Nie ma jednego idealnego sposobu pisania reportaży i to jedna z tych cech, które sprawiają, że to jeden z moich ulubionych gatunków literackich. Wielość form, którą posługują się pisarze, by oddać daną historię, uchwycić kwintesencję danej nacji czy krainy geograficznej potrafi mnie nieustannie zachwycać. Powszechnie znanym faktem jest, że jestem ogromną wyznawczynią pisania Ilony Wiśniewskiej, a co za tym idzie, finezyjną obecnością reportera na kartach swojej wnikliwej podróży po danym temacie. Pod warunkiem, że robi to z wyczuciem, milczy kiedy trzeba, nie narzuca własnych opinii, a wykazuje się kompletnym szacunkiem i znajomością danego miejsca, wykraczającą poza umowne kilka miesięcy pobytu, które nie zawsze wystarczają na dogłębne poznanie kraju, o którym się pisze. Niektórzy twierdzą, że z kolei „zniknięcie” reportera w książce i oddanie głosu przepytywanym to pójście na łatwiznę. Myślę wtedy o Mikołaju Grynbergu i o tym jak chętnie wręczyłabym jego książki każdemu niedowiarkowi – rozmawiać i zadawać pytania jest jedną z najbardziej empatycznych form reportażu.

Zatem na reportaż Sidz zerknęłam pod dwoma kątami. Czy zobaczę tam autorkę? Czy przewinie się narracja pierwszoosobowa? Język będzie czuły czy formalny, odosobniony? A następnie czy jej pobyt w Finlandii i osoby, które spotka wystarczą na oddanie wiarygodnego obrazu całego kraju czy tylko jego części? Tak łatwo popaść w uogólnienia.

W Finlandii przez większość czasu pogoda nie jest ani zimowa, ani letnia. Trochę deszczu, trochę słońca, trochę błota. Nie przeszkadza to Finom w dzieleniu roku na dwie części. Fin żyje w rytmie zmian natury. Zachowuje się odpowiednio do pory roku, niezależnie od rzeczywistej temperatury. Po aktywnym lecie następuje przytulna domowa zima. Fińska koczowniczość objawia się w zaludnianiu plaż, mökki i lasów latem i okopywaniu się w domach zimą. 

Z początku byłam sceptyczna, trudno było mi wgryźć się w sposób przedstawiania świata przez autorkę. Zwalam to na zmęczenie, które sprawia, że nie tak łatwo przychodzi skupienie i szybki zachwyt odkłada się teraz u mnie w czasie. Z rozdziału na rozdział książka zaczęła układać się w bardzo przemyślaną, logiczną całość. Małgorzata Sidz tak zwyczajnie, ale jakże trafnie dzieli swój reportaż na dwie pory roku – lato i zimę. Trudno o coś bardziej trafnego jeśli mowa o krajach skandynawskich. Autorka zaczyna zatem od sauny, woni drewna i pieczonego łososia w dzień Juhannusa, czyli Jana Chrzciciela, który jest najdłuższym dniem w roku. Można by powiedzieć, że to przewidywalne, ale nie jest tak do końca. Byłby to zbyt pospieszny i łatwy wyrok. Sidz ma swój język. To język opowieści:

Najedzeni, wejdą do nagrzanej balii. Wielka, pomieści wszystkich. Znajdzie się nawet miejsce dla małego, unoszącego się na wodzie plastikowego żółwia z termometrem w tyłku. Balia jest solidna, drewniana, pachnąca modrzewiem i żywicą. Tak jak z sauny, można z niej wyskakiwać, a potem biec po świeżej trawie, przez kamienie i piasek, prosto w zimne, słone orzeźwienie. Nago, w kąpielówkach, jak komu wygodniej. Wszystko jest akceptowane, wszystko jest dobrze widziane. Juhannus to taki dzień, w którym wszystkie rodziny są szczęśliwe i takie same. 

Autorka przesuwa się dalej w tematach, dotykając tych najistotniejszych. Wspomina o wzajemnych traktowaniu, krytykowaniu, niekiedy wzajemnym się prześladowaniu szwedzkojęzycznych Finów, Finów mówiących po fińsku czy Szwedów pochodzenia fińskiego, a także Alandczyków. Zerkniemy na samą strukturę języka i jego skomplikowaną gramatykę, mnogość przypadków i słów, które brzmią tak samo, ale ich wymowa to nie lada wyczyn. Dowiemy się czemu przeciwne jest ugrupowanie Prawdziwych Finów (oczywiści imigracji, Unii Europejskiej, wyznają czystą, homogeniczną Finlandię). Sidz stroni od osądów, chowa się, nie ma ani cienia przechylania się, w którąkolwiek ze stron. To cecha pożądana od reportażu. By zostawiała wnioski, interpretacje czytelnikowi, co nie oznacza, że będzie nas nużyć. Im bliżej zimy, a dalej od lata, tym emocji rodziło się więcej, a istotne fakty, które do mnie dotarły syciły mnie w zupełności. Choć niewielką miałam styczność z książkami reporterskimi na temat samej Finlandii, to po lekturze nie czułam się omamiona, ale oświecona.

