Na pięknej okładce widnieje kobieca postać z plecakiem, idąca w stronę schodów i podobnie jak Norie, 27-letnia narratorka, pakuje swoje życie i przeprowadza się z Tajwanu do Japonii. Bohaterka w skutek brutalnej traumy przeprowadza się i zmienia nie tylko miejsce zamieszkania, ale również nazwisko licząc na ucieczkę w anonimowość. 

Czytając uświadomiłam sobie ile zawdzięczamy Tajfunom. Ponownie dzięki przypisom dowiaduję się znacznie więcej o kulturze Tajwanu czy Japonii. Gdy w książce padają odniesienia do jakiś dzieł czy pisarzy, to albo już je znamy, bo Tajfuny je wydało, albo ma w planach wydać. Nie mogę się już doczekać „Zapisków krokodyla”, które wielokrotnie przewijają się w „Samotnym tańcu”, a są kultowym głosem w kobiecej tajwańskiej literaturze LGBTQ+! Osamu Dazai i Qui Maoijin to nazwiska, które często przewijają się w tej powieści i były sporą inspiracją dla autorki. 

Dwie moje ostatnie lektury łączy ciemność ogarniające narratorki w wyniku traum, które je spotkały. Z Norwegii i „Ćwiczeń z ciemności” ciekawie było przewędrować literacki do Azji i zetknąć się z kolejną walką czułej narratorki, którą również dotknęła przemoc. 

Poznajemy Cho jako prosperującą figurę w korpo świecie, która wiedzie aktywne życie towarzyskie na japońskiej scenie LGBTQ+, mimo wszystko w pracy pozostaje skryta. Ze strony na stronę cofamy się w czasie i poznajemy prawdziwy powód przeprowadzki Norie. W osobistą historię autorki przemycona jest intrygująca historia rozwijającej się kultury LGBTQ+ oraz homofobii jaką doświadczała. „Samotny taniec” to niewielka proza pełna poetyckiej delikatności wymaganej przy rozpracowywaniu traumy, która ma siłę terapeutyczną. „Samotna tancerka wirująca w ciemności.” – słowa, które zostają w czytelniku, wirują i nieśmiało ciągną w stronę światła.

 „Samotny taniec”, Li Kotomo, tłumaczenie Anna Wołcyrz, Wydawnictwo Tajfuny, wydanie kwiecień 2025

Książkę przeczytałam w ramach współpracy barterowej.

Meg Kissinger nie rzuca się na historię swojej rodziny niczym tygrys na pożarcie niewinnych ofiar. W ucieczkę przed tygrysami bawiła się razem z siostrą. Zabawa ta działała jako bezpieczna ucieczka przed trudami dzieciństwa. Meg przedstawia losy swojej historii z niebywałą czułością, przywiązaniem do szczegółów, z dozą ciepłego poczucia humoru, który jednak nie bagatelizuje problemów, jakie dotknęły jej rodzinę. Początkowo snuje opowieść, jak bajkę na dobranoc, wiernie przedstawia i kreśli postaci składające się na Kissingerów, by potem przewrócić stronę i przedstawić nam wszystkie potwory, które chowały się w szafie ich dzieciństwa. Szafa, której drzwi otworzyły się z hukiem w ich dorosłym życiu i wielu z nich zajęło lata, by przepracować wstyd i przemilczenie wokół problemów ze zdrowiem psychicznym jej bliskich.

Reportaż pokazuje też jaką drogę przeszła psychologia, a nie tylko milczenie w rodzinie wokół chorób psychicznych. Ile musiało minąć lat, ilu pacjentów nie dostało odpowiedniej pomocy, by przejść od banalnych porad w stylu: „zapisz się do bractwa, napij się ze znajomymi, zaszalej” do kompleksowej terapii i prawdziwego dialogu z terapeutą. Kissinger pokazuje jednak, że psychiatra ma jeszcze gigantyczną drogę do przejścia i jest to najmniej finansowany obszar. 

Urzekającym jest fakt, że autorka pokazuje jednak też własną nieudolność, zerka krytycznie na postępowania wszystkich, włącznie ze samą sobą. 

„Jeśli chcecie zostać wybitnymi dziennikarzami, musicie być gotowi na to, że historie, które opisujecie, bardzo was zranią.” – mówi do swoich studentów autorka i sama jest żywym dowodem na ten ból, który prowadzi jednocześnie do rozwinięcia niesamowitego kunsztu dziennikarstwa śledczego. Ten niesłychany reportaż napisała za zgodą i we współpracy z wciąż żyjącymi członkami swojej rodziny, osobami, które towarzyszyły im od najmłodszych lat. Całe swoje dziennikarskie życie poświęciła na pisanie o osobach w kryzysie zdrowia psychicznego i nieudolności władz oraz medycyny w pomocy chorym. Trudno przejść obok tej książki obojętnie.

