„Mówię sobie: zobacz wystarczająco dużo i opisz to. Aż pewnego ranka, gdy światu brakuje zachwytu, gdy zajmuję się tym, czym powinnam, czyli pisaniem…wtedy otwieram swój notatnik, w którym jest wszystko, zapomniany zbiór zgromadzonych zainteresowań. Opłacony bilet do dawnego świata. Wszystko powraca. Przypominam sobie, jaka jestem. To zawsze najważniejsze.”

~Joan Didion

Są filmy, które wpadają ci pod nogi. Potykasz się o nie w wysypie mnóstwa premier, prawie umykają i przechodzą niezauważone. Wierzę, że niektóre filmy pukają do naszych drzwi, jakby same wiedziały do jakiej aury się dopasować. Ja „zobaczyłam i poczułam wystarczająco dużo”, by napisać Wam o trzech filmach dokumentalnych. Bo gdyby waszemu światu brakowało zachwytu, to będziecie mogli zapełnić go tymi wybitnymi obrazami. Przecież książki i filmy to opłacone bilety do tego najbogatszego świata przeżyć. Autorką powyższych słów jest Joan Didion. Zapukała do mojego ekranu 1 listopada, dzień w którym pamięć pęcznieje od przeszłych strat i nieobecnych osób. Sprawił, że teraz siedzę i piszę dla Was ten rozlazły post o inspirujących filmach dokumentalnych z osobliwymi kobietami w centrum.

„Joan Didion: Wszystko w rozpadzie” dociera do nas dzięki platformie Netflix. Przemawia do nas jednak tylko i wyłącznie przez swoją pisarską spuściznę. Joan swój pierwszy notes dostała od matki, która poradziła jej, by przestała marudzić, a zaczęła pisać. Nikt nie mógł przewidzieć, że Joan pewnego dnia stanie się wybitną dziennikarką i pisarką, która dzięki używaniu zabiegów literackich w reportażach stanie się prekursorką Nowego Dziennikarstwa obok Trumana Capote.

Wielu polskich czytelników może znać Joan głównie dzięki książce „Rok magicznego myślenia”, w której autorka spogląda na żałobę reporterskim okiem. W jednym roku straci męża i córkę. Jednak ani w książce ani filmie nie będzie ckliwie, bo Joan daleko do banałów. Ten osobisty dokument nakręcony przez bratanka Joan z branży filmowej (gdy spojrzycie na zdjęcie Griffina Dunne może skojarzycie z wieloma innymi filmami, w których wystąpił w roli aktora) dostarczy nam wnikliwego spojrzenia w głąb procesu twórczego nietuzinkowej kobiety. Dziennikarki i pisarki, która świadkowała nie jednej dotkliwej historii. Film wykorzystuje świetny zabieg, w którym posiłkuje się dziełami samej autorki, by nakreślić linię jej życia, opowiedzieć historię jej samej i tworzenia, ale i historii dziejącej się na świecie, a która zawsze miała jakiś wpływ na Joan. Przewinie się zatem gdzieś sprawa Mansona, przez ich dom będą przechodzić Scorsese czy Spielberg, przede wszystkim jednak zaskarbi nas sobie idealnie dopasowana narracja, która w ustach samej Joan brzmi jak najważniejsza lekcja życia, którą każdy z nas powinien odebrać, oglądając ten film.

Kolejna wyczekiwana przeze mnie dokumentalna perełka, która myślałam, że do Polski nigdy nie dotrze to „Franca: Chaos and creation”. Aż tu nagle Netflix w jednym miesiącu spełnił moje dwa filmowe marzenia. Z poetyckości dokumentu o Joan przeniesiemy się teraz w świat mody. Franca Sozzani. S O Z Z A N I. Jak w któryś momencie musi literować dziennikarce sama Franca. Z naciskiem na każdą literkę, bo to kobieta, którą każdy powinien znać, bo była kimś więcej niż redaktorką naczelną włoskiego Vogue od 1988r.

