Poezja. Że się kończy? Skończyła? Że to twór kultury wysokiej? Hermetyczna, niezrozumiała, eklektyczna, niedostępna? Z tym ostatnim na pewno jest najgorzej. Na frontowych regałach księgarń, sieciówek tym bardziej, nie znajdziemy poezji. Kurzy się gdzieś zazwyczaj w otchłani dolnej półki. Tym bardziej, że w przeciętnym domostwie na książki wydaje się niewiele, a co dopiero na chudy tomik poezji. Marcin Wicha pisał mniej więcej, że biblioteki to smutne cmentarzyska naszych niepowodzeń czytelniczych, a tam najwięcej zalega poezji. Justyna Sobolewska w ostatnim nagraniu chwyta w dłonie Rupi Kaur i jej „Miód i mleko” i polską odpowiedniczkę Annę Ciarkowską i jej „Chłopców, których kocham” i nawołuje, by nie mylić ich z poezją. Podkreśla przede wszystkim, że poezja nie jest zwyczajną „emanacją wrażliwości”, obecną w instapoezji wypełnionej pustymi kartkami, ale „wiersze to przede wszystkim praca w języku” – jak podkreśla Sobolewska.
Jacek Podsiadło swój tomik poezji „Przez sen” z 2014 roku otwiera „Auto da fé” – aktem wiary, manifestacją, prztyczkiem w nos niedowiarków wieszczących koniec poezji. Przyrównuje poezję do rzadkiego pieska preriowego. Ma gdzieś grzechotniki i pozorne zarzuty wyczerpania języka. Pracuje nad językiem, nie emanuje nim wyłącznie. Nie wyobrażałam sobie lepszego wiersza otwierającego ten tekst. Dajmy poezji żyć. Nie odkładajmy na półkę w księgarni, bo zniechęciło nas dane porównanie, długość lub wręcz niedługość wiersza, nieznany autor, skromna okładka. Dawid Kujawa w najnowszym miesięczniku Znak porusza też istotne kwestie czyniące z poetów osobników na wymarciu, rezydujących na ostatnim miejscu czytelniczego łańcucha pokarmowego, ledwo wiążących koniec z końcem:
Poezja nie jest elitarystyczna sama w sobie, a jednak instytucje odpowiedzialne za jej promocję wykorzystują ów kod „kultury wysokiej”, jakby zupełnie nie dostrzegały jego społecznej szkodliwości. (…) Poezja oczywiście pojawia się w mediach głównego nurtu przy okazji wydarzeń uświetniających zasłużonych autorów – z tym że przede wszystkim martwych. Jeśli zaś chodzi o poetów i poetki żyjących, zwykle ledwo wiążących koniec z końcem, można o nich usłyszeć wtedy, gdy instytucje kultury postanawiają podczas uroczystej, wystawnej gali nagrodzić któregoś czy którąś z nich.”
Nie da się ukryć, że kochamy się w poetach przeszłości, a po Bronkę Nowicką i jej „Nakarmić kamień” chwyciło się tłumniej, gdy została nagrodzona Nike. Nie da się ukryć, że promocja poezji jest konającym zwierzęciem, o którego pielęgnację mało kto dba. Czytając ostatnio tomik „Zapisane” zmarłej w zeszłym roku Julii Hartwig, napotkałam wiersz, który idealnie odzwierciedlił dla mnie dzisiejszy stan czytelnictwa poezji:
„ILE STRACONYCH DNI
Bez zachwytu bez dziękczynienia czy nadziei
martwe postoje czasu
cnoty codzienności z nawyku praktykowane
nijakość
poezja w stanie podejrzenia(…)
Można wyobrazić sobie
a może nawet napotkać
umysły czyste i niewinne
w których nie ma miejsca
na ambicję i sławę
Tam hula wiatr z upodobaniem”
Poezja budzi wiele strachu. Boimy się, że nie zrozumiemy, nie odnajdziemy się w danej metaforze, wiersz będzie za długi, by wyłapać z niego główny wątek, albo za krótki, żeby go zdążyć pojąć, albo poeta zbyt mroczny, by rozjaśnić nam swój osobisty bezsens istnienia. Dziś sięgnę dla Was po skrawki twórczości, przeplatając je z argumentami, dlaczego warto i trzeba wciąż sięgać do poezji. Zacznijmy od tego, co napisała Julia Hartwig. Wiersz mógł mieć absolutnie inne przesłanie, lecz w tym tkwi dla mnie pierwsze piękno poezji – odczytujesz ją dla siebie, adekwatnie do twojego stanu ducha i potrzeb serca i umysłu. Ja dziś patrzę na „Ile straconych dni” i widzę w tym wierszu obraz człowieka, uciekającego od hulania na wietrze w mnogości znaczeń, człowieka, który ucieka się do praktykowania „cnót codzienności bez zachwytu i nadziei w postojach czasu goniących tylko za sławą”, co sprawia, że poezja znajduje się zaledwie „w stanie podejrzenia”. Dlatego dziś „podejrzymy” żyjących poetów, których nie powinniśmy się bać, zniechęcać, odrzucać, by zakończyć ten tekst wydanym w tym miesiącu ważnym tomiku Joanny Roszak „Przyszli niedokonani”. Bo poezja wciąż jest pisana, tworzy się, by „dokonać siebie” w czytelniku.
