Może zacznę od tego, że nie wiem od czego zacząć. Powiedzenie, że to powieść świetna, ważna, inna niż wszystkie, potrzebna – to wszystko będzie jedynie cieniem tych słów, które w pełni nie wyrażą tego, co ona w sobie zawiera i jak jest dla mnie ważna. To taka książka, która nie powinna być jedynie produktem sprzedażowym, ale przymusem społecznym. Wstyd, by miała pozostać jedynie rzeczą, która przykuje uwagę mediów społecznościowych czerwonym granatem na okładce, będzie o niej głośno jedynie kilka tygodnie po publikacji, gdzie po jakimś czasie zostanie pogrzebana przez wiecznie zmieniające się algorytmy. Na książki pomagające zrozumieć jednocześnie ludzkość i człowieczeństwo nie powinny obowiązywać zasady rynkowe. Czy to wystarczy na początek? Może jednak tak. Może właśnie od tego chcę zacząć – „Córeczka” Tamary Dudy jest czymś więcej niż lekturą czy niebywałym doświadczeniem literackim – jest obowiązkiem.
Kobiecy głos w literaturze wybrzmiewa ostatnio wyraziście. Pisarki tworzą kobiece narracje, które wnikają głęboko w omawiamy temat bez popadania w patos. W zamian oferują ludzki wymiar opisywanych tragedii w nieprzytłaczający sposób. „Córeczka” jest odważna w narracji i kreacji swojej głównej bohaterki. Wojna to klub męski, dlatego tak wnikliwym i przekonywującym jest świadectwo kobiecej narratorki. „Kobietom w tej niepisanej hierarchii pozostawało miejsce w kuchni. Nikogo nie wzrusza, że stacje pomiarowe meteo dla snajperów, kamizelki i opaski uciskowe wynajduję i kupuję właśnie ja, we własnej pamięci przechowuję dane dostawców i szczegóły każdego zamówienia. Nie, najważniejsze, że Roman do nich wychodzi, z poważną miną ociera ręce, gawędzi, pije piwko. Wojna to zamknięty klub męski, ale z jakiegoś powodu kobietom obrywa się od niej rykoszetem.”
Tamara Duda napisała pełnokrwistą powieść wojenną. Ale nie tylko. Jak zdradza nam tłumacz, Marcin Gaczkowski, sama autorka powiedziałaby, że napisała też powieść o miłości. Z jednym i drugim można się zgodzić. To, co łączy autorkę i tłumacza to fakt odwiedzenia samego Doniecka wyłącznie raz, co nie powstrzymało ich przed napisaniem i przetłumaczeniem wybitnej książki. Autorka wybrała Donieck jako miejsce-metaforę wszystkiego, co przytrafiło się mieszkańcom wschodniej Ukrainy. Jej dwuletnia wolontariacka praca w tamtym regionem zaowocowała niesamowitym debiutem, za którą dostała niejedną nagrodę. Tamara przyznaje, że każdy dialog w jej powieści odbył się naprawdę, a każdy bohater pojawiający się na jej kartach wzorowany jest na realnej postaci. Z wyjątkiem babci, która przyjmuje pod opiekę narratorkę. Babcia to archetyp, babcia nad babcie, babcia wszystkich wnuków i wnuczek, zasługującą na swoje osobne miejsce w historii każdego narodu.
Skąd tytuł „Córeczka” i granat na okładce? Absolutnie Wam tego nie zdradzę. Pozostawię do Waszej czytelniczej przyjemności odkrywania fabuły. Córeczka, zwana też elfem, od pierwszych stron przedstawiona jest jako wytrzymała, niezależna i sprawcza. Jest baczną obserwatorką rosnących różnic, radykalizmu, szerzącej się propagandy, zatrważające wiary w kłamstwa. Autorka zapuszcza sondę we wszystkie procesy tego, co doprowadziło do wojny. Jak to jest przestać rozpoznawać ludzi, z którymi się pracowało? Jak to jest wyjść po chleb, by nie zatrzymano cię po kilkanaście razy?
„Wierzyli w Prawy Sektor, banderowców, chupacabrę i desant Marsjan. Kijowa już nie ma, obrócony w perzynę. Amerykańscy dywersanci zatruli wodę, więc można pić wyłącznie butelkowaną. Stołeczna władza kazała wysadzić w powietrze kopalnie i zatopić Donieck. Na Majdanie spalili „naszych chłopców”, a jednemu z funkcjonariuszy Berkutu wykłuli oczy. Wtargnęli do domu kobiety z bronią w ręku i przestrzelili jej nogę. Do jakiego domu? Do jakiej kobiety? Każdy z opowiadających miał swoją wersję, więc biedaczka kuśtykała z przestrzelonym kulasem od Słowiańska do Gorłówki i z powrotem. (…) Niech mnie ktoś uszczypnie! Siedzę jak trusia. Jestem ślimakiem, okruszkiem, dekoracją, kamienną babą. Jestem prostą kamienną babą.”
