Niekiedy słyszę wymierzone w siebie pytanie: „Elwira, a kiedy Ty napiszesz książkę?”. Czasami przybiera ono formę nadziei czy propozycji – „Może napiszesz książkę?”. Zdarza się, że wybrzmiewa w życzeniach urodzinowych – „Życzę Ci, byś napisała książkę.” albo też jest zachętą w postaci – „to jak piszesz o książkach, sprawia że bardzo chciałabym przeczytać książkę napisaną przez Ciebie.” Otóż kiedyś próbowałam, te 60 kilka stron skrywa się w jednym z folderów na komputerze. Próbowałam, odłożyłam. Odwiesiłam. To były czasy kiedy był czas. Ja mam wrażenie, że składam się z wielu powtórzeń. Nie napisałabym niczego, co nie zostało już gdzieś poniekąd napisane. Dlaczego o tym wspominam? O tym „odwieszonym” przypomniały mi dwie książki, które Wam chcę w najbliższym czasie przedstawić. Dziś czas na jedną z nich. Obie zostały napisane podczas pandemii, czyli w czasie kiedy można przemyśleć i napisać wspomnienia inaczej niż poprzednicy. W okresie kiedy autorka i autor mieli dość czasu, by zamknąć świat na zewnątrz celem otwarcia tego wewnętrznego i spisać swoje książki w formie wspomnień, przemyśleń, intymnej podróży w prywatne historie ich rodzin i ich samych.

Nie ma dwóch takich samych matek, ojców, rodzin. Każda historia i człowiek jest niepowtarzalny, a jego głos jest inny. Wysoki bądź niski, cichy czy głośny. Może być agresywny, rozżalony, ale też pogodzony i pełen życiowej mądrości. Bogdana Frymorgena możecie skojarzyć po jego głosie w RMF FM, a z kolei Aleksandrę Kurczab-Pomianowską mogliście obejrzeć w Piwnicy pod Baranami, obejrzeć spektakl jej reżyserstwa, przeczytać tłumaczoną przez nią literaturę bądź posłuchać jej „najlepszego głosu w Krakowie” – jak mawiała Wisława Szymborska. Pan Frymorgen ma lat 59, a pani Aleksandra 80. Autorzy, którzy powierzyli swoje historie Wydawnictwu Austeria, byśmy my, czytelnicy, mogli teraz dziękować wydawnictwu, autorom i pandemii, że możemy zatopić się w tak głębokiej literaturze wspomnieniowej.

Zacznijmy od początku „Okruchów”:

„Nie mam ojca. Zmarł wiele lat temu. Całe życie chorował na głowę, ale zabiło go serce i cukrzyca. Moim najwcześniejszym wspomnieniem z dzieciństwa jest sypialnia. Siedzę z bratem pod kołdrą i płaczę. Matka obok pali papierosa. Właśnie karetka odwiozła tatę do szpitala, a my wylewamy z oczu gorzko-słodkie pożegnanie. Gorzkie, bo go nie będzie przez dwa miesiące, i tak jest co roku. Słodkie, bo wreszcie będziemy mogli się wyspać. Ojciec był maniakiem depresyjnym. Teraz jest bezpieczny w karetce. My także, w sypialni.

Dwubiegunowość jest specyficzną chorobą. Ludzie na przemian fruwają ze szczęścia lub popadają w depresję. Taki był ojciec. W zasadzie miałem ich dwóch – jeden przez dziesięć miesięcy  w roku wstawał rano do pracy i wracał po południu. Potem krótka drzemka, jakiś „tygrys” do czytania, kolacja, telewizor i spanie. No i ten drugi – szalony. Raptem stawał się magikiem i wynalazcą. Docierał do domu nad ranem, bo na cmentarzu rozmawiał z duchami albo dla fantazji spacerował między mijającymi się pociągami. Ten pierwszy był nudny. Ten drugi podłączony do prądu. Obaj byli wspaniali.” 

Najchętniej pozostawiłabym Was już tutaj wyłącznie z tym cytatem otwierającym książkę i nie pisała nic więcej w tej recenzji. Czytelnicy, którzy „czują” lektury podobnie do mnie, po zaledwie tych dwóch akapitach powinni już zrozumieć, co czeka ich dalej i będą od razu chcieli po nią sięgnąć. Jak ta czułość języka i bezpretensjonalna opowieść o rodzinie dotkniętej nutą szaleństwa jednego z rodziców nie będzie wyłącznie intymnym dziennikiem, który momentami wpędzi nas w poczucie niezręczności. To zwyczajnie będzie też piękna proza wspomnieniowa, oda do rodziny, dzieciństwa i miejsc, które nas stworzyły.

Gdy się pisze recenzję, to łatwo popaść w banał posługując się nadmierną ilością przymiotników. Tak można najłatwiej skondensować lekturę i zachęcić bądź zniechęcić. To jest to, co najczęściej spotykamy na blurbach na odwrocie książki. Wydawnictwo Austeria nigdy nie robi, nie streszcza książki, ale posługuje się jej fragmentem, by zachęcić do czytania. Ja z kolei pisząc recenzję posługuję się nie tylko cytatami, by przybliżyć Wam język użyty w książce, ale staram się pisać uczuciami, często dość intymnie, może bywa, że ckliwie i nachalnie. Od przymiotników jednak czasami trudno odejść, by przybliżyć emocje podczas lektury, więc wybaczcie jeśli się pojawią.

