie większej zachłanności, kiedy to parada syren nie może być już wyłącznie paradą syren, teraz musisz być syreną, która udaje Elvisa, albo broni lasów deszczowych.
Trzeba było mnie poskładać, zszyć.
I składali mnie z części mnie samej – przekładali z miejsca na miejsce kości, chrząstki, skórę. Jestem jak patchwork. Patchworkowa Dziewczyna.
Lekarze skupili się na tym, żebym przetrwała. Estetyka zeszła na dalszy plan.
Matka i babka marzyły o Barbie. Dostały Picassa.
W tym reportażu nie tylko Karolina Sulej występuje w obronie wszystkich dziwolągów, ale oni sami zabierają głos i poruszają swoimi historiami. Nie będzie zaskakującym fakt, że najbardziej w książce poruszyła mnie historia Nati. Nati bez nosa, ust, wykształconych dłoni. Nati, który ma w sobie siłę przetrwania i odwagę napisać do samego Donalda Trumpa list w obronie istnienia samej siebie, ale i każdego dziwoląga, jak nazywa samą siebie. Jestem Beyonce tego świata! – wykrzykuje. Dodaje również, że: nie rodzimy się dziwni. To kultura nas udziwnia. Nati staje się żywym dowodem na przydatność i celowość istnienia Coney, podkreśla, że to cyrk, a nie medycyna dały jej siłę, by walczyć o siebie.
W Ameryce, o której Pan marzy, nie ma dla mnie miejsca.
Jestem kobietą. Jestem feministką. Jestem Meksykanką. Jestem lesbijką. Jestem niepełnosprawna.
Wiecie czym jest „strategia uwznioślająca”? To strategia, która polega na tym, że dziwolągów ukazuje się tak, aby karykaturalnie podnieść ich status społeczny. Coś podobnego robi Karolina Sulej tą książką. Uwzniośla istnienie Coney i ich mieszkańców, stawia temu miejscu i ludziom pomnik waleczności. Techniką uwznioślającą wpisuje ponownie sens w słowo „dziwoląg”, jednak odejmując od niego pejoratywny, karykaturalny charakter. Dzisiaj Coney jest stacją końcową. Dla metra, dla Nowego Jorku, dla Ameryki. Tutaj trafiają ci, którzy chcieli dojść do jakiegoś końca.
„Wszyscy jesteśmy dziwni” staje się kalejdoskopowymi opowieściami o ludziach, z których społeczeństwo uczyniło wyrzutków bądź sami wybrali drogę selfmade freaka. Jak wspomniany Eak the Geek, syn prawnika, czy Nati ze swoją odwagą wystąpienia w obronie niepełnosprawnych przed samym Donaldem Trumpem, broniąc jednocześnie każdego próbującego zniszczyć Coney Island i uczynić ten drogocenny kulturowo skrawek Nowego Jorku kolejną betonową dzielnicą mieszkaniową, podczas gdy tak wielu znajduje tutaj swoje miejsce na ziemi i odszukuje cel w życiu.
Musimy ocalić Coney przed demonem monokultury, która wyciąga łapy po naszą oryginalność, po dziwaka w nas!
Czytajmy „Wszystko jesteśmy dziwni”, by znaleźć w sobie siłę bronienia dziwaka w innych, ale i w każdym z nas. Bo dziwoląg to nie tylko ktoś fizycznie zniekształcony czy przerażający klaun. Wszelkie dziwactwa są świadectwem słuszności naszych istnień i źródłem tolerancji. Schowani nie będziemy akceptowani. Nieróżnorodny świat staje się nudną taflą przeciętności, która nikogo nie porusza, o czym Karolina Sulej swoim reportażem skutecznie nam przypomina. Dodatkowo w czytelniku rodzi się jeszcze większa potrzeba odwiedzenia Coney Island jako stacji początkowej własnych poszukiwań, miejsca gdzie nikt się nie wstydzi, nikt nie wciąga brzucha, nie poprawia ramiączka, gdzie nikt nie mówi o demokracji. Wszyscy ją robią. Bo to miejsce zamieszkałe przez wszystkie klasy społeczne i narodowości, miejsce pielgrzymki każdego „freaka”.
Wszyscy jesteśmy dziwni. Opowieści z Coney Island, Karolina Sulej, zdjęcia Mateusz Kubik, luty 2018, Wydawnictwo Dowody na Istnienie
Fascynuje mnie ta amerykańska dziwność. Zresztą chyba oceany mają taki wpływ na tambylców, bo w LA centrum dziwności jest ponoć Venice Beach
Coś w tym jest, że istnieje pojęcie „amerykańskiej dziwności”, to taki hiperboliczny kraj, dlatego mnie zawsze reportaży o nim przyciągają! 🙂