Próbuję uchwycić pisanie o „Nie ma” i nie ulec osobistemu „nie ma”. Próbuję i widzę zdanie „dziwne, że się rozpłakałem”. I choć to nie dziwne, że znów się rozpłakałam nad książką, to akurat to zdanie, które kończy jedną z historii obecnych w tej książce, sięgnęło nieosiągalnego. Tak, jak podczas lektury, tak i podczas pisania recenzji, pchają się. Spadochroniarze łez.  A może to ta nostalgiczna muzyka w tle? Chyba powinnam pisać w ciszy. Ale nie obawiajcie się, będzie jak zawsze obiektywnie.

Czym jest „Nie ma”? W sferze formy balansuje między opowiadaniami, esejami, reportażem czy cytatami. Możliwe, ze kompleksowość tej książki i dobór tematyki to jedne z ich największych atutów. To jest właśnie to, co mnie najbardziej zachwyciło. Jak dogłębnie trzeba zajrzeć w siebie, swoją twórczość i cudze opowieści, by tak różnie, a jednak tak zgrabnie i zgranie stworzyć jeden przedmiot, którym jest książka „Nie ma”. Nie podchodźcie zatem do tej książki wyłącznie jako opowieści o stracie, braku czy śmierci, ale także jakby do zbioru wszystkich Mariuszy, którymi był w swojej twórczości sam autor. Nie zabraknie tu zatem rozprawiania ze samym sobą, jako reporterem i człowiekiem, z wyważoną krytyką czy nawet z odejściem własnego kota. Należy się pokłon przed ogromem pracy, którą autor musiał wykonać, by tak różnorodnie opowiedzieć „nie ma”.

To różnorodność warstwy tematycznej sprawia, że tę książkę czyta się miarowo, a nie za jednym, zachłannym zamachem. Wielu traktuje ją przy czytaniu jak tomik poezji – nieśpiesznie, pomiędzy, miarowo, z uznaniem i przerwami. Każda historia najlepiej jak osiada w nas osobno, bez nachodzenia się na siebie. To, czym autor uczynił „nie ma” na pewno zaskoczy, bo choć temat wydaje się jasny, to jego przedstawienie przybiera niesztampowe formy. Książka zaczyna się od przedstawienia postaci mało znanej poetki Violi Fischerowej. Znajdzie się też tutaj postać polskiego rzeźbiarza Tomasza Górnickiego i jego niepokojących projektów. Bohaterem będzie nawet modernistyczna willa zaprojektowana przez Adolfa Loosa, która przeszła więcej niż niejeden człowiek. Poznamy często teraz wspominaną historię zapomnianych sióstr – Ludwiki i Zofii Woźnickich, spokrewnionych z Kaczyńskimi. Skrywane podczas wojny po aryjskiej stronie, ogarnięte stopniowo postępującym obłędem, który doprowadzi je do niesłychanego „nie ma”. „Nie ma” będzie się odnosić również do miejsc, jak wspomniana willa czy antykwariat w Budapeszcie.

To tutaj znajdziemy rozważania na temat tego, jak daleko powinien „zajrzeć” reporter i jaka jest jego rola. Objawi się to we fragmencie, w którym autor przypomina swój reportaż „Śliczny i posłuszny”, w którym mowa o macosze katującej małego chłopca. Całkiem niedawno dyskutowaliśmy również o tym, czy reporter powinien być obecny w swoim dziele. Jest to oczywiście zawsze zależne od tematyki. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby w „Nie ma”, nie miałoby być samego Mariusza Szczygła. Odsłonięte refleksje na temat samego procesu tworzenia i roli własnego pisania, to cenna część tej książki, która w żadnym wypadku nie jawi się jako banalny pamiętnik, ale nadaje całości potrzebnego dopełnienia.

W jednej z opowieści Mariusz Szczygieł nie określa siebie mianem rasowego dziennikarza, ale reportera majstrującego przy ludzkiej duszy, którego teksty kojarzyły się z przyjemnym szumem górskiego potoczku, a nie z hukiem wodospadu. Cechą wybitnego dziennikarza/reportera jest idealnie wyważyć jedno i drugie. Jedne historie spływają na nas powoli, niczym ten urokliwy, zdrobniały „potoczek”, by za chwilę runąć na nas z hukiem wodospadu trudnych tematów. Zwłaszcza, gdy odnosi się znów do sprawy Ewy T. Wciąż nie podając jej nazwiska, czego i ja nie zrobię. Ja, jako pedagog, nauczycielka i, mam nadzieję, przyjaciel dzieci, czytałam tę historię znów z najgłębszą trwogą. Tak, z obrzydzeniem i łzami również. W biciu, katowaniu dziecka, NIE MA miłości.