Jedną z najbardziej krzywdzących dla poezji opinii jest ta, w której z góry zakładamy, że jej absolutnie nie trawimy. Każdy poeta i tomik jest inny, tak jak jedni mogą lubić kryminały, a inni science-fiction. Jeśli nie przemawiają do ciebie wiersze miłosne i masz wrażenie, że tylko o takich czytasz, to szukaj dalej aż odnajdziesz coś dla siebie. Każdy z tomików jaki tutaj się teraz pojawi odnosi się do pewnego konceptu, wokół którego został stworzony, a żadnym z tych pomysłów nie będzie miłość. Zerknijmy ponownie do tomiku prozy poetyckiej Bronki Nowickiej. „Nakarmić kamień” – dla jednych tomik zbyt ciężki, dla innych niesłychanie oryginalna re-definicja poezji dociekająca istoty rzeczy. Tutaj każdy wiersz okraszony jest tytułem odnoszącym się do przedmiotów życia codziennego, a każdy czytelnik z bujną wyobraźnią nakarmi się własnymi interpretacjami i odniesieniami do wizji autorki. Tutaj Szafa to kobiecy organ płciowy. Statek to łzy, których jeśli nie pojmiesz, to w nich utoniesz. Drzwi to pustka w ojcu, do którego nie można się dostać. Walizka to babcia, która ją pakuje i wiecznie wychodzi na spacer „na tamten świat”. A mydło nie jest przyjemne, ma ostre kanty i obiera skórę boleśnie ze smutku. Oto fragment „Drzwi”:
„(…) Stałam na progu i patrzyłam. Pierwszy raz widziałam kogoś, kto robił tak mało, że tylko był. Szłam do moich zabaw, a gdy wracałam na próg, widziałam, jak siedzi ciało należące do ojca. Podeszła, a on patrzył na wskroś, nawet nie zasłoniłam mu ściany. Byłam pewna: gdybym miała dość siły, żeby czymś podważyć i otworzyć mu usta, zobaczyłabym w nich liny windy, którą zjechał w dół. Nic nie powiedziałam, tylko zapukałam ojcu w czoło tak, jak puka się do drzwi. A ponieważ nikt ze środka nie zapytał „kto tam?” – wyszłam.”
Zacytowałam fragment, by wspomnieć o kolejnym mylnym zamierzeniu poezji. Mianowicie, że trzeba ją czytać i zachwycać się w całości. Otóż nie, raz może podobać się nam każdy wiersz w tomiku, a czasami kupuję tomik dla tego jednego, jedynego. Tak samo, gdy czyta się wiersz, to nie wymusza on na nas zachwytu nad każdym wersem – czytaj, szukaj, zakreślaj ukochane frazy, linijki, zabawę nawet jednym słowem. Tak miałam czytając tomik Marcina Świetlickiego „Drobna zmiana”, w którym poeta chronologicznie komentuje rzeczywistość polityczną i medialną tkwiącą w teraźniejszości, która jednak nie stroni od przemyśleń natury ogólnej:
NOWE POGO: „(…) Spałem źle. W tym kraju, w którym mrok rozświetlają błękitne poświaty z ekranów. Już nie rozmawiają. Wypatrują się w zdjęcia kotków. Tylko tyle mają. Źle spałem.”
WOJNA: „(…) Nie potrzebuję haseł i zgromadzeń. Maszeruję po suficie. Jestem jeden, łatwo mnie policzyć.”