Skrupulatna, rzeczowa, przemyślana, rozpisana na wydarzenia, osoby, ich rutyny, tradycje, historie. To przymiotniki, które wciąż przewijały się w mojej głowie podczas lektury. Jeden sposób opowiadania przypadł mi szczególnie do gustu. To opowiadanie za pomocą ciekawych fińskich ikon, ale też rozmów z ludźmi przy barze i odwiedzając ich domostwa. To ludzie stają się punktem wyjściowym do rozmyślań na temat kultury, zachowań i ogólnej kondycji Finów. Tymi sławnymi osobami są m.in. Tove Jansson i jej krzewiąca się miłość do jej partnerki. Posiłkując się osobą najsłynniejszego autora gejowskiej pornografii potrafi gładko wyjaśnić poczucie przynależności i wspólnego celu całego narodu. Tom of Finland staje się żywym przykładem tego, że to kraj, gdzie bardziej szokują niedotrzymane obietnice wyborcze niż orientacja seksualna polityków. Za pomocą postaci Cheeka dowiemy się nawet jak wygląda pójście na koncert i dlaczego Finowe przy każdej możliwej publicznej uroczystości mogą się spodziewać, że otrzymają…kubeł na śmieci.

Czuję, że zbliżam się do fińskiej zimy. Czytam, że fińskie tango to duma narodowa i z dotychczasowego opisu oziębłości nagle rodzi się we mnie nadzieja, że jednak jest trochę tutaj temperamentu, ale dowiaduję się, że nawet tutejsze tango jest samotne i nostalgiczne, wyjątkowo smutne i tęskniące za prostotą i dzieciństwem oraz odbiega od argentyńskiej zmysłowości. Wraz z zimą przychodzi czas na kalsarikänit. Szwedzi mają swoje lagom, czyli umiarkowanie, Duńczycy swoje hygge, czyli elegancką przytulność, a Finowe…gaciopicie: Najważniejsza jest miękkość. Miękkie spodnie, miękka koszulka. Miękki kocyk, jeżeli jest za zimno. Miękkie jedzenie. Takie, którego nie trzeba jeść nożem i widelcem. No i miękkie picie. Nawet słowa powinny być miękkie. I miękkie filmy, miękkie książki. Bardziej kreskówki niż dokumenty o głodzie w Afryce. (…) Po obejrzeniu czwartego odcinka serialu o prawdziwej zbrodni, gdzieś w połowie drugiej paczki chipsów i pod koniec pierwszego sześciopaka, następuje głębokie zanurzenie w użalaniu się nad sobą. 

Czytelników z pewnością zainteresuje również rozdział o tytule „Obcy”, czyli sportretowanie stosunku Finów do imigrantów, ale to również fragment o tym, kto tutaj przybywa, a kto zostaje. Im głębiej w zimę, tym ciemniej, a co za tym idzie depresyjnie, chłodno i…przemocowo. Sidz wiele miejsce poświęci na dociekania przyczyn przemocy wobec kobiet. O tym jak to w kraju pełnym równości jest wiele sprzeczności, a przemocy domowej i alkoholizmu nie da się wyplenić. Pisarka Tikkanen jako jedyna do tej pory odważyła się sportretować alkoholizm bez koloryzowania i dodawania do tego obrazu melancholii, zero sentymentalizmu. Próby pomocy alkoholikom też się pojawią, tutaj policjant cię nawet przytuli jeśli trzeba, z pewnością odwiezie do domu, zadzwoni po znajomego. Bo jak przeżyć w większej ilości ciemności niż światła, w której to ciemność kreuje mrok umysłu, a sąsiad, osoba do rozmowy mieszka kilometry dalej? Autorka docieka przyczyn alkoholizmu, Finowi bliżej do Rosjanina niż do Skandynawa pod tym względem.

Najważniejszym jednak dla czytelnika tej książki będzie zrozumienie czym jest sisu. Nie lagom, nie hygge, ale fińskie sisu. Sidz zastanawia się czy to klucz do zrozumienia wszystkiego, ale nie daje ostateczne odpowiedzi, czym zaskarbia mnie sobie najbardziej. Pyta czy w przypadkach przemocy sisu może się przydać kobietom? Czy zawsze musi mieć negatywne konotacje czy można je przekuć w siłę, by walczyć o swoją godność i bezpieczeństwo? Czym jest enigmatyczne sisu?

Wytrzymałość, determinacja, nieustępliwość. Samowystarczalność. Siła. Spokój ducha. Stoicyzm w obliczu przeciwności. Upór i odwaga w mozolnym dążeniu do celu. Wytrwałość. Odporność. Krzepa. Hart. To wszystko zawiera się w fińskim słowie „sisu”.  Nicklas ma sisu, bo potrafi pracować w samotności po kilkanaście godzin dziennie bez słowa skargi. Sisu miała ekipa Shackletona, maszerując prawie bez nadziei przez skutą lodem antarktyczną terra incognita. (…) Sisu ma bohater komediowego filmu, bo kiedy postanawia umrzeć, sam zbija sobie trumnę, wykonuje wszystkie obowiązki w gospodarstwie i zbiera ziemniaki z pola, dla sąsiada, żeby nie zmarnowały się po jego śmierci.

Czy to kult samotności? Pyta autorka. Dosłownie sisu to wnętrzności, flaki. I to chyba najlepiej tłumaczy jego znaczenie. Trzeba mieć silne bebechy, żeby nie iść do lekarza. Proszenie o pomoc nie jest sisu. I gdy kończyłam tę lekturę też poczułam, że jest ona sisu. Nie bierze jeńców, nie współczuje, nie wydaje wyroków i absolutnie nie ocenia. Nie pyszni się, jest cicha i skromna, ale wnikliwa. Sidz jest uważną obserwatorką i swój język uczyniła takim samym. Oddaję głos, tam gdzie trzeba, a gdy przejmuję opowieść robi to rzeczowym tonem, który nie szuka tanich sentymentów i wzruszeń. Zupełnie jak Finowie, których czuję, że dzięki tej lekturze zrozumiałam bardziej.  

 

Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii, Małgorzata Sidz, luty 2020, Wydawnictwo Czarne