Meg Kissinger rzuca światło na problem opieki i warunków bytowych osób zmagających się ze zdrowiem psychicznym – depresją, chorobą afektywną-dwubiegunową czy myślami samobójczymi, kładąc kres wstydowi otaczającemu jej rodzinę i co im się przytrafiło. „Nieobecni” choć w podtytule ma słowo „milczenie”, staje się głośnym orędziem nawołującym do zmian systemowych. W oryginale tytuł brzmi „While you were out”, swoim reportażem autorka pokazuje, że ona i jej rodzina nigdy nie będą już „out”, tylko całkowicie „in” jeśli chodzi o chorującego w rodzinie. Książka ta może stać się narzędziem w rękach rodzin, nieść pocieszenie w dzieleniu doświadczeń, a kto wie, może ocalić niejedno życie?

„Nieobecni. Milczenie wokół chorób psychicznych w rodzinie”, Meg Kissinger, tłumaczenie Jan Dzierzgowski, wydanie luty 2025, Wydawnictwo Czarne

Książkę przeczytałam w ramach współpracy barterowej.

„Pojawiło się dobrze znane przekonanie, że wszystko układa się źle.” – brzmi jak mantra towarzysząca całe życie głównemu bohaterowi. Quoyle wydaje się skazany nie niepowodzenia, niczym pasażer samolotu przypięty pasami, który rozbija się zaraz po starcie. 

Wiele katastrof przed nim. Trudno utrzymać mu pracę, marny z niego dziennikarz, nie widzi wiadomości, które są tuż pod jego nosem. Żeni się z marnym skutkiem, zostaje ojcem dwójki dzieci, a niedługo potem wdowcem, który wraz z ciotką wraca do „korzeni”, do Nowej Fundlandii. Czy przybył do miejsca, w którym w końcu usłyszy, że zrobił coś w życiu dobrze? 

Na niewielkiej przestrzeni wyspy otoczonej złowieszczymi wodami i bezlitosną pogodą wydaje się, że niewiele może się dziać, by zamieścić to w lokalnej gazecie. Okazuje się jednak, że wystarczy dobrze dobrać działy, historie i potrzeby czytelników, by nigdy ich nie zabrakło. 

„Kroniki Portowe” to ciepła opowieść o dziwactwach, odstawaniu, ale też wzajemnej trosce małej społeczności o siebie nawzajem w burzach wywoływanych przez życie. 

„Kroniki portowe”, Annie Proulx, tłumaczenie Jędrzej Polak, Wydawnictwo Poznańskie, wydanie kwiecień 2025

Książkę przeczytałam w ramach współpracy komercyjnej.

Przepiękny, poetycki język, który niesie ciężar tej historii, by uczynić ją znośną, podniosłą i poruszającą to cechy, które skradły mi serce podczas tej lektury. Oto historia, która osiada w gardle i drapie w tchawicę, odkłada się niczym, jak z początku milczący chłopak z drzewa wlokący się za siedemnastoletnim narratorem. 

Czytelnik przesuwa się, czołga przez narrację wraz z posuwającym się marszem na Północ, gdzie ponoć czeka dom. Marsz jest wypełniony smutkiem, śmiech nie jest tu mile widziany, śmiech właściwie oznacza obłęd. Kroczymy po krainie, gdzie wspomnienia rozsypały się razem z porzuconymi przedmiotami. To czasy, kiedy nikt już nie pyta kto, kim jest ani skąd przychodzi. Wszędzie zalega brud i kurz. 

„Jego buty są tak zużyte, że się rozpadają, wystają z nich palce, coś nowo narodzonego, wypchniętego z legowiska.” Jakie to jest piękne zdanie! A jest tu takich mnóstwo, mimo tego, że powieść jest niewielkich rozmiarów. 

Artrage wysuwa się dla mnie na prowadzenie w wydawaniu jednych z najlepszych postapokaliptycznych powieści. One zawsze są nieoczywiste, nie są wyłącznie przeoraniem czytelnika po świecie bez człowieczeństwa, ale niesamowitym przeżyciem literackim pełnym subtelnego piękna języka, które tak żywo kontrastuje z tragediami młodej jednostki w dziele Lindstrom. 

„Północ” odkładam na regał z czułym smutkiem i szczerym zachwytem. 

„Północ”, Merethe Lindstrom, tłumaczenie Katarzyna Tunkiel, wydanie marzec 2025, Wydawnictwo Artrage

Książkę przeczytałam w ramach współpracy barterowej.