Zadziwia mnie nieustannie narastająca wielowarstwowość z jaką można okazać czyjeś życia za pomocą filmu dokumentalnego. Film o France różni się znacznie od tego o Joan, jednak mają jeden wspólny mianownik, który moim zdaniem czyni je nie tylko bardziej intymnymi, ale autentycznymi. Ten mianownik to rodzina stojąca za kamerą i zadająca pytania. Film o France nakręcił jej syn. Informuje nas już na samym początku, że nie chciał, by matka odeszła zanim pozna ją na wskroś, tak jak stało się to z jego ojcem. Usłyszymy zatem barwny włoski język jakby z offu, zadający pytania o błędy, porażki, spełnienia i cele. 

Wyłoni się przed nami kobieta silna w wierności swoim wizjom. Kobieta, która z magazynu mody uczyniła sztukę. Nagle sesje zdjęciowe stały się medium poruszania ważnych kwestii społecznych, od operacji plastycznych po zanieczyszczenie spowodowane wyciekiem ropy. Wiecznie obserwowana, oceniania, krytykowana, wyzna, że nigdy nie szukała taniej sensacji czy komercji, a zaledwie poruszenia ważnych kwestii. Film będzie bił w nas kalejdoskopem ujęć ze słynnych sesji, tak by zilustrować przemiany jakie zaszły w świecie mody i magazynie Vogue. Ale nagle zorientujemy się, że zza tych licznych kadrów, stoickiego rytmu bez nacisku, ujawni się przed nami niebywała więź łącząca matkę i syna, która nie pcha się na pierwszy plan, ale skrywa się w ujmujących ujęciach matki, którą syn kocha całym sercem z wzajemnością. W żadnym wypadku nie czeka Was ckliwa opowiastka o maminsynku i zajętej matce, która była ikoną świata mody. Była. Ponieważ Franca tuż po projekcji filmu odeszła. Zdążyła zobaczyć siebie w oczach syna, zalecam i Wam.

Dwa powyższe filmy są nowościami na polskim rynku, nie byłabym jednak sobą, gdybym nie zakończyła wspomnieniem o filmie dokumentalnym o Patti Smith „A dream of life”. Możliwe, że wielu z Was już widziało, jednak zaryzykuję i nakreślę parę słów o tym majstersztyku zdjęciowym i narracyjnym, który od dawna możecie obejrzeć na ninateka.pl (link na końcu posta).

Sama Patti pojawia się w kadrze dopiero w 4 minucie, przedstawia nam swoją linię życia i istotnych zdarzeń słowem i obrazem. Jeśli jakakolwiek książka miała być kiedyś namacalnym filmem, to byłaby właśnie nim. Ujęcia wędrują od dzikich koni, przez stare auta, linie trakcji, by zatrzymać się na ścianach domu rodzinnego, gdzie widnieją napisy jej potomstwa nabazgrane na ścianach, a gdzieś włóczą się zdjęcia zrobione ukochanym Polaroidem. Jest to możliwie najmniej pretensjonalny i najbardziej barwny film w swoich czarno-białych tonacjach, jaki w życiu widziałam.

Kręcony licznymi pociągnięciami nostalgii i bogatych wspomnień. Ociera się o arcydzieło w dziedzinie kadrów. Właśnie za zdjęcia otrzymał nagrodę na festiwalu filmów niezależnych w Sundance oraz otrzymał nominację do nagrody Emmy, choć ten film nie potrzebuje żadnego materialnego poklasku, broni się sam swoją lirycznością i sztuką opowiadania.  Rozpisany na 11 lat życia Patti, rozciąga się na znacznie dłużej. Sądzę, że nie trzeba być fanem twórczości albo mieć przeczytane wszystkie książki napisane przez samą Patti czy przesłuchane płyty, by docenić, że film sam w sobie jest świetnie nakręcony i oddaje hołd kawałowi historii, bo Smith przecież sama jest żywym pomnikiem, duchem minionego, czegoś nieuchwytnego, co jednocześnie tylko ona dla mnie pojmuje i przekazuje. 

http://ninateka.pl/film/patti-smith-sen-zycia-steven-sebring

Oglądaliście już któryś z nich? Zamierzacie? Gorąco zachęcam, a potem podzielcie się odczuciami 🙂