Żyjemy w chorych, bezlitosnych czasach, planeta się ociepla i nadciąga koniec świata, ale grad wciąż pozostaje przecież tylko gradem. Nie myśli, nie planuje, gdzie spadnie. Nie będę bronic się przed naturą, mówię do siebie (…).”

Główna bohaterka Anna Bartakova wprowadza nas w swoją opowieść słowami: „Nie mogę się powstrzymać i znów wychodzę na podwórko.” I ja wplątując się w zawiłości tej pozornie męczącej narracji, nie mogłam się powstrzymać od multum interpretacji. Im więcej mija czasu od lektury, tym więcej nachodzi mnie przemyśleń, skojarzeń, odniesień i ciemności. Ta książka jest jednocześnie łatwa i trudna. Można pożreć ją w mgnieniu oka i mieć pretensje, że nic się z niej nie wyniosło, oprócz wrażenia manii prześladowczej głównej bohaterki, albo też smakować ją stopniowo, zastanawiając się nad zamierzeniami autorki, postępowaniem Anny i znaczeniem tej poniekąd poetyckiej narracji.

„Mogłabym zakopać się w stosach kwiatów i tak umrzeć wśród nich. Czy istnieje piękniejsza śmierć? Nikt nigdy by mnie nie znalazł. Rozpuściłabym się w tym obezwładniającym zapachu, ususzyła się po ciemku na gazetach – przedziwny ludzki kwiat. Jak długo schłaby lipa, a jak długo ja? Jaki jest właściwie wskaźnik usychalności człowieka?” 

Nawiedzona to książka. Pełna nimf, niewyjaśnionych odgłosów, pytań bez odpowiedzi, urwanej pamięci. Od pierwszych stron czujemy nierozerwalność człowieka z przyrodą. Mamy wrażenie, że Anna i jej ukochane zioła mają wspólne korzenie uwikłań osobowości. To pogoda i przyroda rządzą nami i tylko ich przepowiedni końca świata powinniśmy słuchać i traktować poważnie.

Anna jest mieszkającą samotnie zielarką. Miejscową wariatką. Outsiderką. Dziwaczką. Rozpadają się rzeczy wokół niej, jak i ona sama. Rower nieustannie się psuje, nożyczki i różne przedmioty giną, włosy wypadają, obrasta ją postępująca zgnilizna sinej skóry. Książka wypełniona jest wieloma niedopowiedzeniami. Tajemnicza jest jej relacja z mężem/byłym mężem, teściem, teściową, własną rodziną i koleżankami. Jednak, przede wszystkim, Anna wypisała się z życia. Odwiesiła na haczyk wszystkie wymuszone, zbędne, ograniczające relacje i poświęciła się sobie oraz swojej obsesji.

„One zaczarowały moje niepozorne, zwyczajne życie. Nadawały mu sens, by potem znów go odebrać; przewracały wszystko do góry nogami i przynosiły ukojenie w najgorszych chwilach. Moje ukochane zioła.” 

Narrację cechuje powtarzalność. Bohaterka żyje wyłącznie od wtorku do wtorku – to dzień skupu ziół. Nie ma chwili, w której przegapiłaby okazję do zerwania wzywających ją roślin. W zbieractwie osiągnęła poziom wirtuozerski. Nieustający strumień świadomości, wylewający się z porów początku obłędu, może być ciężki do przełknięcia. Ale szybko orientujemy się, że na to się pisaliśmy otwierając książkę – na studium zatracenia zmysłów, konsekwencji wyobcowania, gdzie powtarzalność czynności zamyka bohaterkę w niewoli własnego umysłu.

„Płynnie wtopiłam się w nurt obowiązującej przeciętności, wpasowałam się w jeden z szablonów. Nie zwracać na siebie uwagi, nie wychylać się, żyć po cichu. Tyle że…jak miałabym to zrobić, kiedy ten niepokój we mnie każe mi wyjść z domu. Kiedy muszę złapać za nożyczki i iść zbierać.” 