Gdy otworzycie „Okruchy większej całości” spotkacie się z krótkimi rozdziałami, które mają swoje dosadne, przystępne tytuły typu: „Ojciec”, „Matka”, „Dziadkowie”, Życie”, „Omdlenia” czy „Obcy”. Są to niedługie fragmenty z puentami, które jeden czytelnik można nazwać nachalnymi, a inny otuli się nimi i przytaknie życiowej mądrości autora. Jak sam tytuł wskazuje, przeczuwam, że to właśnie to, co chciał nam Frymorgen zaserwować, czas podczas pandemii pozwolił mu rozbić swoje życie na kruche fragmenty, na te czułe okruchy większej, ważnej całości, które, zapewniam Was, były warte rozdzielenia pomiędzy potencjalnych czytelników.

„To dzięki niej, gdy rozmawiam z ludźmi, łapię ich za dłonie i dotykam ramion. Na powitanie obejmuję ich, a na pożegnanie ściskam jeszcze bardziej. Dla mnie być, to czuć temperaturę drugiego człowieka. Jak jestem, to jestem, całym sobą, nie tylko słowem. Tę fizyczność zawdzięczam w gruncie rzeczy obojgu rodzicom. Długo z nimi spałem. To były dwa pojedyncze łóżka zsunięte w jedno. Zasypiałem na kancie między drewnianymi skrzyniami, jakbym leżał na czyimś kręgosłupie. Strasznie to było niewygodne. Dlatego kiedy gasło światło, zsuwałem się bezszelestnie w stronę mamy.” 

Co czujecie, gdy patrzycie na fotografię z okładki? Niedźwiedzi uścisk ojca, odchylona główka dziecka, która roztapia się w tym miłosnym uścisku. Zero śladu chęci ucieczki ze strona brzdąca. Powyższy fragment o matce przytaczam jako kolejny dowód zgrabnego, niemal fotograficznego rejestrowania rzeczywistości przez autora, który wręcz przytula nas do siebie opisem swojego dzieciństwa przechodzącego potem w życie dorosłe. Mimo życia naznaczonego chorobą ojca, Bogdan Frymorgen nie pisze książki, która rozbroi nas psychicznie i przeciągnie po dnie dziecięcych traum. Życie autora było wręcz sielankowe. Opisuje życie na wsi, pomiędzy epizodami depresji ojca, ale też plastrami siły, którymi matka sklejała rodzinę. Przedstawi nam swoich dziadków, stosunek wsi do obcych czy sposób w jakim babcia oswajała go ze śmiercią od najmłodszych lat. Z niemałym wzruszeniem oddawałam się też opisom lat szkolnych z perspektywy człowieka, który rozumie i rozlicza sam siebie ze swoich przewin, potrafi w bezpośredniej narracji pierwszoosobowej przeprosić tego kolegę, któremu z innymi dokuczał i tę koleżankę, którą siłą zaciągnęli do kościoła przed oblicze księdza: „Gdziekolwiek jesteś, przepraszam. Za siebie i innych. Za obojętnych nauczycieli i kolegów, którzy unikali twojego zapachu. Za ich piękne wieczne pióra i nienagannie wyprasowane mundurki. Zaniżałeś średnią i miałeś oberwane guziki, ale byłeś zwiastunem prawdy o życiu. Byliśmy zbyt młodzi, by to docenić. Mam nadzieję, że nie biczowaliśmy cię dotkliwie naszą bezczelną normalnością. Że nie dodawaliśmy twojej koronie bolesnych cierni.” 

Mogłabym Was tu zasypywać fragmentami, oddawać się zachwytowi nad zmysłem obserwacji autora. To zmysł, który nie każdy posiada. Zmysł, który pozwala szaleństwu nadać sens, ponieważ nie tylko oczywistym, ale przede wszystkim ludzkim, będzie fakt, że autor będzie się zastanawiał dlaczego nie dotknęła go również choroba ojca. Czy jego synowie ją odziedziczą? Trudno skondensować pisanie Frymorgena, bo nie jest ani linearna ani uwięziona w jakimś kanonie. Jedno wiem na pewno – czytajcie. To, co wyróżnia tę książkę od innych wspomnień to, to że nie czeka Was tu ciężar traum, którym często jesteśmy w literaturze bombardowani. Czytając „Okruchy większej całości” złapałam się na tym, że jedynym powodem do pisania nie musi być ciężkie doświadczenie, ale też znośna lekkość bytu. Te okruchy rozsypane przez Bogdana Frymorgena śledzi się z błogością powolnego ślimaka, który pełznie przez życie nie gnając po wieczne „więcej”. To pisanie jest samo w sobie zwiastunem prawdy życiowej. Panie Bogdanie, gratuluję, na powitanie przytula Pan nie tylko fizycznie swoimi ramionami, ale zrobił Pan to wybitnie słowami.

 

Okruchy większej całości, Bogdan Frymorgen, czerwiec 2021, Wydawnictwo Austeria