Bo „przecież to niemożliwe, że Ukrainy nigdzie nie ma, gdzieś musi być, no nie? Gdzieś powinien się ostać twardy grunt pod nogami, sprawdźmy, na czym stoimy.” „Córeczka” świetnie uzupełnia się z literaturą non-fiction i reportażem „Apartament w hotelu wojna. Reportaż z Donbasu”, w którym słowacki autor spędził kilka lat na froncie i obserwował te przepoczwarzenie mieszkańców na żywo. Tamara Duda jest jednak bezcennym głosem „od wewnątrz”. Nikt tak nie opisze, nikt tak nie wejdzie w desperację narodu, jak jego obywatelka. Początkowo walczy pokojowo. Chodzi na manifestacje, nie opuszcza sztandarów jak zrezygnowani milicjanci oddający wszystkie komisariaty w ręce separatystów. Rozczarowanie narratorki to lupa przeżyć, rozczarowań i ducha walki całego narodu ukraińskiego. Śledzimy wszystkie kroki rozpadu narodu w rękach propagandy i czujemy rozrywaną nadzieję, gdy „córeczka” pierwszy raz na oczy widzi śmierć niewinnego demonstranta, posługując się tutaj prawdziwą historią śmierci Dymtra Czerniawskiego, dwudziestodwuletniego społecznego aktywisty.
„Donieck leżał przed nami jak ogromny nieruchawy zwierz. Wstrzyknięto mu właśnie truciznę w rdzeń kręgowy i cielsko już obumiera. Wkrótce nie zdoła ruszyć choćby łapą, będzie biernie spoglądał, jak drobniejszy, ale zręczniejszy drapieżnik rozrywa go na strzępy. Czeka go długotrwała agonia, lecz odurzony umysł nie reaguje na sygnały ostrzegawcze z obwodowego układu nerwowego. Głowa, jak dotąd, ma się przecież nieźle.
Zmrużyłam oczy i przez szparki między powiekami zerknę- łam na otoczenie. Tak nawet lepiej, bo przytłumione światło drażniło źrenice. Babcia opowiadała mi kiedyś o „masce śmierci”. Obeznany człowiek dostrzega zwiastuny zgonu na trzy dni..”
Wizualizuje dla nas powolny upadek miasta i obywateli. Nie jest naiwna od pierwszych stron. Siedzi w barze wiedząc, że to ostatnie chwile normalności. Ze ten student skończy w końcu z trzema dziurami w swetrze po kulach. Ta barmanka będzie uciekać z dzieckiem przywiązanym do piersi. Mężczyzna przy barze skończy nagi przywiązany do zardzewiałej rury… Autorka daleka jest od mistycyzmu, jak jej bohaterka, jest realistką, która odlatuje jedynie w świat wyobraźni i intuicji, która nie raz uratuje jej życie. Język Tamary Dudy. To arcydzieło samo w sobie. Dawno nie czytałam powieści, której strona w stronę zachwycałyby mnie tak wprawnym doborem słów i niezapomnianych opisów wewnętrznych przeżyć pośród zewnętrznych tragedii obywateli.
„Nie wątpiłam, że Donieck stanie się teatrem działań wojennych, sytuacja ku temu dojrzewała. „Scenariusz krymski!” – krzyczeli na każdym rogu. A gdzie tam!
Po pierwsze, na jakiej podstawie oni sądzą, że na Krymie nie będzie wojny? Będzie, i to jaka! Półwysep zaorają i zatopią, wspomnicie moje słowa. Po drugie, Donbas idzie odrębną drogą, aha, ale przecież nie aż tak odrębną. Jeżeli coś pływa jak kaczka, kwacze jak kaczka i nurkuje jak kaczka, zapewne mamy do czynienia z kaczką.
Jeżeli ktoś nawołuje do wojny, grozi wojną, prowadzi manewry wojenne i zwozi żołnierzy na nasze terytorium, zapewne będziemy mieli wojnę.”
Naiwność w myśleniu niektórych mieszkańców, że wojny nie będzie a trzeźwe obserwacje narratorki przykuwają szczególną uwagę i dają do myślenia nie tylko mieszkańcom terenów okupowanych, ale teraz i całemu światu. Jakby rzucone w nas pytanie: czemu nie słuchaliśmy, nie widzieliśmy Ukrainy wcześniej? Gdy obserwuję ilość reakcji, udostępnień relacji świadków, jestem w gronie, który nie przekazuje ich dalej. Uważam, że kto chce, ten wie jak pozostać poinformowanym. Nie wiem do końca czemu i komu to służy. Może bardziej własnym sumieniom? Nie wyliczam ile kilometrów dzieli mnie w Polsce od najbliższego wybuchu, albo jaka odległość dzieli mnie od Buczy. Co mi da wiedza z tych kilometrów? Czemu wcześniej nie liczyliśmy wszystkich Donbasów, Krymów, Syrii, Srebrenic? „Kaczka” miała się dobrze i stroszyła pióra od lat tuż pod naszym nosem i nosami całej Europy. Głupio mi przed narratorką, której trudno czasami nie utożsamiać z samą autorką, a nawet całym narodem ukraińskim. Narodem, który teraz walczy, a świat jedynie patrzy fantazjując o zemście w ich imieniu. Zbiera dowody, by dowieść zbrodni wojennych. Chociaż tyle możemy. Tylko tyle? – zdaje się mówić narratorka w imieniu wszystkich obywateli Ukrainy.