Liczą się dla niej trzy rzeczy: ciężka praca, zmęczenie fizyczne i sprawiedliwy sen. Kochając rośliny bardziej niż ludzi skazuje siebie na samotność i rolę wyśmiewanej banity wytykanej palcami w małej mieścinie. Walczą w niej resztki pragnień o czułość i ludzką obecność, porozumiewa się jedynie za pomocą roślin, którym potrafi przypisać wiele wspomnień i ludzkich stanów.

Anna Bolava serwuje nam „w ciemności” nienazwane lęki. Strych wydaje tajemnicze dźwięki, ma w sobie coś złowieszczego, co drażni lokatorkę i mieszkańców. Nawiedza nas nieustanne wrażenie śledzenia niewidzialnych oczu. W pewnym momencie bohaterkę atakują koty, jakby demony współczesności, niezidentyfikowane strachy, zwiastuny złowieszczego końca, który wypełza spod kartek i nie daje nam jasnych odpowiedzi. Co złego wydarzyło się wcześniej? Co czeka nas na końcu? Gdzie tu zaczyna się realizm, a kończy irracjonalizm? Czy wyjdziemy z mroku razem z bohaterką? Będzie nas drażnić czy podarujemy jej swoje współczucie?

„Liście wciąż wysypują się po drodze, ale wszystko mi jedno. Zostawiam za sobą rozpaczliwe ślady, może w cichej nadziei, że pójdzie po nich ktoś, kto mnie ocali. Niepozorne, słabiutkie pragnienie, które umiera, zanim jeszcze narodzi się na dobre, i nie wypływa nigdy na powierzchnię. Jestem z tym sama – tak właśnie ma być.” 

Czy któreś z nas ruszy za tą ścieżką usłaną liśćmi, krzyczącym resztkami sił o pomoc czy w natłoku miejskich spraw nie dojrzymy nic w ciemności? W jednej ze scen bohaterka żegna się z drzewem, lipą obaloną przez piorun, która stała obok domu jej teściów. Żegna się czule jakby sama ze sobą i nowym światem, którego nie chce być częścią. Jednak w tym powolnym odchodzeniu, poniekąd świadomej alienacji czai się jakieś pogodzenie. W pewnym momencie przestałam współczuć, a zaczęłam odprowadzać główną bohaterkę. Dokąd? To już każdy czytelnik odczyta własnymi oczami wyobraźni. Wszystkie te przegniłe prawdy o współczesnym świecie i desperacja bohaterki, która postanowiła odciąć się od świata przywodzi mi na myśl wiktoriańskie powieści nawiedzone duchami i obłędem. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Anna w swoich ziołach znajduje upust obłędu niczym bohaterka „The Yellow Wallpaper” autorstwa Charlotte Perkins Gilman. Był to wczesny obraz kiełkującej feministycznej literatury i podejścia do zdrowia psychicznego kobiet. Tam wpatrywanie się w niepokojącą żółtą tapetę staje się hipnotyzującym tłem popadania bohaterki w psychozę. W prozie Bolavy nęka nas woń ziół i samo nakręcająca się maszyna unicestwienia, która wydaje się tak głęboko zainstalowana w głównej bohaterce, że nikt nie dojrzy zostawianych za nią liści.

Zupełnie nieświadoma pory dnia, odłożyłam tę książkę w pełnym płaszczu ciemności. Wołała do mnie ze stolika dalszym niepokojem. Zostałam na chwilę na tym strychu. Posiedziałam przy powalonej lipie. Chwycona za myśli tą prozą wyobcowania, wypisania się z życia, próbą życia z konsekwencjami bycia poza stereotypami. „W ciemność” karmi nas zamyśleniem.

 

Anna Bolava, W ciemność, tłumaczenie Agata Wróbel, październik 2017, Wydawnictwo Książkowe Klimaty