To niezwykle piękne dzieło otwiera opis wczesnego dzieciństwa narratora i Kasandry, jego mamki, niańki, opiekunki, która stanowiła nierozerwalny element jego świata, gdzie to znerwicowana matka nastręcza zmartwień, a ojciec walczy na wojnie. Skrywa się we włosach Kasandry, w jej nieokrzesanych opowieściach, miksturze języków i pochodzenia, by stopniowo pojąć różnice klasowe i wyjść spod kloszu dzieciństwa w stronę dojrzałości. „Niezłomny chłopski zmysł rzeczywistość” walczy tutaj z „fanaberiami mieszczuchów”. 

Z niebywałą czułością i wnikliwością opisuje mikrokosmos swojego dzieciństwa poprzez relacje z Kasandrą. Odnosząc się do jej języka, wyglądu, ubioru, sposobu bycia zestawiając to genialnie z rozpadem jego własnej rodziny i ojczyzny. Obraz rodziny i utratę naiwności dziecka autora zestawia z rozpadem cesarstwa Austro-Węgierskiego, co niezaprzeczalnie miało wpływ na dramat wielu rodzin. Rezzori, austriacki mistrz modernizmu, zapuszcza sondę w bebechy swojej rodziny i osób, które miały na niego silny wpływ. Po Kasandrze, opisuje swoją matkę, ojca, siostrę oraz guwernantkę. 

To powieść intensywna. Miesza autobiografię i fikcję, by obnażyć kłamstwa, które rządzą wyższymi sferami, ukazać jak po cichu może rodzić się nacjonalizm i płytkość rodzinnych relacji. Rezzori jest mistrzem w opisywaniu ludzkich biografii. Tworzy portrety postaci pełne szczegółów, głębi mieszając surowy obraz z nostalgią i czułością czyniąc ze swojej powieści znakomitą ucztę językową.

”Niegdysiejsze śniegi”, Gregor von Rezzori, tłumaczenie Małgorzata Gralińska, wydanie marzec 2025, Wydawnictwo Czarne

Książkę przeczytałam w ramach współpracy barterowej.

Willie jest synem irlandzkiego policjanta, ale ze względu na niski wzrost, nigdy nie będzie mógł wstąpić w szeregi policji. Okazuje się jednak, że jest wystarczająco wysoki, by móc zapisać się do wojska. W ten sposób trafia do okopów Flandrii i, jak wielu przed nim, przekonuje się, że wojaczka to nie bohaterstwo usiane zwycięstwami, braterstwem i chwałą dla rodziny i ukochanej niepewnie czekającej w domu. 

„Irlandczycy poszli na wojnę, nie mając kraju, pod którego sztandarem mogliby walczyć, niewolnicy Anglii i królów niczego.”

„Przetrącony”. Willie wraca na przepustki z wojny przetrącony, jak nie jeden bohater wojennej powieści, zatem co czyni powieść Barrego wyjątkową? Główny bohater. I język. Tutaj rzeczy i uczucia „kisną”, „przemacerowują się w coś, czego nie jest się w stanie pojąć”. Wojna śmierdzi, ze strachu robi w gacie, nie jest ułagodzona, ubrana we wzniosłe słowa, jest pełna dosłowności. Paradokslanie jest jednocześnie czuła i krwawa. Wywołuje emocje w czytelniku, generuje tony empatii, a co za tym idzie współodczuwania z bohaterami wojennej tragedii. Dzieli świat na ten na wojnie i ten w domu, w którym czekają bliscy. Autor po mistrzowsku przybliża rozterki i rozdarcie irlandzkiego chłopaka idącego na wojnę o nie swój kraj w „tej krainie tysięcznych śmierci”.

To moje pierwsze spotkanie z prozą tego autora i dobrze mi w niej. 

„Tak daleko od domu”, Sebastian Barry, tłumaczenie Tomasz S. Gałązka, wydanie marzec 2025, Wydawnictwo Artrage

Książkę przeczytałam w ramach współpracy barterowej.

Prowadzenie bloga i pisanie o książkach to pasja. Pasja, której rozwój kosztuje. Jeśli chcesz mi pomóc się rozwijać, pomóc prowadzić to miejsce, hosting, prowadzić konto Meta na IG, promować posty czy chociażby opłacać program CupCut – jeśli masz ochotę mnie wesprzeć w moich działaniach, by docierać do większej liczby czytelników promując czytelnictwo, to możesz postawić mi wirtualną kawkę 🙂

Tędy droga:

https://buycoffee.to/ksiegarkanaregale