„Właśnie tak należałoby przedstawiać Apokalipsę: nie industrialne ruiny, nie widoki powodzi czy koszmarnych zgliszcz, lecz opustoszałe domy i ogrody na przedmieściach Doniecka.
Osiedle umierało. Mało powiedziane, tonęło jak piasek w wodzie, znikało z mapy bytów materialnych ulica za ulicą. Wszystko tu obracało się w perzynę, jakby budynki były wielorybimi cielskami wyrzuconymi z oceanu na pastwę słońca i sępów. Powiedzmy, że właściciele wyjeżdżają w nocy albo wczesnym ranem. Jeszcze przed południem okna w domu będą powybijane, a za płotem pojawią się góry śmieci. Dzikie wysypisko w cudzym obejściu – to znacznik, czarna wstążeczka, sygnał, że wszystko już można, hulaj dusza. Tego samego wieczora dom rozcinają jak puszkę konserw.”
„Chłopaki będzie wojna. Po której stronie zamierzacie walczyć?” – pyta bezpardonowo w pewnym momencie narratorka. Całym swym pisaniem autorka kreśli drogę wszystkiego, co prowadzi do wojny i do tego prostego, a jednak tak skomplikowanego pytania w Ukrainie: po której stronie zamierzasz walczyć? Gdy „córeczka” pisze o zemście, która w niej narasta, to tutaj najbardziej czuję cel tej książki – hołd dla tych, co walczą, dla tych, co zostali i dla tych co odeszli i już nigdy nie wrócą. Dziś czytam, że 79% uchodźców wojennych przybyłych do Polski pragnie już wrócić do swojej ojczyzny. Nie wątpię, że wielu z nas to dziwi, porusza, ponieważ ilu z nas wróciłoby do Polski? Podziwiam naród ukraiński. Ich siłę, która wzywa ich do powrotu.
Bo trzeba ich pomścić – pisze Tamara. Chociażby takimi opowieściami i emocjami przekazywanymi w podobnych historiach: może to wszystko czujemy teraz my, gdy oglądamy zbrodnie wojenne popełniane niemal na żywo na naszych oczach? XXI wiek, a technologia pomogła karmić zło, propagandę, autokrację. XXI wieku i przeczytane tony książek, obejrzane reportaże, wysłuchane świadectwa ocalałych, a historia znów się brutalnie powtarza. Wiadomości powoli spływają bieżącymi sprawami, pomyjami polskiej polityki, uchodźcy stają się ofiarami fake newsów i politycznej gierki, relacje w mediach społecznościowych ustają. Kilkaset kilometrów stąd wciąż trwa jedna z najohydniejszych wojen. Specjalnie odkładałam publikację tej recenzji, by książka mogła wciąż wracać do czytelników wraz z tym, co się dzieje u naszych sąsiadów. Pamiętajmy.
Poprzez takie cytaty, jak poniższy:
„Czy wiecie, jak wygląda dom, do którego nie wrócili lokatorzy? Najpierw umierają kwiaty. Uciekając, kobiety mimo wszystko pozostawiały swoim oranżeriom nadzieję. Niemal w każdym mieszkaniu stało wiadro z wodą, a od niego do doniczek ciągnęły się bandaże. Kwiaty leżały pod kroplówką, piły wodę przez opatrunki. Wody miały pod dostatkiem na długo, do końca miesiąca. Potem żyły wspomnieniami o wodzie, dłużej lub krócej, zależnie od naturalnej wytrzymałości. Malwy posypały się od razu, kaktusy i orchidee wytrwały do lipca. Teraz, w sierpniu, uschły wszystkie. Oprócz tego śmierdzi. Niemal w każdym mieszkaniu zostało coś jadalnego, coś niedogotowanego na kuchence albo skisłego w lodówce! Jedna kobieta zapomniała wyjąć bieliznę z pralki, szmaty zgniły w bębnie. Kiedy weszłam do mieszkania, w nozdrza uderzył mnie taki smród, że pobiegłyśmy po maseczki. Mieszkania pokrywają się kurzem, zarastają pajęczynami, lęgną się w nich myszy i karaluchy, nietoperze budują gniazda pod dachem. Ich obecność jest dla nas jednoznaczną sugestią: idźcie stąd precz, wasz czas minął!”
Autorka przebywa obecnie w Polsce na spotkaniach autorskich, w najbliższy wtorek 31 maja pojawi się w Lublinie w księgarni Między Słowami.
„Córeczka”, Tamara Duda, tłum. Marcin Gaczkowski, kwiecień 2022, Wydawnictwo KEW
Ajjj… mocna recenzja i bardzo zachęcająca!
To „nie powinna być jedynie produktem sprzedażowym, ale przymusem społecznym” kupiło mnie już w pierwszych linijkach. Zapisuję na listę must have.
PS Świetny tekst, wciąga i ciężko się od niego oderwać 🙂