Całkiem możliwe, że gdyby ta historia wypłynęła w świat w formie filmu, mogłaby zostać uznana za coś, co już gdzieś widzieliśmy. Gdyby była książką, mogłaby zahaczyć o ckliwość i porównanie do bestsellerów młodzieżowych typu „Gwiazd naszych wina”. Na szczęście „Fale” ubrały się w komiks autorstwa i kreski AJ Dungo, dwudziestokilkuletniego chłopaka z Los Angeles, który zbyt szybko musiał poznać co to wielka strata i miłość jednocześnie. Pierwszy raz sięgnęłam po komiks wydany przez Wydawnictwo Marginesy. Jednak coś kojącego w barwach tego komiksu sprawiło, że jedna wrażliwa osoba chwyciła ją z półki księgarni. Wystarczy czasem jedno spojrzenie, by wiedzieć, gdy ktoś mówi do nas: „musisz to zobaczyć, chcę wiedzieć co poczujesz”. Musiałam. Sceptycznie podchodzę do okrzyków „komiks roku”. Czy lektury jednak żałowałam? Czym są „Fale”?

Woda koi, woda zachwyca. Woda hipnotyzuje, woda pochłania. Woda może nas wynieść na powierzchnię, ale i zagarnąć ogromną falą. „Fale”, które rozrysował i spisał dla nas AJ Dungo doprowadziły mnie do łez wzruszenia. Nie były tanie, nie spodziewały się siebie. 376 plansz, których nie mogłam zamknąć, gdy już je otworzyłam. Przeczytałam je w jeden poranek. Wzdychałam. Zatrzymywałam się. Chciałam wiedzieć, co się wydarzy, ale jednak pewne treści wymagają szacunku i dłuższego przystanku. Komiks łatwo przeczytać błyskawicznie, ale czy zawsze tak powinnyśmy? Czasami grzeszę przeciw treści. Pożeram ją, zamiast smakować, co nie znaczy, że odmawiam sobie zachwytów i emocji.

„Fale” to w istocie dwie korespondujące ze sobą opowieści, które niosą się na podobnej fali. Fale, które mogą mieć kojącą moc oczyszczenia, ale mogą również zagarnąć poczuciem samotności. W komiksie dominują dwa kolory, które jednocześnie rozdzielają te dwie opowieści. Odcienie niebieskiego to historia samego autora, jego miłości do Kristen i jej walki z nowotworem. Towarzyszy im miłość do surfingu. Ta część przeplatana jest historią samego surfingu, która oddana jest w piaskowych kolorach lekkiego brązu. Choć kolory są jednostajne, na pewno nie służą jako przewodnik ciężkiego kalibru, ale niosą w sobie stateczne ukojenie. Pozwalają dosłownie płynąć po planszach tego komiksu.

Poruszającym jest właśnie dodanie i odnalezienie wspólnego mianownika w opowieści o miłości do niezwykłej dziewczyny obok miłości do niełatwego sportu. AJ Dungo bowiem przedstawia nam historię surfingu i jego kulturowego znaczenia. Kładzie nacisk na początkowe, rytualne, wyzwoleńcze wręcz znaczenie surfingu, które stopniowo zaczyna zanikać przez zachodnią ekspansję i masową turystykę. Przedstawia czytelnikowi kultową postać tego sportu w osobie Duke’a Kahanamoku oraz Tom’a Blake’a, innego słynnego surfera, który jednak długo pozostawał na marginesie i niesławie ze względu na swoje rewolucyjne pomysły na nowy design desek surfingowych.

Ta historyczna część komiksu przypomina, że surfing to coś więcej niż sport. To filozofia życia, to ukojenie, to lekarstwo bądź coś nieuchwytnego, coś, co przemówi do wszystkich samotników tego świata. Właśnie tę niewypowiedziane osamotnienie w walce z trudnościami, której często towarzyszy niebywała wewnętrzna siła człowieka została perfekcyjnie przez autora rozrysowana. Znów przekonuję się, że obrazy są jak słowa, jak mięsiste zdania, jak dotkliwe kadry filmów, jak życie, którego opowiedzieć nie umiemy i traumy, które w sobie skrywamy:

Zawsze, gdy fikcję zastępuje prawda pojawia się ryzyko melancholijnej przesady. To przecież nie pierwsza historia miłości dwojga młodych ludzi, których rozdziela przedwczesna śmierć. AJ Dungo jakimś sposobem unika tego banału. Próbowałam dociec w jaki sposób. Czy moje łzy były banalne, czy miałam kiepski dzień, czy za dużo empatii? Potem po lekturze komiksu obejrzałam drobny wywiad z autorem na Youtube i zobaczyłam autora i prawdziwą Kristen w ich codziennym życiu. Usłyszałam tembr głosu Dungo i zobaczyłam promienisty, zaraźliwy uśmiech Kristen, które gładko i bez przeszkód przenikają do serca widza. Przeniknęły do mnie właśnie wcześniej jako czytelnika. Nie musiałam ich autentycznie widzieć w ruchu, nie wiedzieć jakiej są narodowości czy postury, by z kart komiksu „Fale” wyczytać wyjątkowość tej niezwykłej dziewczyny, do której miłość wydaje się naturalna, jak powietrze, które się wdycha. Mówi się, że są ludzie niemal święci, którzy swoją krótką egzystencją potrafią odznaczyć się i dotknąć każdego napotkanego człowieka. Kristen w pełni mnie dotknęła. Jej dzielna walka w pojedynkę, jej świadome odchodzenie, jej miłość do fal. Biorąc pod uwagę, że to komiksowy debiut autora, to trzeba przyznać, że nie ma się on czego powstydzić. Zręcznie łączy temat historyczny surfingu z etapami dojrzewania, rosnącą fascynacją, wielką miłością z wpisaną w siebie stratą. „Fale” opłyną każdego wrażliwca, ale i wiecznie poszukującego samotnika. Nie przejdzie obojętnie też czytelnik wrażliwy na obrazowe piękno zawarte w czyjejś kresce. AJ Dungo talent ma do tego niebywały.

Fale, AJ Dungo, przekład Marcin Wróbel, lipiec 2019, Wydawnictwo Marginesy