Z kolei Rafał Skonieczny w swoim tomiku „Człowiek przeniesiony” pyta „w którą stronę bliżej końca świata” i pisze wiersze apokaliptyczne, podróże melancholijne, po niewczasie. Kolejne odsłony piękna tkwiące w poezji i pozwalające jej oddychać w czytelniku, to fakt, że można do nich wielokrotnie wracać, by odkrywać je na nowo. Można czytać je na głos, by czynić je jeszcze bardziej wypukłymi od znaczeń i myśleć podczas lektury obrazami. Poezja uruchamia wyobraźnię. Autentycznie widziałam dziewczynkę zaglądającą do gardzieli ojca, a tam tylko pusta winda zwisająca na lichej linie i drzwi, których nikt nie otwiera, gdy czytałam „Drzwi” Bronki Nowickiej. A Skonieczny zaskarbił mnie sobą wierszem „Świętej pamięci”:
„1.
było rozmawianie, używanie
języków, otwieranie ust i dużo,
dużo śliny. Deszcz
śliny. Robiono zdjęcia, setkami słów
zapełniono ekrany komórek,
fale uginały się
pod ciężarem roześmianych
nawiasów. Potem przestało
2.
byc. Przestało
padać. Skończyła się karta
w aparacie. Prześwietlone klisze
ozdobiły uschnięte krzewy porzeczek,
delfiny odpłynęły,
smutno podśpiewując.
Prześwietlone nie wiedzą nawet,
czy kiedykolwiek istniały.”
Poezja jednak nie bierze się tylko z poezji i pracy w języku. Z emanacji emocji, wrażliwości i uczuć. Czerpie z codzienności i ważnych kwestii społecznych i potrafi być głośnym manifestem poruszającym niewzruszonych. Joanna Roszak to poetka, publicystka, wykładowczyni akademicka, a przede wszystkim orędowniczka mniejszości i to jej tomik „Przyszli niedokonani” jest tutaj głównym bohaterem pojawiający się tuż przed opuszczeniem kurtyny. W swojej najnowszej książce poetyckiej dostarczonej nam znów w pięknym wydaniu przez Biuro Literackie, Joanna Roszak mówi w imieniu uchodźców i imigrantów językiem poezji, zestawiając te obrazy również z tematami przemijania i kruchości ludzkiego istnienia.
Tutaj Roszak wytyka nam naszą „kompromitację normalnością”, w której nie docenia się tego, co mamy, wytyka palcem „notowanie dalekich dat w kalendarzu”, luksus „obiadu z dwoma daniami, zapisami na kursy nowego języka i dotrwanie do napisów końcowych”, podczas gdy w innych miejscach świata drżą ściany hotelowego pokoju, nie od przejeżdżającego tramwaju, ale hałasu wojny, gdzie „nie mają ścian ich domy truchleją w ogniu”.
„mamy wojnę
na żywo strząsamy kurz”
Wiersze tutaj widzimy, bolejemy, truchlejemy, burzymy się wzburzeniem. „W witrynach wywieszka ZAMKNIĘTE”, „zamiast bierzcie i jedzcie słychać zabierajcie się i wyjeżdżajcie”. Joanna Roszak nawołuje, buntuje, krzyczy o działanie o dodatkowy talerz na stole.
„zostawmy na chodniku pustą płytkę
na kredowe rysunki nieznajomych dzieci”
W tomiku „Przyszli niedokonani” rozbrzmiewa „bezpański płacz wystawiony za klatki”, i są ludzie – „jedni wpatrują się w niebo w poszukiwaniu gwiazd
inni bomb”.
A my, czytelnicy, wpatrujmy się w poezję, dajmy jej wciąż żyć, dajmy pożywienie naszym zainteresowaniem i aktywnym przeżywaniem.
Joanna Roszak, Przyszli niedokonani, luty 2018, Biuro Literackie
No i czemu nie ma tu komentarzy? Też się czasem zastanawiam nad tym zmarginalizowaniem marginesu, któremu poddana została poezja. Nie jestem namiętnym czytelnikiem poezji, ale mam kilka ulubionych wierszy, niektórych nawet na pamięć się uczyłem sam dla siebie.
Mam od siebie dwie refleksje. Pierwsza dotyczy tego, o czym wspominasz, czyli o czytaniu na głos. Poezja zawsze na tym zyskuje według mnie. Poezja to często rytm, brzmienie, które „głos wewnętrzny” nie odda. Albo inaczej: przeciętny, niewyrobiony głos nie odda. Dlatego warto spróbować posłuchać poezji. A druga sprawa to szkoła. Wydaje mi się bowiem, że potencjalną miłość do poezji zabija pytanie znamienne: „co poeta miał myśli?”.
Hehe dobre pytanie, gdzie komentarze, gdzie dyskusja? Liczyłam na zażartą, a tu cisza w eterze 🙂 Może ze względu na to, o czym pisałam – poezja jest czytana rzadko, człowiek jak nie czyta, boi się wypowiedzieć? Albo też tak bardzo się nie zgadza, że woli przemilczeć? ;))
Ale och nie zrzucajmy znowu winy na szkołę wyłącznie, raczej na system edukacji, który wymaga myślenia „pod klucz”. Ja osobiście miałam same inspirujące polonistki, które nigdy nie zadały pytania „co autor miał na myśli” 🙂