(…) Czego nie ma? Nie ma powiązań. W swoim życiu odciąłem wszystko, co się dało odciąć. Balon jest już bez balastu, ale jeśli ma się unieść, to trzeba mu jeszcze odciąć liny. Bardzo się zresztą tego momentu boję. Bo wszystko wskazuje na to, że w dniu końca świata będę wsiadał rano do samolotu sam, że nikt mnie nie odprowadzi. Boję się…Po raz pierwszy się wzruszam…Jadę w jakiś niebyt…Niby wszystko jest zaplanowane…Ale nikt mi nawet nie powie „cześć”. Zawsze odlatywałem sam i nie miałem tego problemu…Dziwne, że się rozpłakałem.

Co jeszcze jest obecne w „Nie ma”, co zapada w czytelniku? Przede wszystkim, „nie ma” jest twórcze, przeistacza się, występuje pod mnóstwem postaci. Największy ładunek emocjonalny jest jednak wpakowany w historie ludzi i ich interpretacje „nie ma”. Czy należy obawiać się zatem ckliwości? Czytelnik szukający bardziej znamion reportażu może poczuć pewien dysonans, rozpad między tym, co oparte na faktach, a tym co płynące z osobistych historii. Pojawia się tutaj przecież również ojciec pisarza, pan Jerzy.  Szczygieł, jak sam to ujmuje, spaceruje po historiach. Czy człowiek i jego przeżycia nie mogą być przedmiotem reportażu?  Przekonałam się po tej lekturze, że jak najbardziej mogą.

„Nie ma” to też antologia straty i nieobecności. Reporterska rozprawa nad utratą i pamięcią. Pamięć jako platany figiel, który potrafi przeinaczyć wspomnienia bądź je uwypuklić. „Nie ma” to ludzie i ich zwierzenia. To Ewa, która „uszła własnej historii” wyrywając się od matki-alkoholiczki. Ewa, która spisuje swoje życie w Excelu, bo nie ma jej kto pamiętać. To Karol, którego poznamy dzięki jego odwadze, by pokazać siebie od podszewki. Pozwoli przeczytać zaznaczone przez siebie cytaty w książkach. Czy my wszyscy nie zostawimy po sobie najbardziej poruszających historii w cytatach, które zaznaczamy? „Nie ma” to mężczyzna, który pozbywa się wszystkiego szykując się na koniec świata. To o ludziach, którzy chcieliby, by ktoś „odwiedzał ich ciało, i nie chodzi tutaj o seks”. O takich, którzy robią już potrzebne rezerwacje u księdza. Szykują się na swoje „nie ma”. Ludzie w jego reportażach są piękni. Jakby poznali dogłębne prawdy i wiedzieli więcej od innych. Mędrcy codzienności. Filozofowie wyższego odczuwania.

Nie ma piękniejszego miejsca na Ziemi – pomyślałem wtedy, obserwując zachód słońca nad oceanem ozdobionym żaglami łodzi rybackich. Nie wiedziałem wówczas, ile razy powtórzę później te słowa. Nie wiedziałem, że nie ma najpiękniejszego miejsca, najwspanialszej uczty, najbardziej ekscytującego dzieła sztuki, największego majątku, najgłębszego uczucia. I najbardziej samotnej samotności. Zawsze wszystko może być większe. 

Mariusz Szczygieł w jednym z wywiadów zdradził, że dla niego szczęściem reportera jest chwila, w której zauważa czegoś, czego inni nie widzą. Mnie ogrom rzeczy, które zauważa autentycznie powala. Można powiedzieć, że wtedy najbardziej czuję „szczęście czytelnika”. Sam autor przyznał, że w jego książce nie znajdziemy słowa „brak” czy „strata”, bo to odniesienia zbyt żałosne, przegrane i smutne. Jest „Nie ma” i jak najbardziej to do mnie przemawia. Łatwiej się oswoić z czymś czego „nie ma” niż, że się to straciło i czego nam brakuje. Bo jeśli „nie ma”, to może jakimś cudem znów jeszcze będzie?

Kończąc pytaniem z książki:

Odpowiedz bez namysłu – czego nie ma w Twoim życiu ?

Na pewno powinna BYĆ ta książka.

 

Jednak ja nie wiem czy będę miała jeszcze kiedyś emocjonalną odwagę zajrzeć ponownie do „Nie ma”. Trudno było mi się po tym poskładać, a potem jeszcze o tym napisać. Może kiedyś, jednak, znów? Tuż przed swoim „Nie ma”? Przed ostatnim samolotem. Bez spadochronu.

 

Nie ma, Mariusz Szczygieł, listopad 2019, Dowody na istnienie